środa, 21 sierpnia 2013

Wątek niekulinarny, czyli co dwa koty, to nie jeden ;)


Zmiany w życiu kota rozpoczęły się od osiatkowania okien (nareszcie!) Długo z tym zwlekaliśmy z uwagi na koszty, jakie proponowały firmy specjalizujące się w kocich oknach. Całe szczęście ma się jeszcze przyjaciół! Od Sebastiana (dzięki wielkie!) dostałam radę, aby na Allegro poszukać moskitier z aluminiowym splotem. To by strzał w dziesiątkę, na dodatek tanim kosztem i w zasadzie bez wysiłku – moskitiery przyszły już w ramkach, które w kilka minut zostały zamocowane na wszystkich trzech oknach :)
Nareszcie możemy swobodnie otwierać okna na pełną szerokość bez strachu o bezpieczeństwo kota (pamiętajcie, okna mogą być otwarte uchylnie tylko wtedy, kiedy jesteście w tym samym pomieszczeniu). Jest też i drugi plus całej operacji – letnie wieczory przy zapalonym świetle przez towarzystwa komarów :) Kot na tym też bardzo dużo zyskał – może zewnętrzny świat nie tylko oglądać, ale również wąchać :) Przyszedł więc czas na Miśkę :)



Urlop rozpoczęłam w środę o 16-ej, a już po 20-ej przyjechaliśmy do domu z miuczącym w środku transporterkiem, na odgłos którego Aleksander wydał porządny syk. Kicia od razu dostała jeden pokój do wyłącznej dyspozycji, pełną miseczkę, swoją kuwetę, kilka zabawek i święty spokój. Za zamkniętymi drzwiami otrzymała bodyguarda w postaci nieco zdenerwowanego, acz zainteresowanego kota. 

Po środowej nocy, przyszedł czwartkowy poranek. Miśka w odpowiedzi na ludzki ruch w jej pokoju skrzętnie ukryła się za doniczkami z kwiatkami na parapecie. Miseczka (z ledwie tkniętą kolacją) została wymieniona na świeże śniadanie okraszone kolejną porcją świętego spokoju w odosobnieniu. W południe Pan R. postanowił pierwszy wyciągnąć rękę do nowego lokatora i zza doniczek zaczął kotkę głaskać po grzbiecie. Okazało się, że jej to bardzo odpowiada, a nawet domaga się jeszcze. Skoro uznała, że ręka człowieka nie gryzie, ani nie robi krzywdy i jest nawet mile widziana, zaczęliśmy kuć żelazo póki gorące. W ten sposób rozpoczęliśmy pokojowe dyżury. Raz z jednym kotem, raz z drugim, aby Aleksander nie czuł się samotny, i po to, by Miśka mogła się zacząć przyzwyczajać do nas obojga. Tym razem obiad już zasmakował na tyle, że warto aż było wylizać talerzyk do czysta. A wieczorem… wieczorem dostąpiłam zaszczytu wygłaskania Miśki po brzuszku, co wyraźnie jej się podobało. Aleksander po każdym głaskaniu kotki dostawał nasze ręce do powąchania i oczywiście wciąż był obrażony. Miśka za to poczuła się na tyle pewnie, że zaczęła się bawić, barankować, a nawet umyła mi czoło swoim szorstkim jak papier ścierny językiem. A kiedy zapadła nocna ciemność i cisza, poczuła się samotna i zaczęła nawoływać za człowiekiem. W ten sposób przespałam pół nocy w jej pokoju, by o trzeciej rano wychodząc do drugiego pokoju na nasze łóżko prawie nie wpaść na czatującego pod drzwiami Aleksandra, który potuptał za mną, wyłożył się na mojej poduszce (czego nigdy wcześniej nie praktykował) i wtulił się tak mocno, jak tylko mógł. 

