poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Kuchnia roślinna: bezmięsne kotlety i placki


Lubię oglądać filmy, w których jedzenie odgrywa dużą rolę. Lubię krzykliwe włoskie i hiszpańskie filmy, w których ludzie przy zastawionym stole głośno i żywo: rozmawiają, żartują, dyskutują lub nawet kłócą. 
Lubię sceny kuchenne, a film, na którym wczoraj byłam w Muranowie zupełnie mnie w tej kwestii usatysfakcjonował. Obraz pozornie lekki, acz bardzo emocjonalny: ktoś na kogoś czeka, ktoś kogoś traci, ktoś się do czegoś przyznaje, ktoś uzmysławia sobie, że nie był nigdy przez kogoś kochany. Ktoś ma marzenia, ktoś inny pozbywa się złudzeń. A wszystko to dzieje się przy stołach podczas śniadań, obiadów i kolacji. „18 spotkań przy stole” - polecam.

Natomaist ja i Pan R. wczoraj przy stole zjedliśmy znakomity, prosty i bardzo syty obiad. 
Na nowo ciągnie mnie do kuchni roślinnej, więc tematem przewodnim minionego tygodnia były bezmięsne kotlety i placki. I chociaż ze wszystkich kuchennych czynności najbardziej nie lubię smażyć (wolę już zmywać), to potrzeba smaku zwyciężyła uprzedzenia ;)

Zaczęło się w poniedziałek od kotletów z kapusty włoskiej. W moim dawnym już 10-letnim bezmięsnym etapie życia robiłam je dość często, więc postanowiłam sentymentalnie powrócić do tamtych obiadów.


zdjęcie robił telefonem w pracy Pan R.

We wtorek skusiłam się na twarogowo - miętowe placki, które znalazłam u Grażynki. I muszę stwierdzić, że są rewelacyjne. Zwłaszcza jedzone od razu na ciepło. Mięta wykonała w nich kawał dobrej roboty ;)


Później ugotowałam cukiniowy bigos z marchewką z przepisu Eweliny, który został opublikowany gościnnie u Zieleniny. Podkręcony dodatkiem placków ziemniaczanych smakował jeszcze lepiej.


A teraz czas na obiad wczorajszy, czyli kotlety grochowe. Inspirację do ich wykonania znalazłam w starym wycinku z babskiej gazety, które mam zgromadzone w moim cytrynowym segregatorze. I kiedy przerabiałam tamten przepis na swoją modłę - wpadłam na genialny pomysł. Zamiast bułki tartej, która miała zagęścić masę grochową, użyłam poppingu z amarantusa i żytnich otrębów. To było naprawdę rewelacyjne posunięcie. Nie dość, że w kotletach nie było nic nie dającego wypełniacza (vide bułka tarta), to zastosowany zagęszczacz był zdrowy i odżywczy (czyli amarantus i otręby), zaś same kotlety były niesamowicie syte. Pan R. jadł je z jogurtowym sosem.
Do kotletów podawałam polską wariację na tabbouleh, którą znalazłam na blogu Wegańska Edukacja Nipaqui. Kasza jęczmienna z miętą i sokiem z cytryny jest cudowna i gorąco polecam taki miks.
Do popitki na stole postawiłam wodę z cytryną i miętą lekko słodzoną syropem z agawy.




Rozkręciłam się ;) Na półce mam jeszcze sporo różnych strączkowych, kasz oraz ryż, więc kolejne wariacje na bezmięsne kotlety już mi się kształtują w głowie.  I nawet ugotowany wczoraj wieczorem na czerwonym winie super gulasz z łopatki wieprzowej, który Pan R. wraz z kaszą gryczaną zabrał dzisiaj do pracy - nie odwiedzie mnie od zmiany dotychczasowych nawyków ;)

Z placków polecam również: na słono z zielonym groszkiem lub z cukinią, a na słodko - bananowe. Oraz kotlety z czerwonej soczewicy.

***

Kotlety z kapusty włoskiej (źródło: stary wycinek z nieznanej gazety zgromadzony w cytrynowym segregatorze)

mała główka kapusty włoskiej
bulion warzywny
posiekana drobno żółta cebula
koncentrat pomidorowy
starty żółty ser
jajko
sól, pieprz
bułka tarta 
olej rzepakowy

Z kapusty wycięłam głąb, liście drobno poszatkowałam, umyłam, zalałam bulionem i gotowałam do miękkości. Odcedziłam, połączyłam z lekko rozrzedzonym bulionem koncentratem pomidorowym, serem i cebulą, surowym jajkiem i przyprawami. Aby masa była bardziej zwarta dosypałam bułki tartej. Formowałam kotleciki, obtaczałam w bułce tartej i obsmażałam na złoto.



