...czyli maszkarony* z Mistrzunią – lekcja druga.
Z radością donoszę, iż mieć marzenia to fajna rzecz! Zwłaszcza, jeśli mają one szansę spełnienia. Marzyła mi się marsala? A i owszem! No i proszę – długo czekać nie musiałam.
Ale zanim ona – najpierw puszczałam oczko do Felicji odnośnie maszkaronów. Mistrzunia jeszcze nie wiedziała, że to, co pisze oczko - nie zawsze trzeba brać na serio (teraz już wie – bo ją Lipka oświeciła podczas „maskarady” ;)) A skoro nie wiedziała, to łyknęła haczyk jak rybka w stawie ;) Tym samym od słowa do słowa – wypłynęła na powierzchnię sprawa pieczenia makaronów – kolejnych i nawet nie ostatnich** :)
Tymczasem wracam pamięcią do pierwszych z pierwszych. Makaroniki od Pierra Herme, przywiezione przez Lipkową Mamę prosto z Paryża. Były fantastycznie, a to, że podczas podróży deczko się pogniotły, to był naprawdę nieistotny szczegół. Popijane beaujolais nouveau, wesoło nastroiły Lipkę, Esa i mnie tego warszawskiego, chłodnego, listopadowego wieczorka.
Natomiast na zlot babulonów Felicja poczęstowała nas swoimi cytrynkami podczas porannego witania Truskawki.
A następnego, francuskiego dnia – przeprowadziła z nami warsztaty z maskarady.
W czwartek natomiast przyszła pora na lekcję drugą. Pod okiem Mistrzuni – oczko, Lipka i Ptasia, zmierzyłyśmy się ponownie z kawowymi makaronami, tym razem bardziej im słodząc niż to miało miejsce ostatnio. One chyba są łase na komplementy, bo tym razem grzecznie wyrosły. Już nie przypominały beretów ;) Ale, ale! Napomknęłam o spełnianiu marzeń, więc tutaj rozwinę, iż Mistrzunia jest w tym niezrównana! Nie dość, że popełniła krem zabaglione z marsalą do nadziania maszkaronów, to jeszcze przytachała ze sobą butlę rzeczonej :)
Wobec powyższego, nie dość, że zasłodziłyśmy się makaronikami z marsalą, to jeszcze marsala pojawiła się w głębi kieliszków. Mistrzuniu, składam hołdy dziękczynne. Czytaj nadal moje przymrużone oko na poważnie – dla mnie wychodzi to tylko na plus – a skoro na dodatek jeszcze słodko, to już w ogóle cud, miód malina :) Niecierpliwie czekam na kolejną Maskaradę*** :)
A co na to Lec? ---> "Czy surrealizm przestaje nim być, jeśli jest urzeczywistniony?"
Makaroniki Mistrzuni Felicji (tekst skopiowany bezczelnie od Lipki)
Zasada Felicji: 70 g białek - 170 g cukru pudru - 100 g migdałów
70 g białek, wysuszonych przez 3-5 dni na blacie, ubić na średnio sztywno i dodać
35 g cukru pudru i ubić na max
barwnik w proszku wmieszać, a następnie
135 g cukru pudru, zmiksować ze 100 g migdałów blanszowanych (lub płatków migdałowych) najpierw w mikserze, potem w młynku do kawy, by uzyskać bardzo drobne zmielenie. Wmieszać tant-pour-tant bardzo krótko.
