niedziela, 22 czerwca 2014

O tym, jak warzywnik daje radość, czyli lekka, letnia sałatka z własnych warzyw oraz słowo o cyklu "Kulinarne Koty"


Nadeszła w końcu ta chwila, kiedy niedawny jeszcze ból karku, pleców, mięśni i brud za paznokciami mają swój sens. Warzywnik się zazielenia, większość warzyw i pożytecznych kwiatów nareszcie wzeszła – już nie potrzebuję kartki z planem siewu i plastikowych widelców wbitych w ziemię, aby wiedzieć, gdzie co posiałam. 

To takie miłe uczucie, kiedy widać efekty fizycznej pracy. Zdumiewające też jak dużą radość daje grzebanie w ziemi. I właśnie w tej chwili zastanawiam się, dlaczego tak długo z tym zwlekałam.


Dzisiaj był ten dzień, w którym warzywnik nie tylko cieszył oko, ale również nasycił. Najpiękniej i najbujniej wzeszła rzodkiewka sopel lodu i wszystkie sałaty. Właśnie z nich powstała zdrowa, pyszna, lekka sałatka – idealna na rozpoczęcie kalendarzowego lata.


Lekka, letnia sałatka z własnych warzyw (pomysł własny)

Warzywa z ogródka: rzodkiewka sopel lodu, koperek, sałata masłowa, lodowa, kędzierzawa i rukola
Warzywa ze sklepu: kalarepa, ugotowany bób
Kawałki gotowanego kurczaka zagrodowego (z gotowania bulionu)
Sos: 5 łyżek oleju aromatyzowanego suszonymi pomidorami, czosnkiem i bazylią, ocet z czerwonych winogron, ząbek czosnku, sól himalajska, świeżo mielony pieprz kolorowy

Sałaty umyłam i porwałam, połączyłam z ugotowanym bobem, pokrojonymi w plasterki rzodkiewkami i kalarepą oraz z kurczakiem. Dodałam sos i wymieszałam.

***

Z innej beczki - wczoraj moje dwa futrzaste Koty Kuchenne Oczka otworzyły w blogosferze nowy cykl: „Kulinarne Koty”. Znajdziecie go  na zaprzyjaźnionym blogu „Grażyna gotuje”. Tam zdradzam m.in.: jak Aleksander i Misia pojawiły się w naszej Gawrze, co w nich lubię i co jadają (a czego nie – mimo że chciałyby bardzo ;)) Na zachętę zrzut ekranu:





niedziela, 8 czerwca 2014

Agroturystyka. Chata Kasi - Wołowiec w Beskidzie Niskim


Kiedy kilka lat temu poznałam znaczenie terminu „agroturystyka” od razu pomyślałam, że jest to świetny sposób na spędzenie wakacji. Mam tu na myśli nie tylko nocleg w prywatnym domku wczasowym, ale również wszystko to, co jest z domem związane: z ich gospodarzami, kuchnią i atmosferą swojskości.

Wróciliśmy właśnie z Panem R. z cudownego wyjazdu na Łemkowszczyznę w Beskidzie Niskim.
O całym wypadzie napisałam we wpisie na Czytelniczym – zapraszam, bo umieściłam tam też sporo zdjęć z naszego wypadu. Na zachętę powiem, że warto tam się wybrać, bo okolica jest warta odwiedzenia. Na przekór powiedzeniu „cudze chwalicie, swego nie znacie”, warto odkrywać uroki miejsc, jakie znajdują się niedaleko, w granicach naszego kraju.

„Bazą wypadową” dla naszych wędrówek po bliższej i dalszej okolicy Beskidu Niskiego była „Chata Kasi” w Wołowcu - małej wiosce niedaleko Gorlic tuż przy granicy ze Słowacją.


Gospodarstwo prowadzą Kasia i Mirek, polsko-łemkowskie małżeństwo. My trafiliśmy jeszcze na sympatyczną Panią Wiolę, która przejęła obowiązki gospodyni, na krótki czas nieobecności Pani Kasi.

„Chata Kasi” to przytulny, drewniany dom (gospodarz jest cieślą) z duszą i prawdziwym piecem w kuchni. W tym piecu gospodarze pieką chleb z czarnuszką na liściach kapusty. 




Chleb z czarnuszką - moja nowa kulinarna miłość ;)

Liście kapusty oprócz tego, że chronią przed nadmiernym przypieczeniem spodu, nadają bochenkom również aromat. Sam chleb jest przepyszny, a najlepiej smakuje jako kanapka podczas wędrówki na szlaku po pięknej, opuszczonej okolicy.




