środa, 31 października 2012

Nie marnuję jedzenia. Warsztaty w Warszawskiej Akademii Kulinarnej

Czy wiecie, że:
  1. na świecie wyrzuca się 1,3 mld ton jedzenia,
  2. średnio w Europie wyrzuca się do kosza 20-30% kupionego jedzenia,
  3. najczęściej wyrzuca się: pieczywo, owoce, warzywa i wędliny.
O tym i o innych statystykach dotyczących konsumpcji, nie marnowaniu jedzenia jak również recyklingu na talerzu dowiedziałam się w zeszły czwartek 25. października, kiedy ponownie pojawiłam się na warsztatach w Warszawskiej Akademii Kulinarnej na Pl. Szembeka 4Tym razem organizatorem spotkania była Federacja Polskich Banków Żywności i właściciel WAK-u, Robert Harna.

Gotowaliśmy pod hasłem „nie wyrzucamy jedzenia”. Zaczęliśmy jednak od edukacyjnej pogawędki na temat przeciwdziałania marnowaniu jedzenia oraz dzieliliśmy się swoimi sposobami na talerzowy recykling.

Co ja robię, aby nie marnować/zminimalizować ilość wyrzucania produktów spożywczych?
  1. Przed zakupami tworzę tygodniowe menu obiadowe,
  2. Zakupy robię raz w tygodniu z kartką w dłoniach – kupuję tylko to, co niezbędne/potrzebne, i co zdążę wykorzystać przed końcem terminu do spożycia danego produktu,
  3. Staram się, aby przed kolejnymi tygodniowymi zakupami w lodówce było przede wszystkim dużo światła, a mało jedzenia, które nie wyrzucam jednak do kosza, ale gotuję z niego kreatywne „danie na winie” (to, co mi się nawinie pod rękę podczas przeglądu zasobów lodówki przetwarzam w pyszną potrawkę z patelni lub zupę),
  4. Czego nie zdążę zużyć – mrożę, a to, co mam w nadmiarze – rozdaję znajomym (ostatnio było tak z klęską urodzaju na jabłonce w ogrodzie),
  5. W mojej lodówce dany typ produktów zawsze ma swoje określone miejsce na półce – dzięki temu nie szukam produktów, tylko machinalnie wyciągam po nie rękę ;)
  6. Na bieżąco kontroluję termin przydatności do spożycia


Wracając do warsztatów – po części edukacyjnej, podzieleni w 4-osobowe zespoły – każdy z innym przepisem, zakasaliśmy rękawy i zabraliśmy się do gotowania. Główną rolę odegrały: makaron (z uwagi na odbywający się tego dnia Światowy Dzień Makaronu), mięso (dzięki konkursowi „Nie rzucaj mięsem do kosza”) i dynia (będąca królową sezonu). Daniem mojej zespołowej piątki była sałatka makaronowa z usmażonym kurczakiem i cukinią, połączona z pieczoną dynią, rzepą i marchewką z sezamową posypką.
Kiedy ugotowane dania wjechały na stół, zabraliśmy się za ich konsumpcję, wcześniej (oczywiście!) poprzedzoną sesją fotograficzną.



Niewykorzystane produkty zostały zapakowane do toreb i rozłożone na naszych stanowiskach, ponieważ po jedzeniu czekało na nas zadanie kreatywnego gotowania z resztek. Tym sposobem powstało 5 autorskich dań, którymi również raczyliśmy się przy stole.
Mój zespół ugotował warzywne tagliatelle (nawiązanie do World Pasta Day) z pora i marchewki, z cienkimi pasterkami rzodkiewki, wymieszane z dressingiem (oliwa, ocet balsamiczny, sól, pieprz, czosnek, sok z cytryny, miód), podawane z pieczoną karkówką, zblanszowanymi brokułami, rucolą i listkami rzodkiewki.