Placki twarogowo-miętowe (źródło: blog Grażyna gotuje)
Cytuję przepis za Grażynką, gdyż robiłam dokładnie jak ona. Wyjątkiem było zastosowanie przeze mnie sody (pół łyżeczki) w miejsce proszku do pieczenia, oraz (aby ciasto miało odpowiednio gęstą konsystencję) użyłam ok. 2 szklanki mąki.

ok. 1, 5 szklanki mąki
2 jajka
1/2 szklanki mleka
ok. 15 dkg białego sera
płaska łyżeczka proszku do pieczenia
łyżka posiekanej mięty
olej do smażenia
szczypta cukru i soli

Ser roztarłam  z jajkami, sola i cukrem. Dodałam mieszając mleko i mąkę z proszkiem oraz posiekaną miętę. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstego naleśnikowego i nabierać się dobrze łyżką.
Na rozgrzanym oleju smażyłam niewielkie owalne placuszki, najpierw pod przykryciem, gdy się ścięły na wierzchu, odwracałam i dosmażałam bez przykrycia. Odsączałam na papierowych ręcznikach.
(…)  placuszki wyszły rewelacyjne w smaku, puszyste, bardzo orzeźwiające i idealne na lato.



Bigos z cukinii od Eweliny (znalezione na blogu u Zieleniny)
Cytuję Polę, gdyż robiłam dokładnie tak, jak ona.

olej albo oliwa do smażenia 
1 cebula pokrojona w cienkie piórka
3 duże ząbki czosnku
ćwierć łyżeczki suszonych płatków chili lub kawałek świeżej czerwonej papryczki chili
pół łyżeczki ziaren gorczycy
pieprz czarny - do smaku wg uznania
pieprz ziołowy - do smaku wg uznania
pół łyżeczki czarnuszki
szczypta suszonego lub świeżego lubczyku
6 średnich cukinii obranych i pokrojonych w kostkę
4 młode marchewki pokrojone w półplasterki
1 puszka pomidorów lub 400g świeżych pomidorów obranych ze skórki, wypestkowanych i pokrojonych w kostkę (użyłam świeżych)
1 łyżki passaty pomidorowej lub koncentratu pomidorowego
1 pęczek koperku
1 pęczek natki pietruszki
sól

W szerokim rondlu rozgrzewamy olej.
Wrzucamy cebulę, czosnek, gorczycę, chilli, pieprz, czarnuszkę i lubczyk i smażymy na małym ogniu przez 5 minut co pozwoli na wydobycie z przypraw wspaniałego aromatu.
Dodajemy pokrojoną cukinię i marchewkę i smażymy przez 10-15 minut, aż warzywa zmiękną ale będą jeszcze w miarę jędrne.
Dodajemy pomidory, passatę (lub koncentrat), koperek, natkę pietruszki i sól.
Przykrywamy pokrywką i gotujemy kolejne 10-15 minut.
Doprawiamy do smaku - danie ma być lekko pikantne, a warzywa powinny być miękkie, ale nie rozpadające się.
Podajemy ze świeżą bagietką.

Podawałam z plackami ziemniaczanymi.



Grochowe kotlety z amarantusem i otrębami (inspiracja: stary wycinek z nieznanej gazety – być może „Naj”, zgromadzony w cytrynowym segregatorze)

połówki żółtego grochu
mieszanka przypraw tex-mex z lidlowskiego tygodnia amerykańskiego (zioła: kmin rzymski, czosnek, pieprz kajeński, chili, oregano, suszona cebula, skórka z cytryny) - można zastąpić sproszkowanym curry
jajko
popping z amarantusa
otręby żytnie
bułka tarta do panierki

Połówki grochu zalałam wrzątkiem, przykryłam i odstawiłam na pół godziny, następnie odcedziłam, zalałam nową wodą i gotowałam do miękkości ok. 40 minut pod koniec soląc. Odcedziłam, jeszcze ciepły rozdrobniłam na gładko żyrafą, przyprawiłam, dodałam surowe jajko, popping i otręby. Formowałam kotlety, obtoczyłam w bułce tartej i obsmażałam na złoto. Podawałam z kaszą jęczmienną ala tabbouleh i sosem (jogurt zmieszany z przyprawą użytą w kotletach).



