niedziela, 20 października 2013

Śniadanie, obiad i deser - w duecie, czyli dlaczego warto mieć w domu mężczyznę ;) I koty na dokładkę ;)


Panie zapewne przyznają, że lubią gotujących mężczyzn. Jestem również w tym gronie. I choćby Pan R. się zarzekał, że on nie potrafi gotować, nie gotuje i nie lubi – mam naoczne dowody, że jest inaczej ;) Na ten przykład dania poniższe to nasza wspólna kompilacja.

Zacznijmy od śniadania. Oto wytrawny omlet Pana R. z pomidorami i serem z mleka owczego, który przywiozłam z Kołudy, gdzie byłam na Święcie Gęsiny. Ten był z patelni, ale z powodzeniem można go również zrobić w piekarniku.
(A jeżeli ktoś woli omlet na słodko - zapraszam tutaj)


Obiadami zajęłam się ja. Proste i szybkie, czyli takie, jakie lubimy najbardziej.
Pierwszy to pampuchy vel parowańce podawane na sosie paprykowo-pomidorowym z sezamem i przesmażonym na maśle jarmużem.


Drugim jest jeden z najprostszych dań – makaron w sosie szpinakowo-serowym. O tym więcej na Pasta i Basta.


Przejdźmy do deserów. Jeżeli byłam domową boginią w kwestii serników na zimno, to już jest to nieaktualne. Otóż o zrobienie poniższego pokusił się Pan R. i wyszedł mu najlepszy sernik na zimno, jaki jedliśmy. Kakaowy z żurawiną (stwierdziliśmy, że jeszcze lepsze będą wiśnie w alkoholu), herbatnikami i czekoladową polewą. Boski :)


Inną słodką przekąską były ciastka. 


Te po lewej to kawowe ciastka z przepisu Joli Słomy i Mirka Trymbulaka. Wszystko byłoby z nimi ok., no bo: są zdrowe, kawowe, szybkie, łatwe i pięknie pachnie w kuchni, kiedy się pieką. Jest tylko jeden szkopuł – w przepisie jest zdecydowanie za mało cukru, tym samym finalnie ciastka też są mało słodkie. Jeszcze nad nimi popracuję.
Ciastka środkowe, to ciastka, które znalazłam u Truskawki, ale ostatecznie zrobiłam z przepisu Moni. Ciastka o smaku chałwy (dzięki tahini). Będę jeszcze wracać do tego przepisu.
O trzecich za wiele nie napiszę – jedynie tyle, że jest to mój stale wykorzystywany przepis zaczerpnięty od Gospodarnej, o którym już pisałam tutaj. Różnica w nim jest jedynie taka, że modyfikuję go o dostępne składniki jakie akurat mam w kuchni. Raz to są płatki owsiane, innym razem orkiszowe, więcej lub mniej żurawiny, czasem rodzynki, sezam, z wiórkami kokosowymi lub bez – takie tam wariacje.


Na koniec jeszcze jedna słodycz. Ta najlepsza o statusie związku: „to skomplikowane”. Z łapoczynami, czasem sykami, szalonymi gonitwami, wzajemnym myciem i wspólnymi drzemkami ;) Taka różnorodność, aby nudno nie było ;)





***

Wytrawny omlet ala Zeus z owczym serem (przepis i wykonanie Pan R.)

masło klarowane lub oliwa
czerwona papryka
wędlina (sucha żywiecka lub krakowska)
cebula (opcjonalnie)
3 jajka
sól himalajska, pieprz zioła dalmatyńskie lub prowansalskie
pomidor
ser z mleka owczego

Na patelni (można z klarowanym masłem lub na oliwie) podsmażył pokrojoną w drobną kostkę wędlinę (sucha żywiecka) i czerwoną paprykę (aby była lekko miękka, opcjonalnie można również dodać drobno pokrojoną cebulkę). 
Masa jajeczna (3 jaja posolone, dobrze rozbełtane i wymieszane z dużą szczyptą ziół dalmatyńskich; opcjonalnie mogą być prowansalskie). 
Pod patelnią zmniejszył gaz, wylał masę jajeczną na wędlinę i paprykę, od razu ułożył na wierzch kilka plasterków pomidora i plastry sera (albo starty jak na pizzę – chociaż najlepsze z serów są oscypki lub inne sery owcze). Przykrył patelnią (koniecznie), zmniejszył ogień i trzymał na ogniu do ścięcia się górnej warstwy masy jajecznej. 
Opcjonalnie zamiast na patelni taki omlet można zapiekać w piekarniku.