To, czego nie udało się zjeść na warsztatach, zapakowane w laptopy mogliśmy zabrać ze sobą do domu. I fantastycznie, bo dzięki temu nie musiałam wieczorem gotować w domu obiadu do pracy na piątek ;)


Z tego miejsca dziękuję organizatorom za udane spotkanie, a Was zapraszam na stronę Polskiej Federacji Banków Żywności, na której zostały opisane i obfotografowane nasze warsztaty. A jeśli oburza Was wyrzucanie jedzenia – możecie zostać Wolontariuszami Federacji Żywności.

A tak na zakończenie tego przydługawego wpisu, wyznam w tajemnicy ;), iż cieszę się że w końcu do głosu dochodzą takie akcje jak „Nie marnuję”. I myślę, że takie edukacyjne warsztaty powinny być organizowane nie tylko dla blogerów kulinarnych, ale przede wszystkim dla tych wszystkich, którzy nie radzą sobie z ekonomicznym przetwarzaniem żywności w swoim domu. Wszak Ekonomia – Gastronomia, to nie tylko program telewizyjny ;)

A Wy? - jakie macie sposoby na niemarnowanie jedzenia?


niedziela, 28 października 2012

Ciastka dla Karoli i Moniki - z rodzynkami i rozmarynem

Natłok codziennych spraw, pośpiech połączony z brakiem czasu - sprawia, że nie zawsze spotkania z miłymi znajomymi dochodzą do skutku. Tym bardziej cieszą chwile przy wspólnym stole.
Po pierwszym blogerskim zlocie babulonów u Tilii, umówiłam się z Karolą, że wiosną pójdziemy na spacer z ciastkami w plecaku. 2,5 roku upłynęło nim do tego doszło. A wczorajsze spotkanie było tym milsze, że spotkałyśmy się również z Moniką, która w Warszawie zrobiła przystanek w drodze z Krakowa do Szczytna. I tym sposobem 3 osoby z nieformalnej blogerskiej grupy Kumy z Koszelewa usiadły przy jednym (ale nie przaśnym ;)) stole :) Dzięki Dziewczyny!

Do domu wróciłam z prezentami. Karola obdarowała nas torebką z drobiazgami. To takie miłe, kiedy otwiera się pudełko ze wstążką, a tam kryją się: papryczki „pakowane w październiku, gdy za oknem sypie pierwszy śnieg”, sól aromatyzowana domowym sposobem i cynamon z kardamonem przywiezione z ciepłej Kenii. I jeszcze foremkowe róże, słodka tasiemka w groszki i kot ! :) Małe rzeczy, a tak cieszą :)
A ponieważ spotkanie miało być pod hasłem „ciastka”, przywiozłam ze sobą małe pakunki kruchych ciastek z rodzynkami i rozmarynem z przepisu znalezionego u Gospodarnej.


Kruche ciastka z rodzynkami i rozmarynem (źródło: Gospodarna Narzeczona,blog Na kruchym spodzie)

100g mąki pszennej chlebowej – użyłam pszennej szymanowskiej
76g mąki kukurydzianej
67g cukru - polecam dać mniej
67g koryntek (bardzo drobne rodzynki) – użyłam sułtanek
2g świeżego, posiekanego bardzo drobno rozmarynu - polecam dać więcej
95g masła
1,5g ekstraktu z wanilii – zeskrobałam ziarenka z wanilii
22g żółtek (1 żółtko)

Roztarłam w dłoniach obie mąki i cukier z masłem na „piasek”. Dodałam rodzynki, rozmaryn, ziarenka wanilii i żółtka. Wyrobiłam na jednolitą masę, uformowałam wałek, owinęłam w folię spożywczą i odłożyłam do zamrażalnika na 15 minut, aby ciasto było twardsze i łatwiej się kroiło. Wałek ciasta kroiłam w plasterki i układałam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piekłam w 10 stopniach ok 20 minut do zezłocenia spodów.


