A trzeciego dnia... trzeciego dnia wcale nie było zmartwychwstania, bo dnia drugiego wieczorem dokonało się coś, co do dzisiaj budzi strach w oczach. Wszak, przyznajcie to babulony, w Lipce drzemią mordercze instynkty i gdyby któraś popełniła owego dnia drugiego wieczorem zdjęcia tej pani, niechybnie na zdjęciu trzebaby było domalować czarny pasek na oczach ;)) Ale po kolei.
Na wstępie znieczuliłyśmy się na to bestialstwo dokonywane na 7 – kilowym indyku zwanym Dżordżem, sącząc przez słomkę bacardi z tonikiem i limonką. Potem było nam już wszystko jedno. A Lipka... Lipka najpierw wydepilowała indyka, a potem Es uciął szyję rzeczonemu, a na koniec Lipka wyrwała serce. Jak już zostało wspomniane dwa dni wcześniej – Dżordż stracił przez to resztki drzemiącego w nim romantyzmu. Można by rzec, że dokonała się profanacja zwłok, ale to nawet jeszcze nie koniec, bo potem na noc wylądował w chłodni zatapiając się formalinie zwanej solanką. Biedak! A dnia trzeciego po ziołowej aromatyzacji (pewnie, żeby go już ostatecznie otumanić) został wpakowany do piekła na ponad 4 godziny.
Wyobrażacie to sobie? Horror! Musiałyśmy się znowu znieczulać, tym razem nalewkami Menażera i Buru. W międzyczasie stwierdziłyśmy, że warto jakoś to poświęcenie Dżordża uhonorować i złożyć mu hołd. Skarpetki! Tak, właśnie! To jest to! Tylko jak je popełnić? Google Twoim przyjacielem, więc wybrałyśmy się na poszukiwanie wskazówek w odmętach sieci. Najpierw znalazłyśmy to, ale po chwili stwierdziłyśmy, że to jednak nie jest to, czego szukamy. Dżordż raczej nie miał już głowy do włóczki, więc by się nie przydała. A poza tym, pamiętajmy, on już był w piekle. A tam jest nieco ciepło. Zatem czapka była mu już zbędna. W końcu natrafiłyśmy na dobry trop! Wykonania zadania podjęła się Polka i Buru, nad którymi czuwał mój Menażer – Peggosława Karolowa.
Robotę wykonały wzorowo, Dżordż, gdyby mógł mówić, pewnie wyraził by zachwyt. Ale nie mógł, więc go wyręczyłyśmy. I nie omieszkałyśmy po sesji piekielnej obuć go na biało. A potem taki opalony po solarce i ubrany wjechał na stół w towarzystwie ziemniaczanego purre, żurawiny w trzech wcieleniach (dwa w wykonaniu Gospodarnej) i uwaga! bruksellą z boczkiem i kasztanami. Przyznaję się bez bicia, kapustki były prima sort, moja przyjaźń z nimi weszła na wyższy level. Jestem kontenta.
Dodać mi jeszcze trzeba, że dzień trzeci, był pod wezwaniem dziękczynnym. Wszak to jedyny dzień, kiedy byłyśmy (byliśmy ;)) w pełnym dziesiętnym składzie. Z rana odbyło się powitanie Truskawki, która w mroźny poranek zawitała na Centralnym. Nie obyło się bez czerwonego dywanu, chleba z solą i pieprzem oraz szampanem z truskawkami - te ostatnie wylądowały na głowie ;) (po wykonaniu projektu ;))
Aha! O 2.30 w nocy Dżordż również smakował przednio, zwłaszcza popijany resztką porzeczkówki, a potem czeremchówki i zagryzany bezglutenowymi ciachami Felicji :)
A co na to Lec? --->"„Głowa do góry!” – powiedział kat zarzucając stryczek."
* zdjęcie oczka z kotem autorstwa Lipki
środa, 27 stycznia 2010
Dzień Trzeci!
Wpis:
koty,
słony,
wpis bez przepisu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
noooo,z zapartym tchem poczytalam nastepny odcinek opowiesci ze spotkania na szczycie :) :)
OdpowiedzUsuńFajnie Wam bylo :)
Pozdrawiam :)
Hihihi, ale ze mnie Hannibal Lecter :DDD Na szczęście tą trudną rolę miałam z mężem, a i z Wami do duchowej pomocy ... ale z nas mordercza paczka :DDD
OdpowiedzUsuńMuszę dodać, że w czasie tego balsamowania popłakałam się ... ze śmiechu :D Gin do tego był nieodzowny :)
No i skarpety dla nieboszczyka boskie :)
Oj tak, ja od czasu tej czarnej mszy poważnie rozważam wegetarianizm :D
OdpowiedzUsuńAle skarpety ofiara dostała cudne :)
Powiem tak: jak dobrze, że nie jestem głodna.
OdpowiedzUsuńBrzmi i wygląda pysznie! Impreza też:)
Pozdrawiam!