Pampuchy z sosem paprykowo-pomidorowym i jarmużem (przepis własny)

papmpuchy (kupne, w domu tylko uparowane)
czerwona papryka
pomidor
sezam, zielona pietruszka
sól, pieprz
jarmuż
masło

Pampuchy uparowałam na sitku nad garnkiem z gotującą się wodą.
Paprykę i pomidory pokroiłam na małe kawałki, poddusiłam na oliwie, następnie podlałam minimalną ilością wody i dusiłam do miękkości. Następnie niedbale zmiksowałam (tak, aby papryka chociaż w części pozostała w małych kawałkach) i doprawiłam solą i pieprzem.
Z liści jarmużu usunęłam twardą łodygę, pokroiłam, umyłam i nie odcieknięty wrzuciłam od razu na patelnię (zachowuje się podobnie jak szpinak). Pod koniec dodałam do smaku trochę masła i doprawiłam solą.
Na talerzu pampuchy z sosem paprykowym posypałam jeszcze zieloną pietruszką i sezamem, a do tego obok uduszony już jarmuż.


Makaron w sosie szpinakowo-serowym (przepis tutaj na Pasta i Basta)

makaron lumaconi ugotowany w osolonym wrzątku
mrożone kostki szpinaku
mleko 3,2%
ser lazur
pieprz kolorowy świeżo mielony
Na patelni w mleku rozmroziłam szpinak, dodałam ser i trzymałam na ogniu dopóki się nie rozpuścił w szpinaku. Wyłączyłam gaz, doprawiłam pieprzem (z racji słonego sera - sól nie jest już potrzebna) i dobrze wszystko wymieszałam. Następnie przelałam do garnka z odcedzonym makaronem i wszystko wymieszałam razem. Podawałam z kieliszkiem wytrawnego czerwonego wina chilijskiego.



Boski sernik kakaowy z żurawiną i herbatnikami (przepis i wykonanie - Pan R.)

1kg sera w wiaderku (tym razem był to tłusty twarożek sernikowy z Kuchni Lubelskiej)
żelatyna (według przepisu na opakowaniu) – ok. 50 g rozpuszczonej w 100-150 ml wrzątku
herbatniki
suszona żurawina
ciemne, gorzkie kakao
syrop z agawy, cukier trzcinowy
czekolada i masło na polewę

Ser rozmiksował z kakao (dać tyle, im bardziej chce się uzyskać efekt kakaowości ;)) i dosłodził syropem z agawy i cukrem trzcinowym oraz dodał żurawinę. Żelatynę rozpuścił we wrzątku i przestudzoną połączył z serem. Dokładnie rozmieszał, a następnie szybko dodał część pokruszonych herbatników.
Tortownicę wysmarował masłem i spód wyłożył pokruszonymi herbatnikami. Wylał masę serową. Sernik przełożył do lodówki i w tym czasie zrobił polewę (czekolada rozpuszczona na parze z masłem). Przestudzoną polewą polał wierzch sernika i ponownie włożył do lodówki. 



Ciastka z tahini o smaku chałwy (przepis cytuję dosłownie za Moniką z bloga Stoliczku, nakryj się!)

0,5 szkl. tahini
100 g masła
0,5 szkl. cukru (w tym 2 łyżeczki cukru z wanilią)
1 szkl. mąki
ew. 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
+
1 łyżka zmielonej kawy
lub garść maku

Masło utrzeć z cukrem i tahini, dodać mąkę wymieszaną z proszkiem i ewentualne przyprawy, zagnieść ciasto. Formować lekko spłaszczone kulki wielkości orzecha włoskiego (z tych proporcji wyjdzie ok. 15 szt.), piec 13 min. w 170'C (ciasteczka nie powinny się zezłocić, gdy tylko zaczną pękać są dobre). Przesłodkie, najlepsze z mocną czarną herbatą.
Moje uwagi: 
1. Nie dodawałam maku tylko świeżo zmieloną kawę
2. Z racji mojego starego piekarnika, który piecze jak chce nie czekałam, aż ciastka popękałam – wyjęłam je wtedy, kiedy uznałam, że już są upieczone.