wtorek, 23 października 2012

„Czy jadłeś już dzisiaj ryż?”, czyli Wilson Chung i azjatyckie warsztaty kulinarne z Blue Dragon

„Czy jadłeś już dzisiaj ryż?” To pytanie jest tak powszechne i ma podobny wydźwięk w krajach azjatyckich jak u nas „cześć, co słychać, jak się masz, dzień dobry”. Nieprzypadkowo pytają akurat o ryż, gdyż jest on centralnym punktem i wyróżnikiem kuchni chińskiej, japońskiej, wietnamskiej i tajskiej. Stół zachodni znacznie różni się od stołu wschodniego. My jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że każdy z nas ma swój talerz, na którym znajduje się osobna, dla każdego wydzielona, porcja dania. Ale kiedy zasiądziemy do stołu np. chińskiego – dostaniemy miskę ryżu, a reszta składników będzie postawiona na środku stołu i ogólnodostępna dla każdego.
Skąd o tym wiem? Opowiadał o tym Wilson Chung – Australijczyk tajskiego pochodzenia, główna postać warsztatów kulinarnych i naczelny kucharz marki Blue Dragon. Warsztaty z kuchnią azjatycką odbyły się w czwartek 11.10.2012 r. w Warszawskiej Akademii Kulinarnej na pl. Szembeka.

Spotkanie składało się z 3 części: teorii, praktyki i... smakowania ;) Najpierw Wilson Chung opowiadał o poszczególnych wyróżnikach kuchni azjatyckiej: wąchaliśmy i smakowalismy sosy: sojowy ciemny, jasny i japoński, sos rybny, ostrygowy, ocet ryżowy, olej sezamowy i mirin oraz odgadywałyśmy po zapachu pieprz syczuański, pastę tamaryndową i fermentowaną soję.
Nareszcie dowiedziałam się, czym różni się sos sojowy ciemny od jasnego. Przyznaję się bez bicia - nie wiedziałam, że ciemnego używamy do gotowania i marynowania, a jasny z uwagi na to, że bardziej słony nadaje się głównie jako dodatek do wykańczania dania. Nowinką był dla mnie sos sojowy japoński – zwykle produkowany bez udziału pszenicy.
Z innych ciekawostek: sos ostrygowy nadaje się głównie do wołowiny, a sosu rybnego w tajskiej kuchni używamy w miejsce soli.
Acha! I pamiętamy o 2 złotych zasadach stir fry: po pierwsze – wszystko przygotowane pod ręką, po drugie – bardzo wysoka temperatura smażenia.

A jeżeli pretendujemy do roli kucharza w azjatyckiej restauracji, niech nas nie zdziwi na dzień dobry zadanie przyrządzenia smażonego ryżu. Po tym, jak go wykonamy, być może przyszli pracodawcy dowiedzą się i ocenią, czy my znamy się na kuchni i czy dobrze rokujemy jako potencjalni pracownicy.

Wróćmy jednak do azjatyckich warsztatów, ale na warszawskiej ziemi. Po części teoretycznej podzieliśmy się w pary lub w 3 osobowe grupy i rozpoczęła się część praktyczno-manulana. Każda grupa przyrządzała inną potrawę. Finalnie powstały:
  1. Wołowina w sosie Teryaki
  2. Tajski ryż smażony
  3. Łosoś aburi w galarecie z cytrusów


  4. Wietnamska sałata z kurczaka z dressingiem „Nuoc cham”


  5. Słodko – pikantna wołowina z sezamem  - tę gotowałam z Princess
  6. Pikantny makaron japoński


  7. Zupa Tom yum


  8. Steki z bakłażana z pastą miso


  9. i jak dla mnie absolutny hit warsztatów – Mięsne kulki z kurczaka obtoczone wiórkami kokosowymi podawane z sosem Satay.



