Jak zachwyca, skoro nie zachwyca? - ciśnie mi się samo na usta. Zabaglione! - to deser, który chodził za mną już od dłuższego czasu. Wyobrażałam go sobie jako pyszny, rozpływający się w ustach krem. Rzeczywistość zweryfikowała wyobraźnię. Owszem, bardzo lubię kogel – mogel i kiedy nie było w domu pod ręką żadnych słodyczy, a do sklepu droga daleka – w chwilach desperacji zdarzało mi się ekspresowo ukręcić kogel z cukrem. Czasem dosypywałam jeszcze do tego gorzkie kakao. I to było dobre. Więc dlaczego zabaglione nie wywołało zachwytów? Może dlatego, że oczekiwałam od niego ochów i achów? Jedno jest pewne – wolę ekspresowy polski kogel - mogel niż alkoholowe włoskie zabaglione.
Inne spostrzeżenia? Ze względu za zawartość płynu (czyli alkoholu) deser nie może długo stać, bo się lekko rozwarstwia i przestaje być piankowy. Proporcja cukru w przepisie też była na wyrost. Następnym razem, gdybym miała jeszcze raz popełnić ten deser ( a raczej to wykluczam) zmniejszyłabym porcję cukru.
Jako, że do zabaglione użyłam samych żółtek – w lodówce zostały mi białka. Początkowo planowałam upiec z nich keks na białkach (który już kiedyś popełniłam na święta i mi smakował). Ale poszukałam jeszcze trochę i dzięki Anthony z bloga Kuchnia pod wulkanem dotarłam do włoskiego cytrusowego ciasta na białkach. Robiłam z połowy podanych porcji, a zamiast skórki z cytryny dodałam opakowanie kandyzowanej skórki pomarańczowej. Ciasto po upieczeniu jest troszkę suche, ale zyskuje na smaku po 2 dniach (robi się lekko zbite, ale przyjemnie wilgotne)
I w ten właśnie sposób zagospodarowałam 3 jajka (a dokładniej 4) na dwa desery ;)
dolci e un caffé I: Zabaglione - włoski krem jajeczny (źródło: Aldo Zilli - „Łatwa kuchnia włoska”, wyd. BBC BOOKS, s. 108)
Deser robiłam z połowy porcji, podaję wobec tego proporcje, które wykorzystałam. Wychodzą z tego porcje dla 4 osób w niezbyt dużych pucharkach. Na dno wsypałam pokruszone amaretti, na górę po jednym całym. Można zamiast ciastek położyć owoce - np. latem truskawki.
3 żółtka
1 jajko
3 łyżki cukru pudru
4 łyżki marsali ( u mnie białe słodkie wino Monbazillac)
pokruszone amaretti
Do żaroodpornej miski wrzuciłam żółtka, jajko i cukier puder. Naczynie ustawiłam na garnku z gotującą się wodą (na bardzo małym ogniu). Miksowałam mieszankę ok. 5 minut (najpierw masa miała się zrobić lekką pianą, a potem nabierać konsystencji przypominającej mus). Po tym czasie wciąż miksując wlewałam po łyżce wino. Zdjęłam miskę znad garnka i dalej ubijałam najpierw 1 minutę na najwyższych obrotach, następnie 2 minuty na średnich i 4-5 minut na wysokich obrotach. Masa zgęstniała, stała się lekka i gładka, czyli tak jak było opisane w przepisie. Na dno naczynek wrzuciłam pokruszone ciastka amaretti, wlałam zabaglione i na wierz położyłam jeszcze po jednym ciastku.
dolci e un caffé II: Torta agli albumi (al limone) – Cytrusowe ciasto na białkach (źródło: blog Kuchnia pod wulkanem i cosacucino.style.it)
Ciasto piekłam z połowy podanych w przepisach porcji, redukując jednocześnie porcję cukru.
3 białka
100 g masła
200 g mąki
100 g cukru (cukru zamiast 150 gram dałam 100, ale i tak ciasto było dość słodkie)
50 ml mleka
sok z jednej cytryny
kandyzowana skórka z pomarańczy
torebka proszku do pieczenia (15 g)
Stopiłam masło. W międzyczasie, kiedy stygło, ubiłam na sztywno białka z cukrem. Wlałam delikatnie mleko i schłodzone masło i delikatnie wymieszałam drewnianą łyżką. Następnie dodałam resztę produktów, znowu delikatnie wymieszałam na jednolite ciasto. Wlałam do keksówki wysmarowanej masłem i posypanej mąką. Piekłam 35 minut w 170 stopniach.
