środa, 21 kwietnia 2010

Słodka seria – odsłona kolejna (na razie ostatnia): maliny

Fakt pierwszy: zbuntowała mi się karta pamięci w szklanym. Muszę kupić nową. Sesji chwilowo nie będzie.

Fakt drugi: nie chce mi się pisać.

Fakt trzeci: nie chce mi się pisać, bo chyba (powtarzam – chyba) nadchodzi przesyt trzecią ręką, a i za oknem jest coraz cieplej.

Fakt czwarty: skoro za oknem robi się cieplej, wypadałoby uskuteczniać jakieś spacery, a nie marnować czas, jak dotychczas.

Fakt piąty: mam blogowe zaległości, ale mam też lenia, aby je nadrobić. Przepraszam. Zrobię to, kiedy rzeczony pójdzie precz. A poza tym: wciąż siedzę w ustawach. Niestety, nadal mi za to nie płacą ;)

Fakt szósty: nie skończyłam słodkiej serii.

Fakt siódmy: skoro jej nie skończyłam, to wciąż nade mną wisi.

Fakt ósmy: niech spadnie.


Słodka seria – odsłona kolejna (na razie ostatnia): maliny
Przepis znalazł się przy okazji komentarzy u Guttosława pod vontrupką żydowską, która była, mówiąc na Tośka - niekiepska. Nie przeszłam koło tego obojętnie, dopytałam i dostałam odpowiedź:

Iza M. pisze:
"Oooo... Zatem wątróbkę drobiową (indycza też dobra) dzielę na części wycinając nieciekawe farfocle. Posypuję umiarkowanie ziołami do drobiu KAMIS, bo to dobra mieszanka i czarnym pieprzem.
Na koniec łyżka oleju np. winogronowy, może dwie - zależy ile wątróbki, zwykle robię 0,7-1 kg. Mieszam i wstawiam na kilka godzin do lodówki, a najlepiej na noc.
Przed przyrządzeniem rozgrzewam na sucho patelnię, wrzucam wątróbkę i mieszam, aż zetnie się ze wszystkich stron. Chwilę duszę pod przykryciem (5 min) dodaję wielką garść mrożonych lub świeżych malin i duszę kolejne kilka minut, aż maliny nieco się rozsypią. Na koniec pięćdziesiątka wiśniówki i jeszcze chwila pod przykryciem. I... na talerze. Dodatki są zbędne, ale czerwone wino jak najbardziej.
Ważne, żeby wątróbka była świeża:)
Jadłam taką wątróbkę na zamku w Uniejowie i tak mnie zachwyciła, że sama spróbowałam. Nie wyszła gorsza:)
Polecam!”


A jak to wygląda u oczka? Po pierwsze – mówię „nie” kurzym, małym farfoclom, z którymi tylko więcej zabawy jest przy czyszczeniu. Wolę indyczą. Zatem (znów pominęłam czasowe skąpanie w mleku na Kleopatrę) vontrupkę oblałam oliwą, obsypałam przyprawą do kurczaka i pieprznęłam czarnym. Odstawiłam na zapomnienie w chłodnicy na całą noc, a później rzuciłam na żar patelni, aby się ścięła. Nie miałam malin, ale od Eksa dostałam słoik domowego dżemiksu malinowego, więc wpadłam na pomysł, aby go użyć w miejsce nieobecnych. A za jakąś chwilę chlusnęłam wiśniówką i dusiłam jeszcze chwilę. I... to był głupi pomysł, niestety. Wprawdzie dżemiks nie był szczególnie słodki, ale w połączeniu ze słodką wiśniówką, von – von zrobiła się bardziej deserem, niż obiadem. Nie twierdzę, że to było niedobre. Ależ skąd, Misie Moje Kolorowe. Primo: lubię słodycze, secundo: lubię vontrupkę. Zjadłam, nawet ze smakiem, ale zapisałam wirtualnie w kajeciku, że jak dżemiks, to lepiej czerwone wino, jak maliny – ewentualnie może być wiśniówka, chociaż.... optowałabym jednak za czymś wytrawnym.



A co na to Lec?---> "Każdy człowiek powinien posiadać własny kąt patrzenia."


Aha! Na koniec obsypałam uprażonymi na suchej patelni płatkami migdałowymi. No i jeszcze jedna kwestia – spodobało mi się nieobtaczanie von – von w mące ;)

piątek, 9 kwietnia 2010

Słodka seria (kontynuacja) - z rodzynkami

Ależ oczywiście, że to nie koniec słodkiej serii. Przerywnikiem były święta, ale skoro poszły już sobie precz, należałoby sobie słodzić dalej.
Tym razem na tapetę poszła vontrupka. Guttosław podał fajny przepis, któremu nie śmiałam odpuścić. Na wstępie jednak – składam protest przeciwko kurzym wątróbkom. Za dużo z nimi roboty. Zdecydowanie wolę indycze. Mam nauczkę.