Polska wariacja z kaszy jęczmiennej na tabbouleh (źródło: blog Wegańska edukacja Nipaqui)

ugotowana kasza jęczmienna
oliwa
sok z cytryny
posiekana mięta
posiekana zielona pietruszka
pomidor
sól i pieprz do smaku

Wszystko wymieszałam razem i podawałam do grochowych kotletów.



środa, 21 sierpnia 2013

Wątek niekulinarny, czyli co dwa koty, to nie jeden ;)


Zmiany w życiu kota rozpoczęły się od osiatkowania okien (nareszcie!) Długo z tym zwlekaliśmy z uwagi na koszty, jakie proponowały firmy specjalizujące się w kocich oknach. Całe szczęście ma się jeszcze przyjaciół! Od Sebastiana (dzięki wielkie!) dostałam radę, aby na Allegro poszukać moskitier z aluminiowym splotem. To by strzał w dziesiątkę, na dodatek tanim kosztem i w zasadzie bez wysiłku – moskitiery przyszły już w ramkach, które w kilka minut zostały zamocowane na wszystkich trzech oknach :)
Nareszcie możemy swobodnie otwierać okna na pełną szerokość bez strachu o bezpieczeństwo kota (pamiętajcie, okna mogą być otwarte uchylnie tylko wtedy, kiedy jesteście w tym samym pomieszczeniu). Jest też i drugi plus całej operacji – letnie wieczory przy zapalonym świetle przez towarzystwa komarów :) Kot na tym też bardzo dużo zyskał – może zewnętrzny świat nie tylko oglądać, ale również wąchać :) Przyszedł więc czas na Miśkę :)



Urlop rozpoczęłam w środę o 16-ej, a już po 20-ej przyjechaliśmy do domu z miuczącym w środku transporterkiem, na odgłos którego Aleksander wydał porządny syk. Kicia od razu dostała jeden pokój do wyłącznej dyspozycji, pełną miseczkę, swoją kuwetę, kilka zabawek i święty spokój. Za zamkniętymi drzwiami otrzymała bodyguarda w postaci nieco zdenerwowanego, acz zainteresowanego kota. 

Po środowej nocy, przyszedł czwartkowy poranek. Miśka w odpowiedzi na ludzki ruch w jej pokoju skrzętnie ukryła się za doniczkami z kwiatkami na parapecie. Miseczka (z ledwie tkniętą kolacją) została wymieniona na świeże śniadanie okraszone kolejną porcją świętego spokoju w odosobnieniu. W południe Pan R. postanowił pierwszy wyciągnąć rękę do nowego lokatora i zza doniczek zaczął kotkę głaskać po grzbiecie. Okazało się, że jej to bardzo odpowiada, a nawet domaga się jeszcze. Skoro uznała, że ręka człowieka nie gryzie, ani nie robi krzywdy i jest nawet mile widziana, zaczęliśmy kuć żelazo póki gorące. W ten sposób rozpoczęliśmy pokojowe dyżury. Raz z jednym kotem, raz z drugim, aby Aleksander nie czuł się samotny, i po to, by Miśka mogła się zacząć przyzwyczajać do nas obojga. Tym razem obiad już zasmakował na tyle, że warto aż było wylizać talerzyk do czysta. A wieczorem… wieczorem dostąpiłam zaszczytu wygłaskania Miśki po brzuszku, co wyraźnie jej się podobało. Aleksander po każdym głaskaniu kotki dostawał nasze ręce do powąchania i oczywiście wciąż był obrażony. Miśka za to poczuła się na tyle pewnie, że zaczęła się bawić, barankować, a nawet umyła mi czoło swoim szorstkim jak papier ścierny językiem. A kiedy zapadła nocna ciemność i cisza, poczuła się samotna i zaczęła nawoływać za człowiekiem. W ten sposób przespałam pół nocy w jej pokoju, by o trzeciej rano wychodząc do drugiego pokoju na nasze łóżko prawie nie wpaść na czatującego pod drzwiami Aleksandra, który potuptał za mną, wyłożył się na mojej poduszce (czego nigdy wcześniej nie praktykował) i wtulił się tak mocno, jak tylko mógł. 