Piątek był utrwalaniem zaufania, które Miśka niespodziewanie szybko nam okazała. Planując adopcję nastawiałam się, że adaptacja kota po przejściach do nowego człowieka będzie trwać około tydzień. Tymczasem spotkała nas taka miła niespodzianka. W piątek ponownie dyżurowałam raz w jednym pokoju z Aleksandrem, raz w drugim pokoju z Miśką. Za każdym razem po głaskaniu dawałam obojgu obwąchać ręce, wymieniałam kocyki, zostawiałam do obwąchania szczotkę z wyczesaną sierścią. I uchylałam drzwi pokoju na tyle, aby oba koty mogły się widzieć  i słyszeć przez szparę, ale bez umożliwiania im kontaktu fizycznego. Aleksander jak na rezydenta przystało wydał kilka syków, Miśka również nie pozostała mu dłużna. Ale im częściej uchylałam drzwi, tym koty wydawały się spokojniejsze. Pod wieczór już tylko się obserwowały. Zdecydowaliśmy więc, że możemy spróbować pozwolić im na kontakt. Kiedy drzwi zostały otworzone na dobre, Aleksander wkroczył do pokoju z sykiem, który wydał już chyba tylko ot tak, dla porządku ;) Miśka odpowiedziała swoim. A potem nastąpiła dłuuuuga chwila wzajemnej obserwacji i trochę łapoczynów. Po około godzinie postanowiłam, że warto ich nieco zintegrować przez wspólną zabawę. Idealnym przy tym okazała się ulubiona zabawka hand-made plastikowy patyk ala słomka z przywiązaną sznurówką.
Zabawa polegała na tym, że sznurek łapką łapał raz jeden, raz drugi kot. Potem było toczenie orzecha włoskiego i piłeczki z dzwonkiem. Po trzech godzinach obserwacji zdecydowałam, że nie będziemy obu futer dzisiaj już izolować i pozwolimy im na swobodną integrację, kiedy będziemy spać. Obyło się bez rozlewu krwi, wrzasków i innych strat. Wręcz wzorowo. O szóstej rano w sobotę Pan Kot wszczął alarm, że czas na śniadanie, które oba koty zjadły siedząc niedaleko siebie. 


Dzisiaj mija tydzień, kiedy Miśka pojawiła się w naszym domu. Przez tydzień wydarzyło się tyle, ile początkowo przewidywałam, że potrzeba będzie czekać na to ok. trzech tygodni.
Obecnie jesteśmy w momencie, kiedy Aleksander jest kotki niesamowicie ciekawy. Najchętniej szalałby z nią we wspólnej zabawie po całym domu. Wcześniej to ja bawiłam się z nim w ganianego, teraz on próbuje w to angażować Miśkę. Dzięki temu, że kotka bardzo lubi się bawić, Aleksander również stał się bardziej aktywny. Ona też już przestaje być do niego zdystansowana, ale jeszcze nie na tyle pewna, by z nim swobodnie wariować. Póki co - bardziej klei się do nas. Owszem – dochodzi czasem między nimi do kontrolowanych łapoczynów (ale bez użycia pazurów), z dwa razy do uszu dobiegł syk Miśki. Oboje potrafią jednak już siedzieć w małej od siebie odległości, korzystać wzajemnie ze swoich kuwet, chodzą za sobą po całym domu, a nawet kilka razy dali sobie nosowe „buziaki”. Aleksander co chwilę do niej „gada” i zaczepia do zabawy, ona wyżera mu jego posiłki z talerzyka (zaraz po tym, jak ekspresem odkryje dno w swoim) i wynajduje dawno przez niego zapomniane i ukryte w drzewku zabawki.

Obserwacja obu kotów jest szalenie interesująca. I nawet nie brakuje mi przez to tak bardzo tego, że Aleksander już nie przychodzi do mnie (tak często, jak to bywało wcześniej) się przytulać. Jestem zadowolona z faktu, że zyskał coś, czego nie miał, kiedy pozostawał „jedynakiem” – kontakt z przedstawicielem swojego gatunku, z którym porozumiewa się w tym samym języku.
Cieszę się, że początkowe obawy o to, że koty się nie zaakceptują, że jedno zdominuje drugie, że będą walki, że Miśka tak szybko nie oswoi się z nami – nie sprawdziły się. Odetchnęłam z ulgą i obserwuję dalej. 



Jeżeli się zastanawiacie nad kocim duetem – polecam. Najważniejsze jest dobre przygotowanie i dużo cierpliwości oraz okazywania uczuć – zarówno dla nowego kota, jak i rezydenta. Wiem, że dla niektórych może to brzmi śmiesznie, ale Ci, którzy kochają zwierzęta – będą wiedzieć o co mi chodzi.



21 komentarzy:

  1. Te Twoje koty Gosiu potrafią zaczarować nawe nie-kociarza...
    A ostatnie zdjęcia łapek cudowne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu uwielbiam robić zdjęcia śpiącym kotom i kocim łapkom ;)

      Usuń
  2. Niesamowite są!
    Niestety moje psie panny takich łapek nie mają...

