niedziela, 25 stycznia 2015

RZS: Zupa czosnkowa z szafranem i ryżem


Generalnie nie lubię przyjmować żadnych leków. W przypadku RZS, w okresie nasilonego bólu byłam zmuszona brać leki przeciwzapalne, ale na co dzień wszelakich tabletek i suplementów unikam jak ognia. Moja nieufność do farmaceutyków pogłębia się z wiekiem ;) To dobrze i źle. 

W przypadku przeziębienia (a o to zimą łatwo) wolę syrop z cebuli, plasterki czosnku na kanapce, rozgrzewający napój imbirowy z cytryną i miodem lub napar z lipy – najlepiej słodzony sokiem z malin. To dla mnie skuteczniejsza broń niż syropki – ulepki (zachęcam do czytania etykiet).

Ostatnio, ze względu na RZS, patrzę na żywność pod kątem właściwości przeciwzapalnych. Mam już kilka ulubionych: czosnek, kurkuma, imbir, awokado, granat, olej lniany. Jeszcze do nich wrócę dołączając przepisy. Dzisiaj jednak skupiam się na czosnku.

Czy wiecie, że czosnek, aby nie  stracić swoich właściwości, posiekany musi chwilę poleżakować? Oto, co przeczytałam na ekogazecie:

"Surowy czosnek zawiera składniki potrzebne do wytworzenia allicyny, najaktywniejszej substancji mającej największe właściwości zdrowotne, która jednak sama w sobie nie występuje w czosnku jako związek chemiczny.
Allicyna jest wytwarzana, gdy dwie inne substancje zawarte w czosnku wchodzą ze sobą w kontakt. Jedna z nich jest allina- fragment białkowy, a drugim- wrażliwy na tempera turę enzym – allinaza.
W całym ząbku czosnku oba te związki są od siebie odizolowane.
Nie połączą się ze sobą dopóki go nie pokroisz, nie przeciśniesz przez praskę czy nie przezujesz czosnku doprowadzając do ich połączenia. Wtedy czujesz charakterystyczne pieczenie.
Izraelscy naukowcy odkryli również, ze podgrzanie czosnku zaraz po pokrojeniu go, niszczy wrażliwy na wysoka temperaturę enzym wyzwalający reakcję połączenia składników.
W rezultacie allicyna nie zostanie wytworzona. Już dwie minuty na patelni wystarczą, by zmienić czosnek w zwykła przyprawę jedynie poprawiającą smak potraw.
Jeśli włożyć go do mikrofalówki na 30 sekund, znika 90 % jego właściwości przeciwnowotworowych.
Po 60 sekundach, właściwości antynowotworowe czosnku znikają całkowicie.
Kolejna udowodniona ważna właściwość czosnku, a mianowicie zdolność rozrzedzania krwi, również znika na skutek działania wysokiej temperatury.
Możesz korzystać z licznych zalet czosnku nawet poddając go obróbce cieplnej, pod warunkiem, że zmienisz jego sposób przyrządzania.
Posiekaj, pokrój albo przeciśnij czosnek przez praskę, a potem poczekaj 10 minut zanim zaczniesz poddawać go wysokiej temperaturze.
W tym czasie wytworzy się już maksymalna ilość allicyny i wrażliwy na temperaturę enzym powodujący połączenie składników nie będzie już potrzebny.
Po takim zabiegu będzie można smażyć, piec i gotować czosnek nie pozbawiając go jego smaku i właściwości leczniczych."

Zapamiętam to sobie, kiedy znowu będę robić sos pomidorowy.
Zima sprzyja zarówno czosnkowi, jak i zupom. Dzisiaj zatem udany mariaż w formie obiadu:


Zupa czosnkowa z szafranem i ryżem (źródło: przepis z czasopisma Dobre Rady, nie jestem w stanie podać, kiedy się ukazał, bo mam tylko ten skrawek gazety)

3 główki czosnku
1 średnia cebula
2 łodygi selera naciowego
1 opakowanie szafranu
oliwa
1 l bulionu z kurczaka
2 łyżki winiaku (opcjonalnie, ja pominęłam), można też dodać białe wytrawne wino
100 g ryżu
liść laurowy, pieprz i sól do smaku
grzanki

Nieobrane, całe główki czosnku położyłam na folii aluminiowej, oblałam oliwą i piekłam w piekarniku (180 stopni przez pół godziny).
Szafran zalałam gorącą wodą, rozmieszałam i odstawiłam.
Cebulę i seler podsmażyłam (w tym momencie można dolać winiak i czekać aż alkohol wyparuje), zalałam gorącym bulionem, dodałam liść laurowy oraz szafran i gotowałam do miękkości. Pod koniec gotowania dorzuciłam ryż i gotowałam do miękkości. Na koniec wycisnęłam upieczone ząbki czosnku, rozgniotłam i dodałam do zupy. Zupę doprawiłam świeżo zmielonym, kolorowym pieprzem.
Grzanki: kawałki bułki lekko natarłam oliwą (można dodać też starty czosnek) i podsmażałam na patelni na grzanki.

sobota, 10 stycznia 2015

Dlaczego nie kupujemy smakowych twarożków?