niedziela, 13 października 2013

Gdzie byłam, kiedy mnie nie było, czyli warsztaty i dobre regionalne jedzenie


Przeczytałam kiedyś na blogu Pana Adamczewskiego tekst o nowoczesnej kuchni polskiej. Ponieważ i mnie zainteresowała treść tej (o małej, niestety, objętości) książeczki napisałam maila do Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Broszurkę otrzymałam, tyle że odłożyłam ją na półkę i zapomniałam na dwa lata. 
Przypomniałam sobie o niej pod koniec sierpnia tego roku, kiedy zabrałam ze sobą jako poczytajkę do tramwaju. Odkryła ona przede mną nieznane dla mnie do tej pory produkty regionalne i rasy zwierząt hodowanych tradycyjnie. Owszem, słyszałam o niektórych, m.in. o: karpiu milickim, truskawce kaszubskiej, serach zagrodowych, kurach zielononóżkach, soczewiakach i pirogu biłgorajskim. Książeczka współautorstwa Gienia Mietkiewicza, Agnieszki Kręglickiej i Zofii Winawer wymieniając i dodatkowo opisując, oprócz podanych, na przykład: niebieskie szwedy, chrzan nadwarciański, masło z Lubochni, chleb prądnicki, czy świnię rasy puławskiej i gęś kołudzką - wzbudziła we mnie impuls do większych poszukiwań. 
Właśnie dlatego w najbliższy, po lekturze, weekend wybrałam się na BioBazar na Norblin. A stamtąd przywiozłam m.in. świetne korzenne piwo Herbowe, dżem agrestowy, który idealnie komponował się z gruszkami i owczym serem z Kołudy Wielkiej, bukiet jarmużu często niedostępny na stoiskach warzywnych, ziołową herbatkę z macierzanki i cały kilogram borówek, z których powstały później borówczanki.






Szczęśliwym trafem kilka dni później w skrzynce mailowej otrzymałam dwa zaproszenia na warsztaty, które były niejako praktycznym dopełnieniem mojej wcześniejszej lektury.

5. września uczestniczyłam w warsztatach pn. „Wieprzowina regionalna – doceń smak tradycji”, które poprowadził Adam Michalski. Oprócz części teoretycznej, podczas której Pan Adam omówił trzy rodzime rasy świń (świnia: puławska, złotnicka biała i złotnicka pstra) – była również część praktyczno - degustacyjna. 



Pochodzenie świń ras rodzimych jest efektem krzyżówek prymitywnych świń wielorasowych dokonywanych we wczesnych latach PRL-u przez zespół naukowców ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu. Niestety na skutek zmian ustrojowych i gospodarczych na początku lat 90-tych, ich populacja drastyczne się zmniejszyła, bo została wyparta przez tuczniki rasy przemysłowej, czyli nie zawsze wartościową pod względem konsumpcyjnym i jakościowym wieprzowinę dostępną obecnie w sklepach. 
Rasy tradycyjne zdołano jednak ocalić. Hoduje się je zagrodowo, co oznacza, że w gospodarstwach, mówiąc poglądowo: świnie chodzą po podwórku, widzą słońce, czują wiatr, ryją w ziemi i mają, względnie pojętą - wolność. 
Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że mięso szczęśliwego zwierzęcia smakuje lepiej? Mogę to potwierdzić – podczas części praktycznej warsztatów przygotowaliśmy, a następnie jedliśmy wieprzowinę rasy świń puławskich. Porównując je z rasą przemysłową (na podstawie kotletów schabowych), muszę stwierdzić, że nie ma ona sobie równych. Jest soczysta, krucha i naprawdę zdecydowanie lepiej smakuje. Jeżeli macie ochotę przekonać o tym własne kubki smakowe – szukajcie wieprzowiny puławskiej w Auchan na żółtych tackach. Jest podobno droższa o rasy przemysłowej zaledwie o 10%. Wprawdzie pojawia się ona niezbyt często i w małych ilościach (zważywszy na małą populację rasy), to i tak zachęcam i  zaręczam, że warto posmakować. 

