Pora na słitaśny wpisik na blogasku, bo na stół wjeżdżają deserki ze zlotu babulonków. Każdy dzionek był odpowiednio posłodzony. Comfort Food poczęstował nas winnymi gruszeczkami z waniliowymi lodami i kieliszeczkami aromatycznego grzańczyka.

Dzionek indyjski, to panienka kotta – w dwóch warstwach: chai masala na dole z waniliową chmurzynką na górze. Zaś dzionek dziękczynny, w którym naszą gwiazdeczką był przystojny i opalony Dżordż, posłodził nas dyniowym creme brulee.

Najbardziej pracowita okazała się niedziella. Wszak była z nami Mistrzunia, więc trzeba było to odpowiednio wykorzystać ;) Okrutnie zazdrościłam Lipce tamtego pieczenia, tym bardziej byłam radosna jak skowroneczek, że będziemy popełniać makaroniczki z mistrzunią Fellunią teraz.
Okazało się, że cała linia produkcyjna delicyjek jest tylko pozornie trudna. No i wcale nie potrzebuje dużo ingrediencyjek. Białka jajca, które muszą wcześniej ze 2 dni suszyć się na blaciku do tego cukierek puderek, mączka z migdałów, tudzież płateczków migdałkowych, barwnik i to już prawie wszystko.

W baaardzo uproszczonym skróciku: wszystko miesza się razem, potem uskutecznia "trzepanie blachy o sofę", a następnie jak się chce (a my chciałyśmy – a szczególnie nasza Boróweczka) , można posypać zmielonymi suszonymi jagódkami - na ten przykład.

Potem sesyjka w piekiełku – niedługa, bo to delikatesy są. Potem tylko nadziewanko cytrynowym kremikiem i włala! :)

Uhhh! Zasłodziłam się. Przejdźmy zatem do lekko gorzkiej porażki. Gorzkiej jak czekolada deserowa – więc w ostatecznym rozrachunku też całkiem smacznej. A wszystko przez... zbyt małą ilość cukru pudru. Tak, tak, robaczki – czasem trzeba więcej słodzić. Ale to był wyjątek wcale, ani na jotę, nie potwierdzający regułę.
Oprócz jagodowych makaroników, miały być też makaroniki kawowe. Ostatecznie wyszło coś w kształcie brutti ma buoni. Ale też było dobre. Solony krem karmelowy do nadziania rzeczonych też stroił fochy – rozwarstwił się. Hm! Widocznie jednolitość nie leży w jego naturze. Cóż kawoszki musiały się obejść smakiem tego frustrata. I tak były dobre same sobie :)

Ale skoro jednolitość zawiodła dzisiaj, holizm będziemy ćwiczyć jutro ;)
A co na to Lec? ---> "Mam uczucie, że zawsze gram epizody dramatyczne w jakiejś wielkiej farsie."

Dzionek indyjski, to panienka kotta – w dwóch warstwach: chai masala na dole z waniliową chmurzynką na górze. Zaś dzionek dziękczynny, w którym naszą gwiazdeczką był przystojny i opalony Dżordż, posłodził nas dyniowym creme brulee.

Najbardziej pracowita okazała się niedziella. Wszak była z nami Mistrzunia, więc trzeba było to odpowiednio wykorzystać ;) Okrutnie zazdrościłam Lipce tamtego pieczenia, tym bardziej byłam radosna jak skowroneczek, że będziemy popełniać makaroniczki z mistrzunią Fellunią teraz.
Okazało się, że cała linia produkcyjna delicyjek jest tylko pozornie trudna. No i wcale nie potrzebuje dużo ingrediencyjek. Białka jajca, które muszą wcześniej ze 2 dni suszyć się na blaciku do tego cukierek puderek, mączka z migdałów, tudzież płateczków migdałkowych, barwnik i to już prawie wszystko.

