Podobno śniadanie powinno jadać się na podobieństwo stołu króla, obiadać jak bogacz (tudzież szlachcic), a kolację uszczuplić do porcji biedaka (lub żebraka). Hmm, a gdyby tak nie trzymać się sztywno kanonu i zrobić mały wyjątek? ;) Dostałam propozycję - w ulubionej cenie** - od Kasi z 121pr.pl, którą grzechem byłoby odrzucić. Tym samym w środę kolację jadłam po królewsku.
Baaardzo późnym popołudniem w towarzystwie Kasi pojechałam do Magdalenki*** do Akademii SetPoint. Jest to centrum szkoleniowe, w którym można skonsultować się z dietetykiem, skorzystać z sali gimnastycznej z ogromnym lustrem (dobre na fitness :)) a latem w obszernym ogrodzie urządzić grillowanie lub (tutaj z Kasią byłyśmy zgodne) odbyć małą sesję jogi. To lato, przez wzgląd na wszechobecny śnieg – rzecz jasna, musiałam sobie wyobrazić, tym niemniej obietnica, jaką podsuwały mi obrazy w głowie sprawiły, że chętnie na taką ogrodową jogę pośród zieleni chętnie bym się pisała. Ale tym razem nie o jogę chodziło, nie o grillowanie na świeżym powietrzu, tudzież fitness. Naszym celem był – tadam! - warsztat gotowania. Jaka jest w tym misja Akademii? ---> czytam: "Chcemy zapracowanych Polaków uczyć gotowania i zdrowego stylu życia."**** Przy jednoczesnym pokazaniu, że przy rzeczonym gotowaniu można się świetnie bawić. Ja to oczywiście doskonale wiem, zwłaszcza, że jeszcze całkiem niedawno miałyśmy z dziewczynami smaczny kilkudniowy zlocik blogowy u Tilii, niemniej jednak mogłam zaobserwować jak takie wspólne gotowanie wygląda w grupie całkiem obcych ludzi.
Nasz środowy warsztat odbył się pod hasłem „Gotowanie z winem”. Na początek przy kieliszku musującego wina zaczerpnęliśmy łyk wiedzy o winach. Wykładzik prowadził pan Marcin Pabich reprezentant - zaprzyjaźnionego z Akademią partnera - dobrewina.pl
Później przeszliśmy do kuchni, gdzie odbyła się główna część warsztatów. Muszę przyznać, że całe pomieszczenie zrobiło wrażenie – nie tylko pod względem przestronności, ale też nowoczesnego wyposażenia. Tutaj przywitał, rozdał fartuszki i czapki szefów kuchni nasz Kucharz – pan Jacek
Rozdzieliliśmy się na 3 grupy i rozpoczęliśmy gotowanie. Każdej grupie przypadły po 2 dania do przygotowania. Każdy czymś się zajął i zaczęła się zabawa. Podobało mi się to, że w trakcie wszyscy się już rozluźnili i powstała naprawdę przyjemna, sprzyjająca gotowaniu atmosfera, którą przyprawiał swoją obecnością nasz Kucharz ;) W międzyczasie sączyliśmy różowe wino z nutą truskawki (wszak miało być to gotowanie z winem! ;)) Szef Jacek panował nad wszystkim i zadawał nam tylko co jakiś czas pytania, jak wygląda postęp prac. A w razie kłopotów szedł na ratunek – jak to było w przypadku chimerycznego mascarpone do tiramisu.
A później zasiedliśmy do uczty! Wszak to, co upichciliśmy, wjechało później na stół.