(plus 2 łyżki rozpuszczalnej kawy w tych tutaj wyżej)
Przełożyć do rękawa cukierniczego, wycisnąć równe krążki na blachę wyłożoną pergaminem (lepiej matą teflonową, gdyż z niej wygodniej się odklejają makaroniki po upieczeniu). Blachą należy delikatnie, ale stanowczo uderzyć o miękką powierzchnię, najlepsze jest do tego łóżko lub tapczan, by masa równomiernie się rozłożyła, a ewentualne czubeczki pochowały. Ciasteczka można posypać czymś (np. sproszkowanymi owocami, drobno zmielonymi, lub drobno zmieloną kawą). Potem odkładamy blachy na ok. 30 minut, by makaroniki podeschły i utworzyła się na nich cienka skorupka (będzie można bez przyklejenia dotknąć je delikatnie palcem). Piekłyśmy w 140 stopniach przez ok. 12-15 minut. Czas pieczenia w każdym piekarniku może być różny. Makaroniki nie powinny się zbrązowić!
Krem z marsalą (za Felicją)
4 żółtka
syrop 120 stopni C z około 80-100g cukru i 2 łyżek wody
kostka masła
1/4 szklanki marsali (może trochę za dużo, jakby dać mniej to krem byłby gęściejszy, ale z kolei jak poleżał w lodówce to konsystencja była świetna)
Wlałam syrop do żółtek cały czas miksując, aż powstała taka pianka.
Kostkę miękkiego masła zmiksowałam i potem cały czas miksując krem, dodawałam po łyżce tego masła. Na koniec po trochu marsalę, też cały czas mieszając
* maszkaronowe nazewnictwo zapoczątkowała Truskawka, kokietując okrutnie, że tamte niby takie nieudane i w ogóle... ;)
**, *** bo w planach są kolejne :) ---> wszak nie tylko ja jestem chętna na kolejne piekielne makaronizmy :)
WSKM: Warszawsko – Szczęściarski Klub Maszkaronowy

Ja już wyraziłam swój zawód i zazdrość. Ludzie pracujący dniami nie mają szans na takei maszkarady?
OdpowiedzUsuńPoszalałyście znowu! Efekty- piękne :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i podziwiałam już u Lipki. I muszę rzec to znów: fajnie Wam! :) Maszkarony rulez! :)
OdpowiedzUsuńrazicie po oczach na wszystkich blogach, no i jak tu ich nie zrobić? trzeba będzie się brać do roboty :))
OdpowiedzUsuńCzaaaaaaaaaaad!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Wam, nie powiem!
I ciesze się, ze moja nazwa się przyjęła ;)))
Hm... Które bym zjadła?!
Różowe wymiatają :) Absolutnie :)
OdpowiedzUsuńGospodarna--->ludzie pracujący dniami muszą się chyba zaopatrzyć w dzień urlopu ;)
OdpowiedzUsuńGrażka--->:)))
Małgoś--->ruuuulez! To kiedy Twoja kolej? ;)
Jwsm--->bełkoty witają! :) A teraz zakasuj rękawy i do roboty ;)
Truskawa--->bo nazwa jest w deseczkę :)
Kasieńka--->mnie jednak te marsalowe najbardziej chyba przypadły. Ale to pewnie dlatego, że to te od spełniania marzeń są ;)
pozdr!
chyba i ja muszę zacząć sobie tak marzyc.. :-)
OdpowiedzUsuńpodziwiam i zazdroszczę
tych kolorów i smaków
To ja już wiem co robi Siostra Ciasteczkowa z Przymrużonym Oczkiem gdy jej nie ma na necie;))
OdpowiedzUsuńPozdrówki Mała Sis:**
Karotkowa--->to nie jest taki zły pomysł, tylko jeszcze taka Felicja by Ci się przydała ;)
OdpowiedzUsuńSiostra--->jak to co? - objada się słodyczami. Czyli tak, jak zawsze.
Hihihi, a mi się nazwa na klubik bardzo podoba :) Ale i zabawa i marsala i makaroniki i wszystko się podobało, a Sebastian zażyczył sobie więcej makaroników, więc już białka schną na blacie :)
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Mała cieplutko i buziaczki gorące ślę :***
Następnym razem Es towarzyszy nam w maskaradzie - wtedy nie będzie mówił, że mu za mało maszkaronów ;)
OdpowiedzUsuńMaszkaronki są cudne!