Następnie gładko przeszliśmy do punktu trzeciego: to wszystko, co powyżej - oczywiście po tradycyjnym, jak to bywa na kulinarno-blogerskim spotkaniu, obfotografowaniu - zostało zjedzone.



Chętnie zaprosiłabym Was do obejrzenia materiału z tego spotkania, bo wszystko nagrywała ekipa Dzień Dobry TVN, ale migawka, która była do obejrzenia wczoraj rano w telewizji, pojawiła się na stronie internetowej pod tym tutaj adresem:"Olubińska uczy się gotować pod okiem Czarnego Smoka", ale niestety dość szybko zniknęła. Szkoda. 
Edit: Okazuje się, że można go obejrzeć na profilu FB Blue Dragona - zapraszam tutaj :)

(kadr z materiału DDTVN)

Zapraszam też do obejrzenia zdjęć na profilu na FB Kamila Zielińskiego, który w trakcie warsztatów podzielił się z nami trickami i spostrzeżeniami w temacie fotografii kulinarnej.

Z tego miejsca serdecznie dziękuję organizatorom za zaproszenie i wszystkim blogerkom za miłe spotkanie. Do zobaczenia? ;)




niedziela, 21 października 2012

Wytrawne ciasto francuskie z kabaczkiem, serem wędzonym i orzechami włoskimi

Ciasto francuskie długo musiało odczekać swoją kolejkę, nim nadeszła jego chwila. W zasadzie zadecydowała za mnie okoliczność rozmrażania lodówki celem gruntownego jej umycia i pozbycia się grubej warstwy lodu w na ściankach zamrażalnika.

Pierwszą koncepcją były słodkie koperty z jabłkiem. Później jednak sobie pomyślałam, że zaletą ciasta francuskiego, podobnie jak i kruchego na tartę, jest to, że oferuje ono wiele możliwości. A przy okazji świetnie łączy się zarówno ze słodkimi jak i słonymi dodatkami. Samo też może być wyśmienitym dodatkiem - pamiętacie pikantne diablotki do kremu kabaczkowego?

Wyszło zatem na to, że francuzik będzie wytrawnym obiadem z kabaczkiem, serem i orzechami. I to był strzał w dyszkę, a od tego zaczęły się inne wariacje, o których inną razą :)


Wytrawne ciasto francuskie z kabaczkiem, serem wędzonym i orzechami włoskimi (źródło: Biblioteczka Poradnika Domowego: Obiad w pół godziny, dodatek do Magazynu Kuchnia, s.50)

opakowanie ciasta francuskiego
kabaczek
oscypek - zastąpiłam roladą ustrzycką
jajko
1/2 szklanki kwaśnej śmietany - 18%
pieprz kolorowy świeżo mielony, sól
orzeszki piniowe - zastąpiłam orzechami włoskimi
zielona pietruszka

Ciasto rozmroziłam, ponakłuwałam i podpiekłam w blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w temperaturze 10 stopni. Na podpieczony spód układałam na zakładkę na przemian plastry kabaczka i sera. Polałam sosem (rozbełtane jajko wymieszane ze śmietaną i doprawione solą i pieprzem), posypałam pietruszką i orzechami i zapiekałam ok 20 minut w 10 stopniach.



Dodaję do akcji:




niedziela, 14 października 2012

Zupa-krem z ziemniaka, selera i jabłka z majerankiem i boczkiem

Domek ma te zalety, że wraz z nim zwykle bywa jeszcze przydomowy ogród. A jak jest ogród, to pojawiają się w nim stali, okazjonalni lub bardzo chwilowi bywalcy. Na ten przykład stałymi jestem ja i Pan R. Chwilowymi sikorki, kopciuszki, rudziki, rzadziej sroki i mazurki. Okazjonalnymi natomiast dwa koty z sąsiedztwa. Czarno-biały zza siatki, który ma towarzystwo psa Stefana i czarny, korpulentny z mikrym ogonkiem i białą łatką pod brodą bardzo towarzyski - kot czarny. Tych wszystkich bywalców Pan Kot bacznie śledzi z domowego parapetu, wyłożonego kocykiem i podgrzewanego od spodu ciepłym już kaloryferem.
Weekendowy poranek zwykle bywa leniwy, kot przychodzi do łóżka na głaskanie futra i na ogólne, bardzo w kociej naturze, pracowite wylegiwanie się. Zwykle. Dzisiaj jednak Pan Kot dostał poranny zastrzyk energii w chwili, kiedy zobaczył biało-czarnego kota spokojnie siedzącego... na zewnętrznym parapecie naszego okna. W ten sposób leniwy poranek Pana Kota, zakończył się joggingiem od okna do okna - mającym na celu wypatrywanie niknącego w dali kota z sąsiedztwa.



A ja spokojnie zabrałam się za gotowanie eksperymentalnej zupy z jabłek z naszego ogródka. Zainspirował mnie wycinek z gazety na kartoflankę z boczkiem, którą zdecydowałam się podkręcić innymi składnikami. Seler, jabłko, majeranek i boczek świetnie skomponowały się z samotnym w przepisie ziemniakiem. Eksperyment wyszedł smakowity.


Zupa – krem z ziemniaka, selera i jabłka z boczkiem i majerankiem (pomysł własny z inspiracji gazetowego przepisu)

plaster surowego boczku
olej rzepakowy
ziemniak pokrojony w kostkę
seler pokrojony w kostkę
jabłko ze skórką pokrojone w kostkę
majeranek
bulion warzywny
czarny pieprz młotkowany
chipsy z suszonego jabłka - jabłka pokrojone w plasterki i suszone w piekarniku
chipsy z wędzonego boczku – usmażone na suchej patelni

Surowy boczek pokroiłam w kostkę i smażyłam na suchej patelni. Ponieważ wytopiło się z niego mało tłuszczu, dolałam nieco oleju rzepakowego i razem z boczkiem podsmażałam ziemniaka, selera i jabłko, obsypałam majerankiem i zalałam bulionem. Gotowałam do miękkości warzyw. Doprawiłam czarnym, młotkowanym pieprzem i zmiksowałam na krem. Podawałam z chipsami z jabłka i wędzonego boczku.

Dodaję do akcji:




czwartek, 11 października 2012

Tarta szwajcarska oraz zaproszenie na Festiwal Herbaty

Picie herbaty jest źródłem kultu czystości i wyrafinowania, czynnością uświęconą, w czasie której gospodarz i gość tworzą z tego, co doczesne, najwyższe piękno” (Okakura Kakuzo)

Zagonieni, zajęci mnóstwem spraw, które często miały być zrobione na wczoraj, dalecy jesteśmy od celebracji chwil, podczas których możemy wyciszyć się, nawet ot tak prozaicznie – wieczorem z książką w ręku, kotem na kolanach i kubkiem aromatycznej, gorącej herbaty na stoliku obok. Zamiast tego - w biegu wypijamy kawę, sok malinowy, czy ocet jabłkowy z miodem i wodą mineralną.

A gdyby tak poświęcić chwilę tylko herbacie? Proponuję Wam weekendowy spacer na zbliżający się Festiwal Herbaty, który odbędzie się już 27 października tego roku w t-barze Dilmah w Warszawie na Szpitalnej 5 (o tym lokalu pisałam na Kotach rok temu,kiedy dopiero się otwierał) i w pobliskim lokalu Pies czy suka.