Piątek był utrwalaniem zaufania, które Miśka niespodziewanie szybko nam okazała. Planując adopcję nastawiałam się, że adaptacja kota po przejściach do nowego człowieka będzie trwać około tydzień. Tymczasem spotkała nas taka miła niespodzianka. W piątek ponownie dyżurowałam raz w jednym pokoju z Aleksandrem, raz w drugim pokoju z Miśką. Za każdym razem po głaskaniu dawałam obojgu obwąchać ręce, wymieniałam kocyki, zostawiałam do obwąchania szczotkę z wyczesaną sierścią. I uchylałam drzwi pokoju na tyle, aby oba koty mogły się widzieć  i słyszeć przez szparę, ale bez umożliwiania im kontaktu fizycznego. Aleksander jak na rezydenta przystało wydał kilka syków, Miśka również nie pozostała mu dłużna. Ale im częściej uchylałam drzwi, tym koty wydawały się spokojniejsze. Pod wieczór już tylko się obserwowały. Zdecydowaliśmy więc, że możemy spróbować pozwolić im na kontakt. Kiedy drzwi zostały otworzone na dobre, Aleksander wkroczył do pokoju z sykiem, który wydał już chyba tylko ot tak, dla porządku ;) Miśka odpowiedziała swoim. A potem nastąpiła dłuuuuga chwila wzajemnej obserwacji i trochę łapoczynów. Po około godzinie postanowiłam, że warto ich nieco zintegrować przez wspólną zabawę. Idealnym przy tym okazała się ulubiona zabawka hand-made plastikowy patyk ala słomka z przywiązaną sznurówką.
Zabawa polegała na tym, że sznurek łapką łapał raz jeden, raz drugi kot. Potem było toczenie orzecha włoskiego i piłeczki z dzwonkiem. Po trzech godzinach obserwacji zdecydowałam, że nie będziemy obu futer dzisiaj już izolować i pozwolimy im na swobodną integrację, kiedy będziemy spać. Obyło się bez rozlewu krwi, wrzasków i innych strat. Wręcz wzorowo. O szóstej rano w sobotę Pan Kot wszczął alarm, że czas na śniadanie, które oba koty zjadły siedząc niedaleko siebie. 


Dzisiaj mija tydzień, kiedy Miśka pojawiła się w naszym domu. Przez tydzień wydarzyło się tyle, ile początkowo przewidywałam, że potrzeba będzie czekać na to ok. trzech tygodni.
Obecnie jesteśmy w momencie, kiedy Aleksander jest kotki niesamowicie ciekawy. Najchętniej szalałby z nią we wspólnej zabawie po całym domu. Wcześniej to ja bawiłam się z nim w ganianego, teraz on próbuje w to angażować Miśkę. Dzięki temu, że kotka bardzo lubi się bawić, Aleksander również stał się bardziej aktywny. Ona też już przestaje być do niego zdystansowana, ale jeszcze nie na tyle pewna, by z nim swobodnie wariować. Póki co - bardziej klei się do nas. Owszem – dochodzi czasem między nimi do kontrolowanych łapoczynów (ale bez użycia pazurów), z dwa razy do uszu dobiegł syk Miśki. Oboje potrafią jednak już siedzieć w małej od siebie odległości, korzystać wzajemnie ze swoich kuwet, chodzą za sobą po całym domu, a nawet kilka razy dali sobie nosowe „buziaki”. Aleksander co chwilę do niej „gada” i zaczepia do zabawy, ona wyżera mu jego posiłki z talerzyka (zaraz po tym, jak ekspresem odkryje dno w swoim) i wynajduje dawno przez niego zapomniane i ukryte w drzewku zabawki.

Obserwacja obu kotów jest szalenie interesująca. I nawet nie brakuje mi przez to tak bardzo tego, że Aleksander już nie przychodzi do mnie (tak często, jak to bywało wcześniej) się przytulać. Jestem zadowolona z faktu, że zyskał coś, czego nie miał, kiedy pozostawał „jedynakiem” – kontakt z przedstawicielem swojego gatunku, z którym porozumiewa się w tym samym języku.
Cieszę się, że początkowe obawy o to, że koty się nie zaakceptują, że jedno zdominuje drugie, że będą walki, że Miśka tak szybko nie oswoi się z nami – nie sprawdziły się. Odetchnęłam z ulgą i obserwuję dalej. 