Każdej pozycji z naszego menu było dedykowane inne wino, które wybrał dla nas pan Marcin Pabich z dobrewina.pl (który, a jakże! - też z nami gotował :))
Ucztę rozpoczęliśmy od marynowanego łososia z musztardowym sosem. Powiedziałabym, że to rodzaj peruwiańskiego ceviche. Podobnież, jak w przypadku wspomnianego, powstała kwaśna marynata z: octu, wody, soli, cukru, pieprzu, cytryny i koperku, która spowodowała, że białko łososia się ścięło. Smakowało fantastycznie. Wiem, wiem! – zważywszy na moją miłość do smaku łososia jestem wobec tego ustosunkowana do dania absolutnie subiektywnie. Ale! obiektywnie mówiąc – warto zjeść to chociaż raz. Serio, serio! ;) My to popijaliśmy białym, włoskim winem Luneta Fiano. Po rybce przyszedł czas na sałatkę z indykiem i truskawkowym dressingiem z octem balsamicznym (tym zajęła się Kasia), do której w kieliszki wlało się różowe Reinares. Po przystawkach przyszła pora na dania główne: szpinakowe gnocchi z serowym, pleśniowym sosem w towarzystwie beczkowego Chardonnay Finca Flichman Reserva i zrazów z wołowego rostbefu nadziewanych pastą pieczarkową, popijanych czerwonym La Chapelle d’Escurac Medoc. Po części słonej nadszedł czas na desery. Słodycze to cudowna rzecz – lubię mawiać, że aby trzymać dobrą, zgrabną figurę warto zjeść codziennie coś słodkiego ;) A w środę było baardzo słodko. Spodobał mi się mariaż: tiramisu w pucharkach plus słodka sycylijska Marsala w kieliszkach. Bezwstydnie przyznam, że zostałam jej fanką. I już snuję plan zaopatrzenia się w pełną butelkę rzeczonej :) Cudowny słodki smak z lekkim aromatem czekoladowo – piernikowo - śliwkowym (to moje odczucie, ktoś pewnie doszuka się tam jeszcze czegoś innego). No i w życiu bym nie powiedziała , patrząc na jej z lekka czekoladową barwę, że jest to wino białe. Na zakończenie wjechała moja owocowa tarta z budyniowym kremem. Miałam stracha przy wlewaniu gorącego mleka do kogla – mogla. Całe szczęście – Nasz Kucharz czuwał, jajka się nie ścięły, a krem wyszedł pycha. Moje jedyne zastrzeżenie – ten krem chyba polubiłby całonocną randkę z chłodnicą. Wtedy zapewne zrobiły się bardziej zwarty. My na to nie mieliśmy czasu. Mieliśmy za to w kieliszku - tym razem - białe, węgierskie Debroi Harslevelu.
Kolacja zakończyła się dość późno, dostałam dyplom (chyba go sobie nawet w ramkę oprawię ;)) i wróciłam do domu z postanowieniem:
Primo: popełnienia !tego! łososia
Secundo: zaopatrzenia się w słodką marsalę.
Było wesoło, przyjemnie i smacznie. Na samo wspomnienie zrobiłam się głodna. Jestem kontenta z tych warsztatów. Akademia SetPoint ma u mnie piątkę z plusem.*****
Szkoda tylko, że z głowy zupełnie wypadło mi zabrać ze sobą moje szklane oko – tym samym nie mam zdjęć tych delicji. Cała nadzieja była w zdjęciach Kasi, które pstrykała fonem. Po selekcji, okazało się, że najlepiej z nich wszystkich prezentuje się łosoś. Ale uprasza się o wybaczenie za jakość – fon to jednak nie to samo co aparat.

Na pocieszenie – proszę bardzo: oczko w czapce kucharza i dyplom – oba łupy z warsztatów ;)

A co na to Lec? ---> "Również człowiek dzieli się na sfery wpływów rozmaitych osób."
* wpis z marką i z moją rekomendacją, zanim opisałam - najpierw sama sprawdziłam
** czyli za darmo :)
***, ***** Magdalenka ---> miejscowość pod Warszawą (dokładny adres: Akademia SetPoint, ul. Słoneczna 309, Magdalenka)
**** odpłatnie, ale!: za przyjemności, płaci się przyjemniej - to raz. Dwa: każdy z czegoś żyć musi, czyż nie? ;)
Baaardzo późnym popołudniem w towarzystwie Kasi pojechałam do Magdalenki*** do Akademii SetPoint. Jest to centrum szkoleniowe, w którym można skonsultować się z dietetykiem, skorzystać z sali gimnastycznej z ogromnym lustrem (dobre na fitness :)) a latem w obszernym ogrodzie urządzić grillowanie lub (tutaj z Kasią byłyśmy zgodne) odbyć małą sesję jogi. To lato, przez wzgląd na wszechobecny śnieg – rzecz jasna, musiałam sobie wyobrazić, tym niemniej obietnica, jaką podsuwały mi obrazy w głowie sprawiły, że chętnie na taką ogrodową jogę pośród zieleni chętnie bym się pisała. Ale tym razem nie o jogę chodziło, nie o grillowanie na świeżym powietrzu, tudzież fitness. Naszym celem był – tadam! - warsztat gotowania. Jaka jest w tym misja Akademii? ---> czytam: "Chcemy zapracowanych Polaków uczyć gotowania i zdrowego stylu życia."**** Przy jednoczesnym pokazaniu, że przy rzeczonym gotowaniu można się świetnie bawić. Ja to oczywiście doskonale wiem, zwłaszcza, że jeszcze całkiem niedawno miałyśmy z dziewczynami smaczny kilkudniowy zlocik blogowy u Tilii, niemniej jednak mogłam zaobserwować jak takie wspólne gotowanie wygląda w grupie całkiem obcych ludzi.
