Poprzeczka brzmiała następująco: „marzy mi się karpatka i serniczek na zimno – jak to potrafisz zrobić, to jesteś wielka w moich oczach”. Eeeee! Pestka! Zatem na sylwestra w piekle wyrosły góry, przełożone później kremem, a przedwczoraj z chłodu wyszedł serniczek. Tym samym, chociaż mała wzrostem - zostałam obwołana wielką. A raczej dla ścisłości ... boginią ;)
Boska słodycz, czyli sernik na zimno (źródło: wycinek z gazety "Przepisy Czytelników Poradnika Domowego" z zeszytu mamuśki- oko na zielono)
75 dag sera (dałam 1 kg sera z wiaderka)
3/4 kostki masła
4 galaretki (u mnie były: dół-agrestowa, środek-wiśniowa, góra-cytrynowa, wierzch-owoce leśne)
3 łyżki cukru
herbatniki do wyłożenia tortownicy (ewentualnie)
Ser trzeba podzielić na trzy porcje, każdą porcję zmiksować z 1/3 kostki masła, wlewając pod koniec rozpuszczoną w wodzie* galaretką. Każdą porcję robić kolejno, aż poprzednia stężeje w lodówce, aby kolory się nie wymieszały. Na wierzch wlać lekko tężejącą już galaretkę. Natomiast na spód można wyłożyć pokruszone herbatniki.
* drogą eksperymentu stwierdzam, że galaretkę należy rozpuścić w połowie zalecanej ilości wody; w przeciwnym przypadku masa jest za rzadka, a tym samym ser nie do końca jest skory do ucierania pozostawiając grudki (warstwa pierwsza została właśnie w ten sposób nimi obdarowana)
A co na to Lec?--->” Twórzcie o sobie mity, bogowie nie zaczynali inaczej.”