Jeżeli się zastanawiacie nad kocim duetem – polecam. Najważniejsze jest dobre przygotowanie i dużo cierpliwości oraz okazywania uczuć – zarówno dla nowego kota, jak i rezydenta. Wiem, że dla niektórych może to brzmi śmiesznie, ale Ci, którzy kochają zwierzęta – będą wiedzieć o co mi chodzi.



niedziela, 18 sierpnia 2013

Co jeść na obiad w pracy i dlaczego dwa koty są lepsze niż kot - jedynak?


Nareszcie nadeszły te wspaniałe czasy, kiedy można spać rano do oporu (pomijając krótką pobudkę o szóstej rano na kocie śniadanie) i nie trwa to tylko dwa weekendowe dni, a ponad trzy tygodnie, bo tyle właśnie urlopuję się w tym roku :)

Zanim jednak na dobre okrzepnę w nowej, choć w skali roku krótkiej, rzeczywistości – wrócę chwilowo myślami do pracy, aby zadać kłam pewnemu stereotypowi.
Otóż zwykło przyjmować się, że pracownicy biurowi w pracy podjadają tylko batoniki, zamawiają grupowo pizzę z dostawą i zapijają to hektolitrami kawy odrywając się od monitora komputera tylko na moment. Niekoniecznie! Z obserwacji poczynionych na moich kolegach i koleżankach z pracy mogę stwierdzić, że większość z nich korzysta z pomieszczenia socjalnego (wyposażonego w lodówkę i mikrofalówkę), w którym jadają przyniesione z domu obiady.

Czynię tak i ja, bo przywykłam do tego od początku obecnej pracy, bo dzięki temu czuję się syta przez całe osiem godzin pracy i przede wszystkim – wiem, co jem. Nie są to tylko lanczboksy z makaronem. Znacznie częściej zdarzają się pudełka z kaszą i dodatkami, słoiki z leczo, gulaszami, zupami (domowy gorący lub zimny kubek w pracy to jest to, co lubię) lub sałatki. 
Ale sam obiad to nie wszystko. Aby pokusa zejścia do sklepu po batonika nie była tak pociągająca, biorę ze sobą jeszcze jedno pudełko ze zdrowymi przegryzkami – tutaj podobnie jak z obiadami występuje urozmaicenie: bakalie, już umyte i pokrojone owoce i warzywa (najczęściej występującymi jest: marchewka, kalarepa, cukinia, papryka, jabłka i gruszki),  błonnikowe bezcukrowe musli z jogurtem lekko dosłodzane syropem klonowym lub syropem z agawy i rodzynkami. 
A kiedy dopada mnie głód, a zjadłam już wszystko, co przyniosłam z domu – w szafce zawsze czeka na mnie słoik z kuskusem. Zalewam go wrzątkiem, a ze sklepu przynoszę pomidora. Kuskus solę, pomidora kroję na kawałki, mieszam razem i pożeram.

Tak wyglądały moje niektóre obiady i przekąski, które przynosiłam ze sobą do pracy:



(jakość zdjęć niestety taka sobie, bo robione były telefonem...)

1. Kasza gryczana, smażony kurczak w papryce, gotowana czerwona kapusta.
2. Kasza  kuskus z bezmięsną chińszczyzną.
3. Absolutnie rewelacyjna i syta sałatka: kuskus, ogórek, feta, słonecznik, orzechy włoskie, czarny sezam, zielona pietruszka.
4. Kasza kuskus z kurczakiem w chińszczyźnie.
5. Kasza jęczmienna z zieloną pietruszką, ugotowana pierś z kurczaka, buraczki zasmażane.
6. Kasza jęczmienna, smażone tofu, orientalna sałatka z zalewy.
7. Kasza jęczmienna z ugotowanym i polanym roztopionym masłem kalafiorem.
8. Ryż z duszonymi pieczarkami i cukinią, wymieszany z zieloną pietruszką.
9.  Pełnoziarniste Spaghetti aglio olio z sezamem i zieloną pietruszką.
10. Duszone warzywa z ciecierzycą.
11. Miks sałat w winegrecie ze smażonym kurczakiem i czarnym sezamem.
12. Botwinka na kefirze.
13. Kotlety z kaszy gryczanej i zapiekane nadziewane pieczarki.
14. Makaron Pappardelle z boczniakami, pieczarkami i bobem.
15. Przekąska: miks warzywno - owocowy.
16. Przekąska: bezcukrowe błonnikowe musli z jogurtem naturalnym, rodzynkami i syropem z agawy.
17. Cytrynowa gotowana czerwona kapusta.