Podczas warsztatów jadłam najlepsze żeberka przygotowane metodą sous-vide, zapakowane próżniowo i pieczone 14 godzin w niskiej temperaturze, a także pieczone w niskiej temperaturze schab i karkówkę, tradycyjne schabowe oraz smażone na tepanie polędwiczki z sosem  borowikowym, chabrem i żubrówką  z flambirowaniem.




Natomiast 2 dni później, w sobotę 7. września wybrałam się na Kujawy do Kołudy Wielkiej na Święto Gęsiny, które odbywało się na terenie Instytutu Zootechniki Państwowego Instytutu w Kołudzie Wielkiej, czyli twórcy i hodowcy rasy gęsi kołudzkiej. 



Tam, razem z grupą blogerek, najpierw zwiedziłyśmy halę, w której przebywają gęsi (wraz z zieloną łąką na której się wszystkie zgrupowały). A następnie, po kawie i ciachu, rozpoczęłyśmy warsztaty z Arturem Morozem i Marcinem Sobolem. Były ciekawsze z tego względu, iż nasz warsztatowy namiot był elementem całego pikniku, w którym oprócz sceny z muzykantami znajdowały się również stoiska wystawców sprzedających produkty regionalne, jedzenie przygotowane przez koła wiejskie oraz rękodzieło. Na stoisku Koła Pszczelarzy z okolicznego Janikowa zakupiłam do domu butelkę pysznej nalewki miodowej. Sączymy ją sobie oszczędnie, aby wystarczyła na dłużej ;)

Na warsztatach z gęsiny przygotowaliśmy m.in.: wątróbkę z jabłkiem i cebulką, sałatkę z gęsiny z bobem, cieciorką i gruszką, gęsinę z kurkami, gęsinę sous-vide, gęsinę w kiszonej kapuście oraz jak dla mnie hit warsztatów – okrasę, czyli siekaną pierś z gęsi wraz z tłuszczykiem, doprawioną majerankiem i solą, a następnie rozsmarowaną na chlebie. 



Miałam też okazję zjeść po raz pierwszy czerninę, czyli zupę z gęsiej krwi. Byłaby całkiem niezła, gdyby nie to, że miała za bardzo słodki posmak. 

Do domu przyjechałam z fantami - m.in. z rewelacyjnymi warzonymi serami z mleka owczego z Instytutu, które w domu zjedliśmy z dżemem agrestowym i gruszką na przekąskę oraz na niedzielne śniadanie w omlecie Pana R. Przywiozłam też pyszną nalewkę miodową zakupioną na miejscu w namiocie Koła Pszczelarzy w pobliskim Janikowie.




W kwestii dobrego jedzenia miałam we wrześniu naprawdę farta w blogerskich spotkaniach. Po tych dwóch ww. warsztatach - pojawiłam się jeszcze na Czerskiej w siedzibie Agory na konferencję Food Blogger Fest. A tam oprócz prelekcji i miłych towarzyskich rozmów, odbywały się również w międzyczasie warsztaty z Grzegorzem Łapanowskim. W konkursie Kamisa nie startowałam, więc nie miałam szans na wygraną – czyli wspólne gotowanie na FBF, ale za to degustowałam przyrządzone już dania. 



Polecam Wam ugotować grzybowe pęczotto, czyli pęczak gotowany sposobem jak risotto. To było tak pyszne, że pokusiłam się o dokładkę. Wybór jedzenia był naprawdę spory - zjadłam jeszcze camemberta z żurawiną, miodową marchewkę, buraczki, kozi twarożek, roladki z cukinii, brownie i burgera z Meet Meat. 


Z tego miejsca dziękuję wszystkim organizatorom za zaproszenie i blogerom za spotkanie. Miło było poznać kolejne nowe twarze :)


A propos dobrego jedzenia, ale już nie z Polski – jeżeli będziecie mieli okazję być w Szwajcarii, lub macie tam znajomego polecam ten ser. Jedzony z żurawiną w towarzystwie kieliszka czerwonego wytrawnego wina smakuje znakomicie. Szczególnie wieczorową porą :)


Jeżeli jest tutaj jedna osoba, która ma ochotę przeczytać opisaną wyżej książeczkę o kuchni polskiej i przejrzeć przepisy na gęsinę autorstwa Artura Moroza – proszę o komentarz. Chętnie prześlę materiały pocztą.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...