Podczas festiwalu odbędą między innymi: wystawy liści z Cejlonu, kiermasz oryginalnych chust cejlońskich używanych przez zbieraczki, pokazy barmańskie, wykłady prowadzone przez światowej sławy specjalistów od uprawy, selekcji i przygotowywania herbaty, pokazy kiperskie, wystawy fotografii, spotkania z twórcami wyrobów herbacianych i przedstawicielami sztuki i kultury inspirowanej herbatą i jej aurą, warsztaty parzenia herbaty, a także pokazy kina niemego i inne atrakcje, o których możecie dowiedzieć się na stronie Festiwalu Herbaty www.festiwalherbaty.pl

I jeszcze ważna informacja – wstęp wolny. Sama też chętnie się tam wybiorę :)

***

A tymczasem piekę ciasto. Tarta szwajcarska to ciasto bardzo wdzięczne w smaku, szczególnie, kiedy poleży 1-2 dni po upieczeniu. Polecam ją oczywiście szczególnie do herbaty, ale jak możecie zobaczyć na zdjęciu, do kawy też będzie idealna :) Coś dobrego na zbliżający się weekend.


Tarta szwajcarska (źródło: wycinek z gazety reklamujący margarynę na literkę K, którą zastąpiłam masłem)

2,5 szklanki mąki
3/4 szklanki cukru
20 dag masła
2 jajka
opakowanie płatków migdałowych
pół tabliczki gorzkiej czekolady
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka cynamonu
szczypta soli
konfitura malinowa

Masło ubiłam z cukrem i jajkami na krem. Następnie dodałam do masy płatki migdałowe, startą czekoladę, cynamon i mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i solą. Zagniotłam ciasto i wstawiłam do lodówki na 30 minut. Po tym czasie wywałkowałam je do foremki niezbyt dokładnie - ciasto nie musi być zbyt cienkie jak w klasycznej tarcie), posmarowałam konfiturą, na wierzchu zrobiłam kratkę z pozostałego ciasta, które okroiłam z foremki. Piekłam 50 minut w 10 stopniach.


poniedziałek, 8 października 2012

Zupa - krem z kabaczka z nutą rozmarynu i pikantnymi francuskimi diablotkami

Nadchodzą ciężkie czasy. Wie o tym doskonale Pan Kot. Pewnie dlatego bardziej lgnie do swoich ludzi, chętniej ładuje się nocą pod kołdrę, wylegując się na wyłożonym na parapecie kocu łapie nie tak częste już promienie słońca muskające niebieskie futro i z lubością wtula się w grzejący kaloryfer. A to dopiero początek ;)



Ja również szukam ciepła. I w odróżnieniu od kota nie chodzi tu o kaloryfer, tylko o rozgrzewające danie, które mogę uwarzyć na domowym kuchenno - gazowym ognisku.

Kabaczkowa zupa – krem z diablotkami powstała niejako z doskoku przy produkcji tarty z ciasta francuskiego (o której będzie już niebawem).

Aromat rozmarynu, smak kabaczka, który w zupie kojarzył się z białymi szparagami, jedwabistość kremu podkreślona odrobiną śmietany, a do tego – dla kontrastu – pikantne francuskie diablotki do przegryzki. Od razu jest ciepłej :)



Zupa – krem z kabaczka z nutą rozmarynu i pikantnymi francuskimi diablotkami (źródło: broszurka Biblioteczka Poradnika Domowego – Obiad w pół godziny; dodatek do magazynu Kuchnia, s.51)

oliwa
cebula biała pokrojona w kostkę
igiełki rozmarynu
przeprasowany ząbek czosnku
ziemniak pokrojony w kostkę
kabaczek pokrojony w kostkę
bulion warzywny świeżo warzony
śmietana 18% - mój dodatek
świeżo zmielony kolorowy pieprz – mój dodatek
suszony czosnek niedźwiedzi – mój dodatek
diablotki – mój dodatek

Na oliwie zeszkliłam cebulę z czosnkiem i igiełkami rozmarynu. Następnie dodałam ziemniaki i kabaczka i chwilę przesmażyłam, podlałam bulionem i gotowałam do miękkości warzyw. Zmiksowałam na krem i wmieszałam śmietanę. Zupę oprószyłam pieprzem i czosnkiem niedźwiedzim. Podawałam z diablotkami.