Wspominałam ostatnio o naszej domowej reaktywacji pieczenia chleba na zakwasie. Mieliśmy zakwas żytni, teraz doszedł jeszcze do kolekcji pszenny, którego autorstwo należy przypisać Panu R.
Zatem chleby się pieką, a jeszcze nieco ciepłe zjadane są przez nas z niewielką ilością masła. Tak smakują najlepiej. No dobrze, ale z czym można jeszcze zrobić kanapki? Naszym domowym mistrzem w niebanalnych połączeniach jest oczywiście Pan R. Te w jego wykonaniu zawsze są nie dość, że kolorowe, to jeszcze smaczne.

Tak się składa, że on lubi smarować kanapki twarożkiem. Też lubicie? Najlepiej smakowymi, prawda? Orzechowy, pomidorowy, chrzanowy, ze szczypiorkiem? Tak, u nas też się pojawiały. Ale wiecie co? Z tymi smakowymi jest taki sam problem, co z owocowymi jogurtami. Nuta smakowa nadana przez producenta nie zawsze jest naturalna, a i sam serek ma wtedy dużo dłuższy i zawierający wiele niepotrzebnych naszemu organizmowi skład.

Prostszym sposobem jest oczywiście kupno serka naturalnego i wymieszanie go z przyprawami. Tak, ten wariant też przerabialiśmy z Bieluchem, do którego Pan R. dodawał np. nieco koncentratu pomidorowego, albo zestaw przypraw. Ale od jakiegoś czasu mamy coś lepszego, co nazywa się Pasta Budwigowa.


Niech Was nie zdziwi nazwa. Budwigowa dlatego, że wykorzystywana w przeciwnowotworowej diecie opracowanej przez dr Johannę Budwig. To nie jest jakiś specjalny produkt spożywczy, ale kilka prostych składników: zwykły twaróg, olej lniany, kefir lub jogurt oraz ulubione dodatki. I to już wszystko!

Dla nas taki twarożek to świetny sposób na dowolne urozmaicenie kanapek. Przetestowaliśmy już połączenie z tuńczykiem i wędzoną, sproszkowaną papryką (ulubiony typ Pana R.), zmiksowany z chrzanem i do tego z kawałkami wędzonego łososia na wierzchu (moje ulubione),  z ziołami, z czarnymi oliwkami oraz na słodko do naleśników z miodem i orzechami .

Reasumując: pasta budwigowa to naturalny, zdrowy serek bez polepszaczy, z ulubionymi dodatkami, może być na słodko lub na wytrawnie. I to nie jest tekst sponsorowany, tudzież inna reklama. Jedzcie zatem na zdrowie.


Pasta budwigowa (źródło: budwigdieta.pl)
250 g półtłustego twarogu (nasz ulubiony jest typu Capri)
2-3 łyżki oleju lnianego
2-3 łyżki jogurtu, kefiru lub mleka (ilość zależy od tego, jakiej konsystencji chcesz uzyskać serek)
Dowolne dodatki: czarne oliwki, zioła, odsączony tuńczyk, chrzan, ulubione zioła, orzechy, owoce lub miód (jeżeli serek ma być na słodko) – tutaj to już jest zależne od inwencji własnej.

Najpierw w malakserze Pan R. miksuje do gładkiej konsystencji: ser z olejem lnianym i kefirem, a następnie dodaje nasze ulubione dodatki i ponownie miksuje. Przygotowaną pastę, jeżeli nie zjemy od razu -  przechowujemy w lodówce.


niedziela, 4 stycznia 2015

Co masz dobrego, słoiku? ;)


Witajcie w Nowym 2015 Roku! Trochę zamarudziłam ,skoro ostatni wpis na blogu zatrzymał się na przygnębiającym jesiennym warzywniku. Nawet Liliana dopytywała się, dlaczego nie robię już zdjęć na kulinarny blog ;) Przyznać się muszę bez bicia, że okołoksiążkowy Czytelniczy to od niemal dwóch lat mój nieustający pupilek, stąd trudno mi się w sobie zebrać na rozdwojenie. A poza tym to nie jest jeszcze najlepsza pora roku (za szybko robi się ciemno!) na popołudniowe uwiecznianie żołądkowych przyjemności. Mimo iż tych trochę bywało.