A teraz w najlepsze urlopuję się spędzając czas na obserwacji. Mam w domu super kino z całodobowym filmem przyrodniczym pt. „Dwa koty w jednym domu”.


W środę zamieszkała z nami Julka zwana zamiennie Miśką lub Tinką. Dokocenie dojrzewało w mojej głowie od dawna, a realne fizyczno-psychiczne przygotowania poczyniliśmy przez ostatni miesiąc, których ostateczna realizacja czekała na mój urlop.

Adaptacja Miśki do nowego domu i Aleksandra do nowej towarzyszki przebiega - zaskakująco dla nas – sprawnie i bezproblemowo. W przeciągu 4 dni jesteśmy już na etapie swobodnego i zgodnego poruszania się po domu obu kotów, a dzisiaj nawet miało miejsce kilku całusów. Wprawdzie nie śpią jeszcze przytulone do siebie, ale myślę, że wszystko jeszcze przed nami :)

Wszystkie obawy, jakie miałam przed adopcją Miśki nagle się rozpłynęły, dzięki zaobserwowanym efektom. Zapewne wpływ na to miały oba kocie dość ugodowe charaktery, oswojenie Miśki przez Wirginię i Marcina (dziękuję Wam :)), nasza przemyślana socjalizacja z programem krok po kroku oraz duża doza cierpliwości i spokoju.


Tym, którzy się zastanawiają nad dokoceniem – serdecznie do tego zachęcam. Pamiętajcie tylko, aby okna były zabezpieczone siatkami i nie wpuszczajcie od razu obu kotów na żywioł pierwszego spotkania.

Z tego miejsca serdecznie dziękuję dziewczynom ze Zwierzaków z Mińska, które swego czasu postanowiły zaopiekować się Miśką i dać jej szansę na nowe, bezpieczne życie.


Jeżeli jesteście ciekawi, jak wyglądały u nas pierwsze dni socjalizacji Aleksandra i Miśki – chętnie napiszę osobną notkę :) Cóż z tego, że to blog kulinarny ;) 


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wiórki kokosowe na obiad, deser, koktajl i kolację

Tematem przewodnim minionego weekendu były wiórki kokosowe. Zjedliśmy obiad, następnie deser i poprawiliśmy koktajlem.

Na początek kurczak. W zasadzie Pan R. miał zrobić dewolaje. Ale jakoś tak wyszło, że padło ostatecznie na kokosa. Kurczaki w takiej panierce były ciekawym urozmaiceniem. Zwłaszcza, że tematycznie na talerzu połączyliśmy je z ryżem (najbardziej pasowałby tutaj ryż jaśminowy, którego oczywiście nie mieliśmy) i słodkim chuteneyem z mango. 


Pomysł na deser wpadł mi w oko przy okazji pisania wstępu do weekendowego cyklu „Kulinarni czytają” na Czytelniczym, w którym co tydzień przepytuję innego Gościa. Dzięki Ewie, która na Galangalu opublikowała przepis na batoniki - mieliśmy na deser inną odmianę kokosanek ;) 
Deser jest rzeczywiście rewelacyjny. Tym bardziej, jeżeli po upieczeniu i wystudzeniu odłoży się go jeszcze na ok. 3 godziny do lodówki.


Teraz czas na koktajl, który pomału robi się tradycją. Tym razem oprócz stałego elementu kompozycji, czyli jogurtu zmiksowałam borówki, gruszkę i wiórki kokosowe. Wyszedł z tego najbardziej syty koktajl,  jaki kiedykolwiek zrobiłam. Świetnie nada się jako element śniadania, albo nawet zamiast niego.


Wspomnę tutaj jeszcze o nieco dawniejszej, lekkiej kolacyjnej sałatce. Wprawdzie nie zachwyciła nas ona tak, jak pozostałe elementy kokosowej układanki, ale może Wam się spodoba? Polecam zrobić ją bardziej na ostro. I koniecznie podać do tego grzanki.