Pikantne diablotki (źródło: Poradnik Domowy 04/200, s. 74)

paski ciasta francuskiego
rozbełtane jajko
ostra papryka w proszku
starty ser Old Amsterdam

Paski ciasta francuskiego posmarowałam jajkiem obsypałam papryką i serem. Każdy pasek skręciłam w połowie i zapiekałam w piekarniku ok 15 minut w 10 stopniach.



Dodaję do akcji:




czwartek, 4 października 2012

"Mówisz zupa - myślisz Polska". Zupa z rzepy z daikonem

„Mówisz zupa - myślisz Polska, jednym słowem. Bo oto nareszcie jakaś dziedzina, w której jesteśmy najlepsi: zup jemy najwięcej na świecie. Mamy do nich stosunek lekko maniakalny, i mania ta przechodzi z pokolenia na pokolenie.” - napisał Wojciech Nowicki w felietonie „Zupa aeterna”.

Chciałabym się z nim zgodzić, choć na przeszkodzie widzę nowe zwyczaje kulinarne, przy których zupa idzie w odstawkę. Moje dzieciństwo natomiast upłynęło pod znakiem zup. Aromatyczny rosół, kwaśne: szczawiowa, ogórkowa i kapuśniak, fasolowa z której wyławiałam niejadalną wówczas dla mnie fasolę, znienawidzona brukselkowa i nieśmiertelna pomidorówka z ryżem. Zupa była podstawą, która syciła i ogrzewała. Zapewne podobne było w większości polskich domów. A teraz zachłyśnięci smakami kuchni świata, zapominamy, o pożywnym, parującym daniu w głębokim talerzu. A przecież nie tylko w Polsce jadają zupy.

Przeglądam wypożyczonego z biblioteki „Szefa kuchni po godzinach” Gordona Ramsaya i czytam przepisy na zupy: zupa kalafiorowa z serem cheddar i curry, zupa z kasztanami, pasternakiem i jabłkiem, chowder z raków – hmm... zapowiada się nieźle. Ale i tak ostatecznie stawiam na prostą, włoską zupę ze swojskim polskim warzywem korzeniowym w składzie - rzepą. Przerabiam ją jednak po swojemu – do wywaru dorzucam świeży rozmaryn, nieco gorzki, dzięki rzepie smak zupy łagodzę śmietaną 18% wymieszaną z zupą już bezpośrednio w talerzu i dodaję paski daikona (białej rzodkwi). A wszystko oprószam świeżo zmielonym kolorowym pieprzem. Jest pysznie.


Włoska zupa z rzepy z daikonem-białą rzodkwią (źródło:Gordon Ramsay- „Szef kuchni po godzinach”, s. 35; z moimi modyfikacjami)

podaję proporcje z książki dla 4-6 osób, ja robiłam na oko

kawałek masła - pominęłam
1 łyżka oliwy
2 plastry dość tłustego boczku pokrojone w plastry – pominęłam
1 średnia cebula, pokrojona w kostkę
450 g rzepy pokrojonej w kostkę o boku 1 cm
150 g ryżu do risotto – użyłam arborio
800 ml bulionu drobiowego lub warzywnego
5-6 czubatych łyżek świeżo startego parmezanu – pominęłam
garść posiekanych liści pietruszki – pominęłam

moje dodatki:
igiełki rozmarynu
śmietana 18%
biała rzodkiew
świeżo zmielony pieprz kolorowy

Na oliwie zeszkliłam cebulę i rzepę, dodałam suchy ryż i prażyłam przez minutę. Wlałam bulion, dodałam rozmaryn i gotowałam do miękkości wszystkich składników. Podawałam ze śmietaną wymieszaną bezpośrednio w talerzu i paskami białej rzodkwi obsypanej świeżo zmielonym kolorowym pieprzem.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...