A ja dodam ze Dzordz smakowal lepiej w nocy niz wieczorem :D
OdpowiedzUsuńA ta porzeczkowka... MNIAM :)
Oczku Kochanienki ja juz nie robie podsumowania, bos Ty wszystko opisala :D
Skarpetki wymiatają :D zdolne bestie :)
OdpowiedzUsuńGosia--->fajnie, fajnie! :) I smacznie :)
OdpowiedzUsuńLipka--->mordercza strasznie, mój Lekterku. Tylko Felicja ma terach stracha ;)
Fela--->no nie żartuj sobie. Ja tu się nawróciłam z zielonego, a Ty co?!
Trufla--->hihi, robimy smaka, co? ;)
Pola--->no weeeeź! Co to za dezercja? ;)Napisz cosik. Jesteś to winna Dżordżowi. Tak się biedaczyna poświęcił.
Aha! Przyznaję - lepszy jest na noc niż na wieczór, zwłaszcza z porzeczkówką! :)
Monia--->nawet sobie nie wyobrażasz ile śmiechu i trudu nas kosztowało znalezienie tych skarpet ;) Ale Wujek Google stanął na wysokości zadania odpowiednio :)
Bardzo mi sie ta impreza podoba:)) no moze poza jednym...ze mnie tam nie bylo hehe
OdpowiedzUsuńnalewkowa lista wg. Peggosławy Karolowej:
OdpowiedzUsuńorzechówka - wykręcała twarz (całą)i pachniała drewnianym tarasem.
czeremchówka - była niezła, ale myślę, że za rok będzie lepsza.
porzeczkówka - hicior zlotowy
pigwówka - na osłodę :)
Arku--->następnym razem dobra byłaby jakaś hala, bo widzę tłum chętnych ;)))
OdpowiedzUsuńPeggosławo--->ja mam swoją:
orzechówka - bardziej męska, raczej dla odważnych
czeremchówka i pigwówka - prima sort, przed piciem porzeczkówki w deseczkę
porzeczkówka - przyznaję laur złotej butelki ;)
Oj tak:)
OdpowiedzUsuńNalewki brzmią cudnie, szczególnie pigwówka i porzeczkówka. Zazdroszczę mocnej głowy ja po jednym kieliszku, (słownie: jednym) jestem już "dobra". Ma to i swoje plusy: moje picie jest bardzo ekonomiczne:D
Aleeeeż! Jaka tam ze mnie mocna głowa, skoro jestem, ekhem "alkoholowo początkująca" ;)) Dżordż nam dobrze zrobił na żołądek i inne przegryzajki pomiędzy - ot i cała tajemnica :)
OdpowiedzUsuńSiostra i brukselki :))
OdpowiedzUsuńA z Dżordża to niezły kawał mięcha ;)
Ściskam Mała:***
Jakby był słodki, to bym powiedziała, że niezłe z niego ciacho ;)))
OdpowiedzUsuńcmok, cmok!
Ja się czaję od dawna, żeby upiec indyka w całości... Może skorzystam ze wskazówek. A skarpetki zabójcze :)
OdpowiedzUsuńLipka za niedługo zapoda przepisik na szczęściu, ale myślę, że w międzyczasie spokojnie możesz zająć się produkcją skarpet ;))
OdpowiedzUsuńMatko i córko, po tych wszystkich relacjach, które połknęłam tutaj i u Tili i u Ani Truskawkowej - w głowie się zakręciło. :) Cudna impreza! W takim miłym gronie i z taaaakim jedzeniem! I do tego jeszcze okraszone sesjami foto! Wspaniałości! :)
OdpowiedzUsuńOczko, ja na tej mszy siedziałam zbyt blisko ołtarza :D
OdpowiedzUsuńMałgoś---> a masz ochotę na deser? ;) Będzie jutro ;)
OdpowiedzUsuńFelicjo--->zdecydowanie za mało wtedy wypiłaś, znieczulenie widocznie za mało na Ciebie podziałało ;)
nice frills! hope you enjoyed them :)
OdpowiedzUsuń;)) Thx! :)
OdpowiedzUsuń(:
OdpowiedzUsuńSkarpety pierwsza klasa.
Czytam i czytam te Wasze relacje!:D
Śmiesznie musiało być na Centralnym
Pozdro, Oczko!
Dżordż Dżordż Dżordż... miałam fazę na to imię swego czasu... taki dialog miałam z Tatą... :P
OdpowiedzUsuń+ cześć Dżordż!
- cześć Dżordżina!
głupie wiem, ale śmiesznie było ;D
skąd się ono wzieło tak właściwie?? :]
Ola--->na Centralny nie pojechaliśmy, czego żałuję, bo był mróz trzaskający. Truskawkowe powitanie ostatecznie odbyło się w Szczęściu.
OdpowiedzUsuńViri--->Ptasia wymyśliła, po tym jak stwierdziliśmy, że gwóźdź programu powinien mieć swoje imię. Ale tak sobie myślę teraz, że pałki z comfort foodu powinny się wobec tego nazywać lazy chicken ;))