Kiedy kilka lat temu poznałam znaczenie terminu „agroturystyka”
od razu pomyślałam, że jest to świetny sposób na spędzenie wakacji. Mam tu na
myśli nie tylko nocleg w prywatnym domku wczasowym, ale również wszystko to, co
jest z domem związane: z ich gospodarzami, kuchnią i atmosferą swojskości.
Wróciliśmy właśnie z Panem R. z cudownego wyjazdu na Łemkowszczyznę
w Beskidzie Niskim.
O całym wypadzie napisałam we wpisie na Czytelniczym –
zapraszam, bo umieściłam tam też sporo zdjęć z naszego wypadu. Na zachętę
powiem, że warto tam się wybrać, bo okolica jest warta odwiedzenia. Na przekór
powiedzeniu „cudze chwalicie, swego nie znacie”, warto odkrywać uroki miejsc, jakie
znajdują się niedaleko, w granicach naszego kraju.
„Bazą wypadową” dla naszych wędrówek po bliższej i dalszej
okolicy Beskidu Niskiego była
„Chata Kasi” w Wołowcu - małej wiosce niedaleko
Gorlic tuż przy granicy ze Słowacją.
Gospodarstwo prowadzą Kasia i Mirek, polsko-łemkowskie małżeństwo.
My trafiliśmy jeszcze na sympatyczną Panią Wiolę, która przejęła obowiązki
gospodyni, na krótki czas nieobecności Pani Kasi.
„Chata Kasi” to przytulny, drewniany dom (gospodarz jest
cieślą) z duszą i prawdziwym piecem w kuchni. W tym piecu gospodarze pieką
chleb z czarnuszką na liściach kapusty.
Chleb z czarnuszką - moja nowa kulinarna miłość ;)
Liście kapusty oprócz tego, że chronią
przed nadmiernym przypieczeniem spodu, nadają bochenkom również aromat. Sam
chleb jest przepyszny, a najlepiej smakuje jako kanapka podczas wędrówki na
szlaku po pięknej, opuszczonej okolicy.
Dla amatorów sera na śniadaniowym stole stoi również bundz.
Polecam również oscypki z owczego mleka (z bacówki w Czarnem). A do picia chabzyna, czyli napój z kwiatów czarnego bzu.
W butelkach zamiast ognistej wody - gotowa już, bezalkoholowa chabzyna
Pani Kasia specjalizuje się w pierogach
oraz domowych przetworach, z których szczególnie polecam rydze po cygańsku. Okoliczne
lasy w sezonie obfitują w rydze w ilościach nie do przejedzenia.
Wyrób Pani Kasi - rydze po cygańsku
A skoro już jesteśmy przy obfitości – pora na słowo o
obiadokolacjach. Jeżeli napiszę, że są: pyszne, domowe i obfite – to będzie
kwintesencja tego, co mieliśmy codziennie na talerzu. Bardzo podobało mi się to,
że codziennie serwowano zupę. Bo jak wiadomo nie od dziś –
zupy uwielbiam.
Był
rosół, pomidorowa, krupnik, barszcz biały i kalafiorowa. A do tego drugie danie
- codziennie inne i codziennie pyszne. Moim faworytem zostały młode ziemniaki z
koperkiem podawane z wieprzowiną i rewelacyjną duszoną kapustą po łódzku z
kawałkami mięsa.
Nasze niektóre obiady
Jako początkująca ogrodniczka muszę wspomnieć jeszcze o
warzywniku, na który miałam widok z mojego okna w pokoju. Gleba górska w Beskidzie
Niskim jest kiepska, bo mało urodzajna i gliniasta, więc ogrodnictwo wymaga
więcej zachodu. Ale jak widać, coś się z niej mimo to rodzi.
Do domu wróciłam z
wołowieckim prezentem ogrodniczym: miętą i dynią ozdobną do warzywnika oraz
kwiatem do ogródka kwiatowego.
Gdybym miała napisać, czego mi tam brakowało, to chyba tylko stałego kociego rezydenta i sezonowego ciasta truskawkowego. Brak zasięgu, a co za tym idzie brak Internetu dla mnie był tylko na plus. Ale warto o tym wspomnieć, jeżeli ktoś nie wyobraża sobie nie być codziennie online.
Nie będę wyolbrzymiać, jeśli ten wyjazd ogłoszę najlepszym wyjazdem wakacyjnym z wszystkich dotychczasowych. I to wcale nie jest na wyrost. Przepiękna, nieodkryta jeszcze przez wielu okolica, z dala od zgiełku i szeroko pojętej cywilizacji. Gorąco polecam wziąć pod rozwagę ten kierunek
planując swój wyjazd.
Treść tego napisu nie kłamie :)
A poniżej nasz dzisiejszy domowy obiad: młode ziemniaki z
masłem i koperkiem, jajo sadzone i wyrób Pani Kasi, czyli rydze po cygańsku. Pycha! :)
_________________