Dajmy na ten przykład pierwszy dzień w roku. Zrobiłam prosty obiad noworoczny – na talerzu: wołowa karkówka gotowana w rosole (bo właśnie nastawiłam kolejny gar bulionu) w pieprzowo – winnym sosie (o nim za chwilę), do tego niepalona kasza gryczana, ogórek kiszony (od mamy) ,a na stole: wytrawne czerwone wino w kieliszkach i zapalone świeczki. Romantiko ;) Niestety zdjęcia brak, bo to było po 17-ej. Będzie za to inne.

Wyrób Pana R., czyli pszenny chleb na żytnim zakwasie i śledzie w oleju z cebulką od rodzicielki


Na święta wybraliśmy się do mojej mamy. Jak na rasowego słoika przystało - przywiozłam ze sobą zapasy ;) Same dobre rzeczy: ogórki kiszone (pasowały do romantycznego obiadu ;)), szczaw (dzisiaj była z tego zupa!), kompoty z wiśni, zawekowane jagody z sokiem (żyrafą zrobię koktajlowe bziuuum łącząc z nimi jogurt albo mleko roślinne) i śledzie w oleju z cebulką. Oprócz słoików jeszcze bigos, gołąbki i pieczone w domu wędliny. Z głodu nie umrzemy ;))

Tym bardziej, że Pan R. już dwa razy z rzędu upiekł najlepszy chleb na zakwasie, jaki kiedykolwiek wyszedł z naszego piekła. Jestem bardzo dumna ze sprytnego małżonka, bo te pszenne twory, nie tylko wyglądały elegancko, ale takoż elegancko smakowały (właśnie kończymy bochenek z suszonymi pomidorami) – nie tylko na świeżo z samym masłem ,ale i po leżakowaniu w chlebaku. Dzięki temu Pan R. awansował na naczelnego piekarza w naszej Gawrze ;)


Wracając do romantycznego obiadu noworocznego. Kiedy poprzednim razem gotowałam bulion wołowy, sztukę mięsa z niego zjedliśmy z sosem chrzanowym. Było to dobre, ale tym razem Pan R. chciał czegoś nowego. Wynalazł nam w necie sos maderowy. Wina madery nie mieliśmy, więc zastąpiliśmy go zwykłym winem czerwonym. Sos wyszedł znakomity i bardzo pasujący do całości. Polecamy.


Ale zanim zabierzecie się do gotowania – życzenia wszystkiego dobrego (nie tylko jedzenia). Cieszcie się każdym dniem z noworocznej puli, szukajcie samych pozytywów, jedzcie smacznie i zdrowo.
Dziękuję, że towarzyszyliście mi tutaj w latach ubiegłych oraz, że pisaliście komentarze. Liczę, że w tym roku też nie będę tutaj samotna ;)

Mottem nowego roku będzie dla mnie "aktywność". A noworoczne postanowienia kuchenne? Domowe szkolenie w kategorii sosów. W końcu jaki pierwszy dzień, taki cały rok ;) Panu R. zaś na ten przykład kupimy nowy piekarnik i koszyczki, aby chleby wychodziły z piekła jeszcze lepsze i lepsiejsze ;))


***

Sos winno – pieprzowy (z przepisu na sos maderowy do wołowiny

2 łyżki masła
1 łyżka mąki pszennej
100 ml czerwonego wytrawnego wina
150-200 ml bulionu wołowego
utłuczony w moździerzu zielony pieprz (ok. 8-12 kulek, w zależności od tego, jaki stopień pieprzności che się uzyskać)
1 łyżka musztardy sarepskiej (tylko taką mieliśmy w lodowce, zgodnie stwierdziliśmy, że bardziej nadawałaby się francuska)

Na maśle podsmażyłam mąkę, wymieszałam na jednolitość, podlałam winem, trochę pomieszałam, kiedy zgęstniało dolałam bulion, dodałam pieprz i chwilę gotowałam. Na koniec Pan R. doprawił musztarda. Gotowym sosem polałam wyciągnięta z bulionu i pokrojoną w plastry wołowinę oraz ugotowana kaszę gryczaną.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...