Nasz środowy warsztat odbył się pod hasłem „Gotowanie z winem”. Na początek przy kieliszku musującego wina zaczerpnęliśmy łyk wiedzy o winach. Wykładzik prowadził pan Marcin Pabich reprezentant - zaprzyjaźnionego z Akademią partnera - dobrewina.pl
Później przeszliśmy do kuchni, gdzie odbyła się główna część warsztatów. Muszę przyznać, że całe pomieszczenie zrobiło wrażenie – nie tylko pod względem przestronności, ale też nowoczesnego wyposażenia. Tutaj przywitał, rozdał fartuszki i czapki szefów kuchni nasz Kucharz – pan Jacek
Rozdzieliliśmy się na 3 grupy i rozpoczęliśmy gotowanie. Każdej grupie przypadły po 2 dania do przygotowania. Każdy czymś się zajął i zaczęła się zabawa. Podobało mi się to, że w trakcie wszyscy się już rozluźnili i powstała naprawdę przyjemna, sprzyjająca gotowaniu atmosfera, którą przyprawiał swoją obecnością nasz Kucharz ;) W międzyczasie sączyliśmy różowe wino z nutą truskawki (wszak miało być to gotowanie z winem! ;)) Szef Jacek panował nad wszystkim i zadawał nam tylko co jakiś czas pytania, jak wygląda postęp prac. A w razie kłopotów szedł na ratunek – jak to było w przypadku chimerycznego mascarpone do tiramisu.
A później zasiedliśmy do uczty! Wszak to, co upichciliśmy, wjechało później na stół.
Każdej pozycji z naszego menu było dedykowane inne wino, które wybrał dla nas pan Marcin Pabich z dobrewina.pl (który, a jakże! - też z nami gotował :))
Ucztę rozpoczęliśmy od marynowanego łososia z musztardowym sosem. Powiedziałabym, że to rodzaj peruwiańskiego ceviche. Podobnież, jak w przypadku wspomnianego, powstała kwaśna marynata z: octu, wody, soli, cukru, pieprzu, cytryny i koperku, która spowodowała, że białko łososia się ścięło. Smakowało fantastycznie. Wiem, wiem! – zważywszy na moją miłość do smaku łososia jestem wobec tego ustosunkowana do dania absolutnie subiektywnie. Ale! obiektywnie mówiąc – warto zjeść to chociaż raz. Serio, serio! ;) My to popijaliśmy białym, włoskim winem Luneta Fiano. Po rybce przyszedł czas na sałatkę z indykiem i truskawkowym dressingiem z octem balsamicznym (tym zajęła się Kasia), do której w kieliszki wlało się różowe Reinares. Po przystawkach przyszła pora na dania główne: szpinakowe gnocchi z serowym, pleśniowym sosem w towarzystwie beczkowego Chardonnay Finca Flichman Reserva i zrazów z wołowego rostbefu nadziewanych pastą pieczarkową, popijanych czerwonym La Chapelle d’Escurac Medoc. Po części słonej nadszedł czas na desery. Słodycze to cudowna rzecz – lubię mawiać, że aby trzymać dobrą, zgrabną figurę warto zjeść codziennie coś słodkiego ;) A w środę było baardzo słodko. Spodobał mi się mariaż: tiramisu w pucharkach plus słodka sycylijska Marsala w kieliszkach. Bezwstydnie przyznam, że zostałam jej fanką. I już snuję plan zaopatrzenia się w pełną butelkę rzeczonej :) Cudowny słodki smak z lekkim aromatem czekoladowo – piernikowo - śliwkowym (to moje odczucie, ktoś pewnie doszuka się tam jeszcze czegoś innego). No i w życiu bym nie powiedziała , patrząc na jej z lekka czekoladową barwę, że jest to wino białe. Na zakończenie wjechała moja owocowa tarta z budyniowym kremem. Miałam stracha przy wlewaniu gorącego mleka do kogla – mogla. Całe szczęście – Nasz Kucharz czuwał, jajka się nie ścięły, a krem wyszedł pycha. Moje jedyne zastrzeżenie – ten krem chyba polubiłby całonocną randkę z chłodnicą. Wtedy zapewne zrobiły się bardziej zwarty. My na to nie mieliśmy czasu. Mieliśmy za to w kieliszku - tym razem - białe, węgierskie Debroi Harslevelu.