W baaardzo uproszczonym skróciku: wszystko miesza się razem, potem uskutecznia "trzepanie blachy o sofę", a następnie jak się chce (a my chciałyśmy – a szczególnie nasza Boróweczka) , można posypać zmielonymi suszonymi jagódkami - na ten przykład.

Potem sesyjka w piekiełku – niedługa, bo to delikatesy są. Potem tylko nadziewanko cytrynowym kremikiem i włala! :)

Uhhh! Zasłodziłam się. Przejdźmy zatem do lekko gorzkiej porażki. Gorzkiej jak czekolada deserowa – więc w ostatecznym rozrachunku też całkiem smacznej. A wszystko przez... zbyt małą ilość cukru pudru. Tak, tak, robaczki – czasem trzeba więcej słodzić. Ale to był wyjątek wcale, ani na jotę, nie potwierdzający regułę.
Oprócz jagodowych makaroników, miały być też makaroniki kawowe. Ostatecznie wyszło coś w kształcie brutti ma buoni. Ale też było dobre. Solony krem karmelowy do nadziania rzeczonych też stroił fochy – rozwarstwił się. Hm! Widocznie jednolitość nie leży w jego naturze. Cóż kawoszki musiały się obejść smakiem tego frustrata. I tak były dobre same sobie :)