W przepisie Roberta stoi tak:
„Wątróbki drobiowe, należy oczyścić, namoczyć w mleku. Dwie cebule pokroić w "piórka", trzy czosnki w plasterki. Smażymy prawie równocześnie wątróbkę, cebulę i czosnek, szczypta cynamonu, pieprzu, i pod koniec garstka płatków migdałowych. Solimy po wszystkim! W oryginale jest jeszcze garstka namoczonych rodzynek.”

Tym razem vontrupki nie skąpałam jak Kleopatrę, bo najzwyczajniej zapomniało mi się kupić mleko. Nic to! - umytą, oczyszczoną i pokawałkowaną von rzuciłam na patelnię i trzymałam aż się trochę zetnie i dopiero później dorzuciłam cebulinę w piórach. Postawiłam na kolor czerwony, bo jakoś tak mi podpasowała ładnie. Obsypałam przyprawami i dopiero pod koniec dorzuciłam pokrojone w plasterki zęby czosnkowe. Z prostej przyczyny – bałam się, że przy dłuższym pobycie na patelni zbrzydnie im taki cieplarniany żywot i przez to zgorzknieją. A pod sam koniec pojawiła się jeszcze sól, pieprznięty i garść wymoczonych wcześniej we wrzątku rodzynek (rodzynków??). Gutek z nich zrezygnował, ale ja twierdzę, że niepotrzebnie. Pasowały idealnie. Podobnież jak płatki migdałowe uprażone na suchej patelni. A! Zjadłam z ciabattą.



A tak poza konkursem, to wpadł mi do głowy pewien absurd i myślę o nim kilka dni. I tutaj ciekawa jestem Waszego zdania o portalach randkowych. Podzielcie się opinią i spostrzeżeniami, jeśli korzystaliście. Chętnie poczytam :)
Haha! Już widzę w wyobraźni te znaki zapytania ;)P



A co na to Lec? ---> „A może szczęście ukrywa się pod jakimś pseudonimem.”

wtorek, 6 kwietnia 2010

Słówko o tym, jak zostałam gościówą ;)

Ponieważ w poniedziałek byłam gościem w Szczęściu (nawet zmywać Lipka mi zabroniła, więc się niezły bałagan* w zlewie zrobił), to i na Szczęściu dzisiaj się pojawiam gościnnie. Tutaj serwuję tylko zdjęcia, reszta w gościach. No to chodźcie ;) ---> TAM (klik, kilk)






*określiłyśmy to trochę bardziej pieszczotliwie, ale jak na gościówę przystało - jestem grzeczna i nie będę się wyrażać ;)
** foto oczko & Lipka

niedziela, 4 kwietnia 2010

(ckliwe) ad publicandam

Kursor miga mi natrętnie, bo sama nie wiem, co mam napisać. Zmieniam zdania już kolejny raz, po czym kasuję, by znowu na coś wystrzępić klawiaturę. W te święta nie miało być tutaj żadnej notki. Żadnych życzeń, uśmiechów i radości, że wielkanoc, że rodzina, że fajnie, smacznie i wesoło. Żadnego zwyczajowego: „wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego poniedziałku.” Bo w tym roku wszystko jest postawione na głowie. W tym roku po raz pierwszy spędzam je z dala od rodziny i bez Tego, który mnie kochał. W tym roku jestem sama sobie. To dziwne uczucie. Z jednej strony całkiem fajne, bo nie męczy pośpiech, pakowanie walizek, przesiadywanie przy zastawionym stole i pielgrzymki od rodziny do rodziny. W tym roku nie ma dylematów, typu „u mojej, czy u Twojej rodziny?”. W tym roku wstaję, o której się wyśpię, kładę o której zmorzy mnie sen. W tym roku nic nie muszę.

Ale! piszę jednak, bo chcę... podziękować - za serdeczność. Za wszystkie życzenia, które od Was dostałam i za tę bezinteresowną sympatię. Imiennie zaś Dużej Siostrze i Princi – za kartki. To duża radość wiedzieć, że ktoś o tobie pamięta. I Viri, Mojemu Wielkanocnemu Króliczkowi, za violetki i życzenia :)

Szczególnie dziękuję Tobie, Lipko za przyjemnie męczącą, wczorajszą już sobotę, za to wspólne pieczenie chlebów, robienie: majonezów, mazurka, paschy i baby Neli. I jeszcze za jutro. Wzruszają mnie, naprawdę wzruszają mnie: bezinteresowność i życzliwość. Chyba zaczynają mi się pocić oczy ;) Kończąc więc te ckliwe wyznanie, póki jeszcze nie zawstydza mnie otwartość, życzę Wam, Misiaczki wszystkiego najlepszego. Radosnych, sympatycznych, najlepszych świąt. Smacznego jaja! :)

Słone oczko ;)



A co na to Lec? ---> "Czasem ściska nas coś w gardle, by nie dopuścić głosu serca do głowy lub vice versa."

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...