Kolacja zakończyła się dość późno, dostałam dyplom (chyba go sobie nawet w ramkę oprawię ;)) i wróciłam do domu z postanowieniem:
Primo: popełnienia !tego! łososia
Secundo: zaopatrzenia się w słodką marsalę.
Było wesoło, przyjemnie i smacznie. Na samo wspomnienie zrobiłam się głodna. Jestem kontenta z tych warsztatów. Akademia SetPoint ma u mnie piątkę z plusem.*****
Szkoda tylko, że z głowy zupełnie wypadło mi zabrać ze sobą moje szklane oko – tym samym nie mam zdjęć tych delicji. Cała nadzieja była w zdjęciach Kasi, które pstrykała fonem. Po selekcji, okazało się, że najlepiej z nich wszystkich prezentuje się łosoś. Ale uprasza się o wybaczenie za jakość – fon to jednak nie to samo co aparat.

Na pocieszenie – proszę bardzo: oczko w czapce kucharza i dyplom – oba łupy z warsztatów ;)

A co na to Lec? ---> "Również człowiek dzieli się na sfery wpływów rozmaitych osób."
* wpis z marką i z moją rekomendacją, zanim opisałam - najpierw sama sprawdziłam
** czyli za darmo :)
***, ***** Magdalenka ---> miejscowość pod Warszawą (dokładny adres: Akademia SetPoint, ul. Słoneczna 309, Magdalenka)
**** odpłatnie, ale!: za przyjemności, płaci się przyjemniej - to raz. Dwa: każdy z czegoś żyć musi, czyż nie? ;)
O widzę, ze Siostra Mała się tam i najadła i napiła:) Fajno:)
OdpowiedzUsuńChyba ciekawe muszą być rakie warsztaty:)
Siostra Oczapkowana mi się bardzo podoba:))
Buziol:**
Haha! Siostra, a co Ty o tej porze przed kompem robisz? ;)
OdpowiedzUsuńMówisz, że do twarzy mi w czapce? - przemyślę to ;)
cmok! Ma Miód Lejąca ;)*
Ależsię działo.
OdpowiedzUsuńA w marsalę i ja się planuje zaopatrzyć, jak już ten tego...
Póki co - bazowanie na zapasach wychodzi Wam absolutnie rewelacyjnie :) Właśnie się napatrzyłam i zgłodniałam. A mam tylko jabłko... ;)
OdpowiedzUsuńTo nieźle poszalałaś! Ja ostatnio też wciąż robię coś z winem...
OdpowiedzUsuńCzapeczka bardzo gustowna :)
A tak! Ja też ostatnio coś robię z winem - pijam je ;)))
OdpowiedzUsuńTo teraz juz wiem dlaczego Ty jestes Oczko:) Bo masz tylko jedno oczko z napisem Lumix. A z ta czapka Ci do oczka:))
OdpowiedzUsuńSpierałabym się z tą spiskową teorią, ale... niech Ci będzie ;)) Ja mam swoją wersję ;)) Ale bez względu - przyznasz - czapka gustowna ;))
OdpowiedzUsuńOczko, taaakie fajne menu na kolację! I czapa fajna :)
OdpowiedzUsuńCzyli do zadań Oczka leżało przygotowanie tarty? czy coś jeszcze?
Ps. Czy po kolacji uczestnicy warsztatów wyszli chwiejnym krokiem? :D
szaleństwo :-)
OdpowiedzUsuńfajno :) to se pogotowałaś i pojadłaś :)
OdpowiedzUsuńStówa za godzinę... nieźle ;)
OdpowiedzUsuńAle fajna sprawa takie warsztaty i szkoda, że w mojej okolicy ich niet :(
Małgoś--->przygotowywanie tarty i... testowanie smaku truskawkowego dressingu ;)))
OdpowiedzUsuńHmmm, czy chwiejnym?... hmmm... Dobra! przyznam się bez bicia - zdecydowanie szybko usnęłam, kiedy już się położyłam na łóżku. A ostatnio zasypianie nie wychodzi mi najlepiej.