OdpowiedzUsuńpodoba mi się, że można tak czarować kolorami i smakami.
wprawdzie maszkaronowy kurs mnie ominął... ale i tak jestem wielką ich fanką :)
cichaczem liczę na korepetycji u właścicielki Rajmundki :)
te różowe fajne, tylko trochę w przesłodzonej otoczce ;)
OdpowiedzUsuńKarolku--->ja głośno sobie myślę, że któreś warsztaty u Felicji w końcu Cię nie ominą - powiedź Mistrzuni, że wydziergasz jej rozetkę, to od razu jakiś nowy termin maszkaronowy zapoda ;))))
OdpowiedzUsuńPrinci--->mogłabyś z powodzeniem wygłaszać toasty przy gruzińskim stole ;)))
tam rozetka... Oczkownicę muszę ze sobą zabrać ;)
OdpowiedzUsuńA tak! Słusznie prawisz, Karolu ;)
OdpowiedzUsuńSzczęściary z Was, że miałyście takie prywatne lekcje, niektórzy to musieli się natrudzić, mnóstwo poczytać, filmików instruktażowych naoglądać, ale nie powiem, efekt był niezgorszy. Twój również niczego sobie ;) A co do Leca - surrealizm im bardziej urzeczywistniony tym bardziej surrealistyczny, a sprawa to niestety nierzadka.
OdpowiedzUsuńNo to masz satysfakcję z samodzielności - to ma swoją cenę :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej surrealistyczny? - wiesz co? też tak o tym myślałam :)
ja nie rozumiem proszę wytłumaczyć po zmorczemu co zrobic z "
OdpowiedzUsuń70 g białek, wysuszonych przez 3-5 dni na blacie, ubić na średnio sztywno i dodać"
jak te białka suszyć a potem ubijać ?????
różowe są śliczne ale te marsalowe pewnie najbardziej bym lubiła :-)
ja nie rozumiem proszę wytłumaczyć po zmorczemu co zrobic z "
OdpowiedzUsuń70 g białek, wysuszonych przez 3-5 dni na blacie, ubić na średnio sztywno i dodać"
jak te białka suszyć a potem ubijać ?????
różowe są śliczne ale te marsalowe pewnie najbardziej bym lubiła :-)
Zmora, no normalnie. Spoko, one na wiór nie wyschną ;) Dajesz białka jajc do pojemniczka - nie wylewasz ich na blat ;) tylko na blacie ten pojemniczek sobie stawiasz i zapominasz o nim na 3 dni, a on sobie biedak tak stoi na tym stole i czeka na tortury 3 dni później. Ups - przepraszam, na ubijanie w sensie ;)
OdpowiedzUsuńTo, że marsalowe najbardziej by Ci podeszły, nie mam najmniejszych wątpliwości ;)))
Oj dziewuchy!
OdpowiedzUsuńNo oczy mi na wierzch zaraz wyjdą, dobrze, że już z tąd idę, bo i biologia czeka i nowe posty się skończyły;P
Baaaj!
;) hyhy! i poszła sobie ;)
OdpowiedzUsuńA sie uwzielo Oczko na mnie, dobrze ze choc zlagodzilas moj zawod jamniczkiem!
OdpowiedzUsuńMakaronow zazdroszcze, u mnie nadal faza "wyczowania" piekarnika, ale smak jest, a nad forma pracuje.
Takie z marsala... mmm...
PS. No jest z Ani troszke kokietka, makaronikowa napewno ;-)
Ojjj tam uwzięło - ja Cię tylko Basia słodko namawiam na rychły przyjazd do stolicy ;)) Maszkarony będziemy piec, marsalą popijać - no pomyśl - same przyjemnostki. Nie zastanawiaj się długo, tylko pakuj walizeczkę na kółkach ;)
OdpowiedzUsuń