(sałatka na zdjęciu jest jeszcze bez dodatku jogurtu, 
ten pomysł wpadł nam do głowy już podczas konsumpcji rzeczonej)



***

Kurczak w kokosowej panierce (inspiracją był przepis z wycinka ze starego kobiecego pisma, chyba „Naj”)

pierś z kurczaka pokrojona na mniejsze kawałki wielkości małych kotlecików
panierka: mąka pszenna, rozbełtane posolone jajko, wiórki kokosowe
olej rzepakowy do głębokiego smażenia
Do podania: ryż, chutney z mango

Pierś z kurczaka Pan R. pokroił na mniejsze kawałki, obtoczył w mące, potem w jajku i na końcu w wiórkach kokosowych. Smażył w głębokim oleju tyle czas, aż mięso nie było surowe. Pierwsze smażone kawałki były ciemne. Dopiero kiedy olej dobrze się rozgrzał, kolejne panierki na kurczaku uzyskały już ładny, złocisty kolor.



Batoniki czekoladowo kokosowe Billa Grangera (źródło: Nobleva – Galangal)
podaję proporcje wykorzystane przez Ewę i moje w nawiasie

250 g niesłodzonych wiórków kokosowych (ok. 180 g)
220 g drobnego cukru (3 łyżki syropu z agawy)
100 g ostudzonego, roztopionego masła (ok. 80 g)
2 roztrzepane jajka
150 g dobrej jakości gorzkiej czekolady (100g gorzkiego Wedla)

Wiórki dokładnie rozmieszałam z roztopionym masłem. Następnie dodałam roztrzepane jajka i syrop z agawy. Ponownie dobrze wymieszałam, a na koniec dodałam drobno pokrojoną czekoladę. Masę wyłożyłam na małej tortownicy na folii aluminiowej. Piekłam przez 20 minut w 180 stopniach. Kroiłam po całkowitym ostudzeniu. Polecam jednak samo krojenie i konsumpcję po ok. 3 godzinnym lodówkowaniu uprzednio upieczonej i ostudzonej masy. 



Koktajl borówkowo-gruszkowy z wiórkami kokosowymi (pomysł własny)

jogurt naturalny
gruszka ze skórą, ale z wyciętym gniazdem
borówki
wiórki kokosowe

Wszystko razem wyżyrafinowałam i podawałam natychmiast.



Ostra sałatka z ogórka z orzeszkami ziemnymi i kokosem (źródło: blog In cooking we trust)
moje uwagi w nawiasach

2 ogórki (ogórek bez skóry pokrojony na małe kawałki)
1 czerwona papryczka chili (2 papryczki piri piri z zalewy)
30g płatków kokosowych
50g niesolonych orzeszków ziemnych
sól
cukier (pominęłam)
1 łyżka soku z cytryny (pominęłam)
garść natki pietruszki lub kolendry (pietruszka)
1/2 łyżki oleju
1/4 łyżeczki nasion czarnej gorczycy (pominęłam)
1/8 łyżeczki nasion kuminu
(dodatki ode mnie : jogurt naturalny i grzanki)

Pokrojone ogórki wymieszałam z papryczkami, podprażonymi wiórkami kokosowymi i orzeszkami ziemnymi oraz zieloną pietruszką. Na rozgrzanym oleju podprażyłam kumin krótką chwilę. Wymieszałam z sałatką doprawioną solą, pieprzem i nieco zmieszaną z jogurtem naturalnym.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Sojowa pasta z cukinią do pieczywa, najlepszy sernik na zimno i koktajle

Spodobało mi się robienie warzywnych past do pieczywa. Ponieważ w słoikach na półce w kuchni mam do wyboru różne dobra: ciecierzycę, zieloną i czerwoną soczewicę, białą i czarną fasolę oraz soję - dlatego wachlarz możliwości jest szeroki.

Tym razem postawiłam na soję, bo tę ze strączkowych jadam nieczęsto. Zmiksowana z cukinią i ziarnami, wyszła niezła w smaku, acz nie dorównała tej poprzedniej - z bobu. Panu R. smakuje zaś ona na kanapce wespół z wędliną.



Na deser poczyniłam sernik na zimno. O mojej drodze do zimnego sernika wspominałam wczoraj na Czytelniczym. Cieszę się, że problem z żelatyną mam już okiełznany, ale szczerze powiedziawszy wolałabym się teraz pobawić z agarem. 