    OdpowiedzUsuń
  3. kurcze mamy Ramza i ja cały czas mówię że potrzeba mu towarzystwa ...urabiam urabiam tą glinę i widze że robi się coraz miększa heh koty sa fajne a jak zaczynają się bawić to można zrezygnować z seriali ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmorka, nie urabiaj już - tylko kształtuj ;)
      Wczoraj właśnie sobie przypomniałam, że w poniedziałek Dextera nie obejrzałam - to tak a propos ;)

      Usuń
  4. Oczko, az nie wiedzialam, ze mnie az tak wciagnie tekst o kocim zaprzyjaznianiu sie ;) Pozdrawiam dystyngowanego Pana Kota no i Miske tez ;) :* Gosiu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosiu, przyzwyczajałaś je do siebie wzorowo, wręcz książkowo :) nie dziwne, że się szybko zaakceptowały :)
    A co dwa koty to nie jeden. Cieszę się, że Aleksander zyskał przyjaciółkę, z którą mówią tym samym językiem!
    Pisz czasem, co słychać u czworonogów :) Pozdrawiam kulinarną kociarę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że będę pisać :) O kotach to ja mogę dużo i długo mówić :)

      Usuń
  6. Bardzo się cieszymy że kociaki tak szybko i dobrze się dogadały :) Są na dobrej drodze do kociej miłości ;)

    Jakby ktoś chciał poznać historię Miśki zapraszamy na jej wydarzenie https://www.facebook.com/events/499271976802770/

    pozdrawiamy :)
    Zwierzaki z Mińska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tym bardziej :) Wielka ulga :)

      Jeszcze raz - dziękuję :)

      Usuń
  7. Jakie piękne są te kocie łapeczki. Jejku, pogłaskałabym.:)
    A nie mam co głaskach, bo świnka poszła do świnkowego raju.
    No, psa mogę sobie pogłaskać, ale on jest na zewnątrz. I jakoś głaskać wolę kotki, albo świnki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, wiem... I to jeszcze tak niefortunnie podczas Waszego wyjazdu. Szkoda.

      Usuń
  8. Ładne zdjęcia. :) I kotów i żarełka. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. U mnie drugi kot (chociaż pierwszy też) pojawił się bez ostrzeżenia i planowania powiększenia stada. Po prostu leżał na trawniku pod moim blokiem i umierał. Nie dałam mu długo leżeć, a już tym bardziej umierać. Choć nie jest okazem zdrowia, to daje radę i jest już u mnie ponad rok. Kiedy się pojawił Tymianek nie był zachwycony tymi kocimi kostkami ubranymi w marną skórkę, które nie miały siły przejść z jednego pokoju do drugiego. Ale po kilku dniach pokonał niechęć i szybko stali się nierozłączni. Okazało się, że bardzo fajnie jest mieć brata - można z bawić się z nim w berka, łapać muchy, wymyślać wspólne zabawy, można się przytulić i wykraść mu jedzenie. No i jest z kim pogadać po kociemu. I przy bracie ani burza, ani wybuchy sylwestrowych petard nie są już straszne. Dlatego też każdemu polecam dwa koty zamiast jednego, bo choć trzeba dwa razy częściej sprzątać w kuwecie i myć dwie miski zamiast jednej, to radość i przyjemność z patrzenia na ich relacje jest nie podwójna, ale poczwórna lub jeszcze większa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upss..., w piątym zdaniu po "kiedy się pojawił" powinien być przecinek, bez niego zmienił się sens zdania :)

      Usuń
    2. Domyśliłam się, bo historia Tymianka i Lubczyka nie jest mi obca :)

      W naszym przypadku, o ile wiemy sporo o kocie niebieskim, o tyle o kocince wiemy niewiele. Nie znamy dokładnego jej wieku, jedynie orientacyjny, i że wcześniej mieszkała na wsi z... kurami w kurniku. Zresztą po biednych czasach ma pamiątkę, a raczej pewien brak - jednego dolnego kiełka. Taka mała szczerbulka z niej.

      Masz rację - czynności wykonywanych przy kotach dwóch nie jest wcale więcej, niż przy jednym. Za to obserwacja obu kocich zachowań dostarcza wiele radości. No i niebieski stał się bardziej aktywny :)

      Muszę napisać kolejny post o nich :)

      Pozdrawiam

      Usuń
  10. Włożyłaś w to tyle troski i serca.. A mi jest smutno, że Pan Kot został po prostu postawiony przed faktem, bo (my) głupi ludzie nie mieli odpowiedniej wiedzy i przygotowania.. Ech, ale staram się to naprawić w miarę możliwości. Dziękuję za tę relację! Jesteś wspaniałą dziewczyną :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że mogłam Wam w jakiś sposób pomóc :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...