Ale skoro jednolitość zawiodła dzisiaj, holizm będziemy ćwiczyć jutro ;)
A co na to Lec? ---> "Mam uczucie, że zawsze gram epizody dramatyczne w jakiejś wielkiej farsie."
ps. spoko Polka - na "kakałko" ;))P też przyjdzie pora ;)))
Buhahaha, oj słodko, ale i jak zdrobniale, to nam się Dziewczynki pośmieją z tych drobiażdżków :DDD
OdpowiedzUsuńAch, Moja Droga, a zdjęcia bosssskie ... ups przepraszam - zdjątka :D
Buziak ciepły :***
Si, si! Jak patrzę na zdjątka, to mam ochotę na coś słodziaśnego ;)) Masz jeszcze czekoladę? ;)
OdpowiedzUsuńCzekolady nie mam, ale mam czekoladkę :P
OdpowiedzUsuńJuż po nią idę, a herbateczki lub kawusi też Panieneczka sobie życzy :D
Se życzy :)
OdpowiedzUsuńJuż lecę, w końcu taka ze mnie gotująca Wiedźma że wszystko wyczaruję i kawusię i herbateczkę, a może jeszcze cosik :D
OdpowiedzUsuńTo chodźmy do tej kuchni na cosik ;)) Jajca na miękko - mogą być ;))
OdpowiedzUsuńHehe..wpis jedno, ale wasza rozmowa, to dopiero.
OdpowiedzUsuńUbawiłam się, uściski!:)
Toć to były prawdziwe "warsztaty kulinarno - fotograficzno - konsumpcyjne" faajnie!
OdpowiedzUsuńps zawsze myślałem że to ON, pan kot...
Ja to bym kciał ten deserek, co jest pokazany na samym począteczku, ten po prawej ;)
OdpowiedzUsuńOczętko, jajeczko, a nie jajco! No, smakowite były :)
OdpowiedzUsuńBaw się dobrzuteńko :P
Ale sesyjki tam były! Smaczne! :) Chyba widzę okularki Poleczki? Oj dziewczynki, dziewczynki... taka imprezeczka do pozazdroszczenia. :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że dobrze się bawiłyście na tym spotkanku :) I tyle słodkości tam było:)
OdpowiedzUsuńA nie przesłodziłyście się czasem? :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie przyłączam się do zdania Małgosi - imprezeczka mocno do pozazdroszczenia. I te różowiutkie makaroniczki takie urocze... A choć jedna rzecz musiała się nie udać, bo by wam dziewczyny za słodziutko tam było, ot co! ;))
OdpowiedzUsuńJa wam pozdrabniam i na bagnach utopię.
OdpowiedzUsuńJakei słodkości no! :)) A wszystkie słodkości mi się podobają:)) Ciekawią mnie mocno te gruszki z lodami. Mniam:))
OdpowiedzUsuńZazdroszczeńkam! (a co, czasowniczki też można se pozmiękczać ;) )
OdpowiedzUsuńPozdrowioneczka śnieżniuteńkie:)
Aaa, no właśniutko! nie zapominajmiuśkajmy (tfu!) o inniuśkich częściuniach móweczki! Brawunio!
OdpowiedzUsuńNo no, niech przyjdzie holiźmiutek zwany też przez niektórych nosków zrównywankiem, a przez światłych ludzi... no, holizmem. Przyda się bardzo bardziutko, no bo już nie mogię, tak mi na mordziusi słodziusieńko, że a nu jego mamusię lekciuśkich obyczajków! ;P
A, zapomniałem, "trzepanie blachy o sofę" jest miodziusieńkie.
PS. Holistą nie jestem. Wszystko jest budyniem ;)
Ale tu u Ciebie słodziutko, Oczko kochaniutkie. I zdjątka prześliczniusie. Kremik z warstewkami też był pyszniutki jakkolwiek nieładniutki i chlapał troszeczkę po nóżkach :)
OdpowiedzUsuńgdzie mogę znaleźć przepis na różowe makaroniki prezentowane u Ciebie na zdjęciu?
OdpowiedzUsuń....słodko....
OdpowiedzUsuńTrufla--->czego się nie robi dla uśmiechu innych ;) I nawet opłaty nie pobieramy ;))
OdpowiedzUsuńGutku--->Fajnie, fajnie! A pewnie.
Który ON?
Antoni--->ja to wiem, czemu? Bo on winny jest! ;))
Lipko--->racyjkę masz, kochanieńka. A jajeczka były pierwsza klasa! Łap zdrówko szybciutko. Tymczasem ja bawię się przyjemniutko ;)
Małgoś--->było fajno, też sobie zazdraszczam ;)))
Ati--->wszystko prawda ;)
Grażka--->nie, bo w międzyczasie się alkoholizowaliśmy ;)
Zajtonku--->te nieudane makaroniczki też były w deseczkę ;)))
Gospodarna--->ale dzień bagna już za nami ;))) Co tam następnego Peggosława wypatrzyła? Bo ja już nie ogarniam tych @ ;)))
Siostra--->Lipka niebawem przepis u siebie zapodam, czekaj chwilunię :)
Monia--->podziękóweczki za słodziaka :))
Antoni--->"trzepanko" to wytwór mówki mistrzuni ;))
Tymczasem Antoni niech wpada na holiźmiutek - bełkociki właśnie polewają. I to nie śliwonincyjka ;)
Mistrzuniu--->zdjątka to insza inszość, ale te makaroniczki to delicyjki były :) Dziękóweczka za warsztaciki :)*
Anonimie---> na ten przykład tutaj ---> http://kuchniaszczescia.blogspot.com/2009/12/makaronikowa-pasja.html
Albo trzeba czekać na kolejną odsłonę wspominek u Lipki, czyli trzymać rączkę na pulsie tutaj --> http://kuchniaszczescia.blogspot.com
Mafi--->...więc napić się trzeba... ;) Dla równowagi, rzecz jasna ;)
Cudne makaroniki !
OdpowiedzUsuńChodzą za mną od dłuższego czasu i ciągle coś staje mi na przeszkodzie, żeby je zrobić :)
makaroniki zdecydowanie najbardziej mnie się podobają, zwłaszcza że spod Felluniowych rączek, a na feriach (które dzisiaj mi się zaczeły kilka chwil temu,) jak wróce do Domu to mam zamiar się nauczyć, nawet barwniki mam zamówione i mąkę migdałową tutaj w Łodzi kupiłam :]
OdpowiedzUsuńAbberko--->jak chodzą za Tobą, to się obróć i je zjedz :)
OdpowiedzUsuńViri--->zuch dziewczyna! Chwal się potem :)