Sernik, który widzicie na zdjęciach jest „najlepszym sernikiem ze wszystkich”
Wyszedł idealnie piankowy (niczym ptasie mleczko), lekko słodki za sprawą niezbyt dużej ilości syropu z agawy, a spód z biszkoptów, dzięki temu, że nie nasiąkł wilgocią (ser wylewałam, kiedy masa była już lekko tężejąca) był taki, jaki sobie wyobraziłam. Idealnym dopełnieniem była czekolada. Dla siebie zrobiłam dodatkowo porcję w szklance bez biszkoptów, ale za to z kawałkami nektarynki. Pan R. zdecydowanie wybrał wersję biszkoptową. Dla mnie owocowa również była świetna, ale następnym razem użyłabym cząstek pomarańczy lub gruszki, gdyż do czekolady będą odpowiedniejsze.


A do picia, oprócz dużej ilości schłodzonej gazowanej mineralnej z plastrami cytryny, kuchnia oferowała koktajle. Tradycyjnie jogurtowy (tym razem tylko z bananem i zieloną pietruszką) i dla urozmaicenia (wykorzystując pomysł Karoli z arbuzem) arbuzowo-melonowy z imbirem zmieszany z niewielką ilością wody mineralnej.


Na późny letni obiad Pan R. zrobił spaghetti aglio olio z brokułami :) Ale to już inna historia ;)

***


Pasta sojowo-cukiniowa z ziarnami do pieczywa (pomysł własny)

soja
olej rzepakowy
cukinia
zioła dalmatyńskie
zmiażdżony w moździerzu słonecznik
sezam
sól i pieprz do smaku

Soję namoczyłam przez noc, opłukałam, wlałam nową wodę i gotowałam do miękkości pod koniec soląc wodę. Odcedziłam, ale wodę z gotowania zachowałam do miksowania.
Cukinię pokroiłam w kostkę i podsmażyłam na oleju rzepakowym, podsypałam ziołami dalmatyńskimi i solą, podlałam niewielką ilością wody i jeszcze chwilę dusiłam na niewielkim ogniu.
Soję z odrobiną wody zmiksowałam żyrafą na gładką masę, dodałam cukinię i słonecznik, zmiksowałam ponownie. Na koniec dodałam sezam i doprawiłam do smaku. Przechowuję w zamkniętym słoiku w lodówce.



Cudowny sernik na zimno ala straciatella z biszkoptami (pomysł własny)

1 kg sera z wiaderka
żelatyna (według przepisu na opakowaniu)
syrop z agawy (ok. 4-5 łyżek)
starta gorzka czekolada ze skórką pomarańczy
okrągłe biszkopty
owoce (opcjonalnie; użyłam nektarynek, ale następnym razem chętniej zjem z pomarańczą ewentualnie gruszką)

Cały twarożek zmiksowałam mikserem na gładką masę słodząc ją syropem z agawy (nie należy z nim przesadzić, sernik świetnie smakuje, kiedy jest tylko lekko dosłodzony, a nie przesłodzony). Następnie miksowałam dalej wlewając ostudzoną żelatynę (rozpuszczoną uprzednio dokładnie w gorącej wodzie) Na koniec dodałam startą czekoladę i wymieszałam. Odstawiłam do lodówki.
W tym czasie posmarowałam masłem tortownicę i wyłożyłam biszkoptami. Kiedy ser lekko stężał (po ok. 15 minutach) przełożyłam go na biszkopty i ponownie stawiłam do lodówki do ostatecznego ostygnięcia.
Małą część sera jednak odłożyłam, wymieszałam z owocami i bez biszkoptów przełożyłam do szklanki i również ostawiłam do lodówki do stężenia. Na sernik (ala straciatella) będzie pasować wylana pomarańczowa galaretka.



Jogurtowy koktajl bananowy z zieloną pietruszką (pomysł własny)

400 g jogurtu naturalnego
dojrzały banan
zielona pietruszka

Wszystko razem zmiksowałam, podawałam od razu.



Koktajl arbuzowo-melonowy z imbirem (pomysł własny, inspirowany koktajlem Karoli )
arbuz (bez pestek)
melon miodowy (bez pestek)
obrany i drobno starty imbir
woda mineralna (gazowana) do ewentualnego rozrzedzenia

Wszystko zmiksowałam razem i podawałam z kostkami lodu. Do koktajlu będzie pasował również zielony ogórek.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...