Oba desery dodaję do akcji:
poniedziałek, 7 listopada 2011
Viva Italia! - Dolci e un caffé (razy dwa): Zabaglione i Torta agli albumi
Wpis:
akcja kulinarna,
ciasta,
jajka,
słodycze
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
oooo takie desery i takie ciasto to ja lubię , mniam , mniam
OdpowiedzUsuńOczki śliczne te twoja zdjecia
oaba desery zapowiadaja sie smacznie, ale ja to bym siegnela po kawalek ciacha:)
OdpowiedzUsuńNie robiłam nigdy tego deseru, może się kiedyś skuszę !
OdpowiedzUsuńCiasto super wygląda :)
zabaglione - zawsze chciałam spróbować!
OdpowiedzUsuńYummy & Tasty
Musze koniecznie wypróbować tego deseru :) A ciasta cytrynowe uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńMniammm jakie pyszne włoskie desery :) No, że tez naszej miłośniczki słonecznej Italii jeszcze tutaj nie ma, to się dziwię;)
OdpowiedzUsuńObydwie propozycje prezentują się świetnie, nie wiem na którą miałabym większą ochotę. myślę, że na jedno i drugie, a co!:)
OdpowiedzUsuńNo toć jestem juz jestem ! :)))
OdpowiedzUsuńPrzeca nie mogę przegapić takiego włoskiego wpisu Siostry!:))
Cudo Kochana Ty wiesz, takie desery to ja zawsze i wszędzie. Przylecę do Ciebie jakimś nocnym. Ugościsz mnie?
Buziole :*
Zabaglione, wygląda na Twoim zdjęciu bardzo apetycznie i gdybym nie znała smaku tego deseru, pewnie bym się do niego śliniła. jadłam go raz w życiu i też mnie nie zachwycił smakiem, pewnie dlatego, że nie przepadam za dodatkiem alkoholu w deserach. Chętniej skusiłabym się na ciasto, które też wygląda apetycznie.
OdpowiedzUsuńAlutka--->ślicznie dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńAga--->bez krępacji, piecze się szybko ;)
Kumo, Małgo--->ja się właśnie skusiłam ;) Nieco mnie rozczarował, więc mogę tę stronę w książce ze spokojem zamknąć ;)
Slyvvia--->ja cytrynowe tak średnio, wolę brownie. Ale to akurat mi smakowało :)
Ati--->uderz w stół... hehehe ;))
Korniku--->oba w zasadzie nie są pracochłonne :)
Sisi--->pewnie, że nie możesz przegapić, wsiadaj na Błyskawicę, zaraz otworzę okno ;)
Haniu--->czyli nie tylko ja się zawiodłam! (mimo że alkohol w deserach lubię)
pozdrawiam!
Skąd wiesz,że mam Blyskawicę a nie Nimbusa 2000?;-)
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam chęć spróbować zabaglione, ale w "Kuchni" znalazłam przepis na włoski kogel-mogel z czerwonym winem i chyba właśnie na niego wpierw sie skusze:))
OdpowiedzUsuńzabajone kupuję systematycznie w sklepie na rogu, także dzięki za przepis!
OdpowiedzUsuńSiostra--->bo Nimbus jest o klasę gorszy od Błyskawicy, więc chyba byś nie używała miotły, która po kilku latach użytkowania nieco traci na wartości, bo dochodzi w niej do niepotrzebnej utraty prędkości ;)
OdpowiedzUsuńAndziu---> w której Kuchni? Bo mnie zaciekawiłaś :)
Marto--->służę przepisem :)
pozdrawiam!
zabalgione to dla mnie jest zupełna egzotyka, słyszałam o tym deserze, ale nigdy go nie jadłam. I brzmi tak nietypowo. a wygląda bardzo kojąco
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
Dla mnie brzmi bardziej jak... coś mięsnego, a nie deser ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Szalejesz, słodziacho! :)
OdpowiedzUsuńPewnie! Trzeba sobie słodzić w życiu ;)
OdpowiedzUsuń