Dla amatorów sera na śniadaniowym stole stoi również bundz. Polecam również oscypki z owczego mleka (z bacówki w Czarnem). A do picia chabzyna, czyli napój z kwiatów czarnego bzu.


W butelkach zamiast ognistej wody - gotowa już, bezalkoholowa chabzyna

Pani Kasia specjalizuje się w pierogach oraz domowych przetworach, z których szczególnie polecam rydze po cygańsku. Okoliczne lasy w sezonie obfitują w rydze w ilościach nie do przejedzenia.

Wyrób Pani Kasi - rydze po cygańsku

A skoro już jesteśmy przy obfitości – pora na słowo o obiadokolacjach. Jeżeli napiszę, że są: pyszne, domowe i obfite – to będzie kwintesencja tego, co mieliśmy codziennie na talerzu. Bardzo podobało mi się to, że codziennie serwowano zupę. Bo jak wiadomo nie od dziś – zupy uwielbiam.
Był rosół, pomidorowa, krupnik, barszcz biały i kalafiorowa. A do tego drugie danie - codziennie inne i codziennie pyszne. Moim faworytem zostały młode ziemniaki z koperkiem podawane z wieprzowiną i rewelacyjną duszoną kapustą po łódzku z kawałkami mięsa.



Nasze niektóre obiady

Jako początkująca ogrodniczka muszę wspomnieć jeszcze o warzywniku, na który miałam widok z mojego okna w pokoju. Gleba górska w Beskidzie Niskim jest kiepska, bo mało urodzajna i gliniasta, więc ogrodnictwo wymaga więcej zachodu. Ale jak widać, coś się z niej mimo to rodzi.






Do domu wróciłam z wołowieckim prezentem ogrodniczym: miętą i dynią ozdobną do warzywnika oraz kwiatem do ogródka kwiatowego.


Gdybym miała napisać, czego mi tam brakowało, to chyba tylko stałego kociego rezydenta i sezonowego ciasta truskawkowego. Brak zasięgu, a co za tym idzie brak Internetu dla mnie był tylko na plus. Ale warto o tym wspomnieć, jeżeli ktoś nie wyobraża sobie nie być codziennie online.

Nie będę wyolbrzymiać, jeśli ten wyjazd ogłoszę najlepszym wyjazdem wakacyjnym z wszystkich dotychczasowych. I to wcale nie jest na wyrost. Przepiękna, nieodkryta jeszcze przez wielu okolica, z dala od zgiełku i szeroko pojętej cywilizacji. Gorąco polecam wziąć pod rozwagę ten kierunek planując swój wyjazd.

Treść tego napisu nie kłamie :)

A poniżej nasz dzisiejszy domowy obiad: młode ziemniaki z masłem i koperkiem, jajo sadzone i wyrób Pani Kasi, czyli rydze po cygańsku. Pycha! :)


_________________

Gospodarstwo Agroturystyczne „Chata Kasi”, Wołowiec 17;  dojazd z Gorlic DW 997 na Konieczną, następnie w Małastowie zjazd na Pętną. 




niedziela, 1 czerwca 2014

"Słodkie oczko", czyli Food Blogger Fest po mojemu


Byłam wczoraj na kolejnym, czwartym już Food Blogger Fest. I chociaż wróciłam do domu z wedlowską czekoladą…


...to na miejscu słodyczami się nie opychałam - mimo że kusiło ich sporo. To do mnie mało podobne, bo bardzo je lubię. Jednak od kiedy stawiam na zdrowe słodycze - bez zbędnych, przemysłowych dodatków, kiedy olej palmowy i syrop glukozo – fruktozowy, to dla mnie zło wcielone – wolę zjeść owoce lub słodycze domowe. 
Owszem zdarza mi się jadać sklepowe słodycze (ostatnio miałam napad ochoty na nadziewane pierniczki), ale jem je ze świadomością, że one dobre są na smak od wielkiego dzwonu, a na co dzień lepiej je omijać z daleka. Nie jestem wojującą bio-eko kulinarką. Robię to dla własnego zdrowia. Po prostu - warto wiedzieć co jemy, dlaczego oraz czy  i jak na tym zyska nasz organizm.


Dlatego na Food Blogger Fest zjadałam pyszne sałatki, wypiłam miętową herbatę, ale też skusiłam się na mleczną kawę i czekoladową muffinę.
A jedząc te wspomniane sałatki, zastanawiałam się kiedy zrobię je ze zbiorów z mojego warzywnika.

Coś już kiełkuje, więc póki co szansa jest ;)



Ale nie da się ukryć, że właśnie nastał sezon ogórkowy ;)






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...