Karotkowa--->w sumie... na upartego można to tak nazwać ;)
Princi--->ano :)
Mafi--->myślę, że to dobra alternatywa dla osób, które na ten przykład nie są food-blogerami, ale lubią sobie pogotować w grupie, lubią się spotykać, ale ich znajomi nie podzielają jedzeniowej pasji.
Gustowna to malo powiedziane. Ona z miasta Pariżja prosto chyba jest:)
OdpowiedzUsuńSkąd wiedziałeś?! ;))) Ale tak bajdełejem - dodała mi szyku ;))
OdpowiedzUsuńAle czapa! A dlaczego zasypianie Ci nie wychodzi, może przytargam nasenną marsalę?
OdpowiedzUsuńFelicjo słodka, z tą marsalą to niegłupi pomysł ;)) Szkoda tylko, że nie da się jej przemycić do maszkaronów ;)
OdpowiedzUsuńDlaczego nie da, oczywiście, że da! można coś kombinować z nadzieniem w kierunku zabaglione :)
OdpowiedzUsuńMmmmm! Podoba mi się to! Mistrzuniu, to ja poproszę ;))
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie siedzę w robocie i się ślinię :) Wieczorem coś pokombinuję :)
OdpowiedzUsuńjeżeli zasmakowałaś w marsali to polecam wina z maury i banyuls, choć to głównie czerwone wina. Ale potrafią być wspaniałe.
OdpowiedzUsuńOczko, do twarzy Ci w tej czapie! A o tych winach gdy zaczelas pisac, juz nawet mi nie zal, ze dawno nie jadlam gnocci. Twe slowa o marsali mnie doprowadzily do... do wsciekolsci prawie, bo mam z masala problem wiekszy niz z cydrem, cydr w Pradze namierzony, ale masali ni... widomo co :-)
OdpowiedzUsuńFajny taki warsztat! Nie boj sie tylko kogla-mogla :**
Bardzo fajna ta czapeczka:) No i dyplomik jest!:) gratki!:)
OdpowiedzUsuńrieker---> jak będzie ku temu sprzyjająca okazja - przyjrzę się im z głębi kieliszka
OdpowiedzUsuńBuru--->marsali nie możesz kupić, no nie może tak być! Ale spokojnie! Już Ci piszę jaką mam na to radę - bajdełejem bardzo błyskotliwą, co przyznasz sama - przyjeżdżaj do stolicy ;)))
Ilka--->Podziękowawszy! A tak przy okazji - Bełkoty witają :)
Bardzo Ci w tej czapie do twarzy (czy też do aparatu ;) ). Po raz kolejny potwierdza się, że gotowanie do swietna zabawa :)))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :)))
to jest Oczku iscie blyskotliwy pomysl :D
OdpowiedzUsuńWiesz, wogole to przez ten zlot i Was babulony Warszawa zaczela mi sie bardzo podobac!
Buuuu, no że mnie dopadło to paskudne choróbsko i nie mogłam się z Wami wybrać to granda normalnie. Ale już z marsalą to później smacznie było i już na Szczęściu się też pojawiły nasze smaczne zabawy :)
OdpowiedzUsuńBasiu, przyjeżdżaj do stolicy, tutaj Marsali w bród :) A że Warszawa zaczęła Ci się podobać to dobrze, bo i Warszawa Ciebie polubiła, oj bardzo :*
Dzieki Tili, tlko czemu ta fajna Warszawa tak daleko :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was cieplo!
Moni---> a dzięki Ci za komplementa. Jestem tym samym bardzo kontenta ;)
OdpowiedzUsuńBasia--->no pewnie! Ja mam tylko błyskotliwe pomysły haha! A wiesz, że w Warszawie marsala występuje nawet w maszkaronach? Musisz koniecznie się do nas wybrać ;)))
Lipka--->no strasznie szkoda, że Cię wtedy to choróbsko dopadło, też sobie datę niefortunnie wybrało. Całe szczęście na maszkaradę w Szczęściu już byłaś w formie. Na samo wspomnienie mi słodko ;)))
Basia--->wcale nie tak daleko, jesteś szybciej niż ja jadąc w nocy z L.
Oczko!
OdpowiedzUsuńNo super, ależ się naczytałam.
Oj popiłaś sobie, popiłaś dobroci
Fakt! Było smacznie :)
OdpowiedzUsuń