poniedziałek, 31 października 2011

Viva Italia! - Antipasti. Opiekana cukinia ze świeżą miętą i czosnkiem

Pora na kolejną przystawkę, która będzie dobra na domowe śniadanie. W książce wydawała się niepozorną, ale w rzeczywistości w smaku była rewelacyjna i bardzo aromatyczna – szczególnie dla tych, którzy lubią czosnek (ale nie polecamy jej jako śniadanie do pracy, chyba, że ktoś pracuje w domu, albo jest małomówny ;)).
Przystawka lubi marynować się przez całą noc w lodówce, bo „oddaje wtedy Tobie co kryje najlepszego w sobie” (zupełnie jak w reklamie). Pamiętajcie tylko, że oliwa musi być naprawdę dobra - kiepskiej jakości popsuje cały smak. Voila!



Zucchine grigliate con menta fresca e aglio – opiekana cukinia ze świeżą miętą i czosnkiem (źródło: „Kuchnia włoska”, wyd. Bellona, s. 76)

cukinia
oliwa
starty czosnek (albo przeprasowany)
pokrojona świeża mięta z krzaka
zielona pietruszka (pominęłam)
sól
pieprz
pieprz cytrynowy (mój dodatek)
2 papryczki piri piri z zalewy (mój dodatek)
ciabatta

Cukinię pokroiłam w plastry (robiłam przystawkę dwa razy: za pierwszym razem była pokrojona w paski, za drugim razem pokroiłam ją w niezbyt grube plastry) i opiekałam na suchej patelni, aż się nieco miejscami przypaliła. W misce wymieszałam resztę składników i włożyłam do niej opieczone plastry cukinii. Marynowałam w lodówce przez całą noc. (zalecane przynajmniej 2 godziny)


edit 01.11.2011: zapomniałam dodać, że dobrze jest mieć na podoorędziu jeszcze ciabattę, bo taka oliwa z bułą to jest naprawdę delicja! :)



Dodaję do akcji:



sobota, 29 października 2011

Viva Italia! - Antipasti. Sycylijska sałatka z bakłażanem, oliwkami i kaparami

Zamiast kanapek na weekendowe, nieśpieszne śniadanie zdecydowanie bardziej wolę omleta. Szczególnie, kiedy robi go dla mnie Pan R. Dzisiaj jednak zburzyłam cotygodniowy porządek śniadaniowy i za przygotowania wzięłam się ja. Oczywiście nie robiłam sobie jaj, bo w omletach najlepszy jest Pan R. Ja zwróciłam swoją uwagę w stronę bakłażana lub jak wolę go nazywać – oberżynie (gruszka miłosna – to również poprawnie używana nazwa).

Przy obmyślania włoskiego menu ta rodem z Sycylii sałatka (podaje się ją do wędlin i makaronów lub z pieczywem w roli samodzielnego posiłku) jako pierwsza zwróciła moją uwagę. Całkiem słusznie zresztą, bo jest naprawdę niezła: pożywna i aromatyczna. Dobrym dodatkiem, który sobie sama wymyśliłam, były grzanki (a nie jak rekomendowano – świeże pieczywo). Jeszcze tylko kawa i gotowe śniadanie na stole. Tak lubię :)




Sycylijska sałatka z bakłażanem, oliwkami i kaparami (źródło: „Kuchnie Świata – cz.1: Włochy, Francja, Hiszpania” – dodatek do „Gazety Wyborczej”, Warszawa 2008, s. 34)

2 małe bakłażany
oliwa
sok z połowy cytryny
skórka z całej cytryny
kapary z zalewy
zielone oliwki nadziewane papryką
świeża mięta z krzaka (to mój wymysł, bo przepis podawał zieloną pietruszkę)
jednodniowa bułka

Bakłażana pokroiłam w niezbyt duże kawałki, obsypałam solą i zostawiłam na 20 minut, aby aby warzywa puściły gorzki sok. Po tym czasie obmyłam z soli i dusiłam na rozgrzanej oliwie, mieszając od czasu do czasu, aż bakłażan był miękki (zajęło to ok 10-15 min). Przełożyłam do miski, połączyłam z sokiem z cytryny i skórką cytrynową, kaparami, oliwkami i pokrojoną miętą. Oprószyłam pieprzem i wymieszałam. Podawałam z grzankami (bułkę pokroiłam na kromki i trzymałam na rozgrzanej na patelni oliwie do czasu, aż się zrumieniły).
Ponieważ dość soli zawierały już oliwki i kapary – zrezygnowałam z solenia całej potrawy.

edit (30.10.2011 r.): Trochę sałatki nam zostało ze śniadania, więc w miseczce przeleżała przez noc w lodówce. Przegryzła się i następnego dnia smakowała jeszcze lepiej. Stwierdziliśmy, że na zimno jest smaczniejsza, niż na ciepło.


Sałatkę dodaję do akcji:

i

poniedziałek, 24 października 2011

Gotowanie na okrągło: mielone kulki z oliwkami. Oraz Food Film Festiwal

W ostatni weekend w Kinie Kultura odbywał się całkiem smaczny festiwal filmowy Food Film Fest. Co ciekawe - zainteresowanie było spore. Nie spodziewałam się takiego tłumu na żołądkowych dokumentach. Cieszy, że kultura okołokulinarna ma wzięcie. W związku z tym jednak – nie udało mi się dostać na film, na którym zależało mi najbardziej: „Jiro śni o sushi”. Wyprzedane zostały również bilety na najbardziej promowany film festiwalu „Tost. Historia chłopięcego głodu”. Inny film, po którym sobie dużo obiecywałam - „Ostatnia wieczerza” zawiódł do tego stopnia, że z Princess ewakuowałyśmy się w połowie jego trwania. Za to nagrodą (sic!) były „Trzy gwiazdki” o kulinarnych wyróżnieniach Michelina.
Dokument ten oglądałam z autentycznym zainteresowaniem. Spostrzeżenie pierwsze: okazuje się, że elitarność nie zawsze gwarantuje sukces finansowego. Sam film sprytnie zestawił nerwową atmosferę w chociażby „Nomie”, spokój i rodzinną atmosferę w „Dal Pescatore” oraz ogromny szacunek wśród pracowników wyrażanym w „Ishikawie”.
Inna rzecz: szef Nomy zaledwie 5 km od centrum miasta wybiera się na poszukiwania dzikich roślin, o których zwyczajny kucharz w ogóle by nie pomyślał, że można je wykorzystać, dalej na południe Europy - w Dal Pescatore smażą się na patelni placuszki z parmezanu, a w innej restauracji na szparagach podaje się mini bliny wielkości paznokcia. Natomiast szef restauracji „Arzak” pomimo tego, że ma pomieszczenie wypełnione od podłogi po sufit regałami z liofilizowanymi składnikami, uważa, że błędem jest nazywanie gotowania w laboratoryjnych kuchniach per: „molekularnym”. Wyjaśnia to w prosty sposób: „Każda kuchnia, bez względu na to, czy używa ciekłego azotu, czy zwykłej zamrażarki, gotuje w próżniowych workach czy we wrzątku jest tą samą kuchnią molekularną. Wszak w każdym produkcie tkwią przecież atomy i molekuły”.
Największy szacunek i podziw wzbudził jednak tokijski szef Hideki Ishikawa. Na temat gwiazdek ma szczególne zdanie: „Gwiazdki mogą motywować, jak również zdemotywować. Dla mnie najważniejsze jest, że cały zespół poświęca się swojej pracy z dumą i pracowitością bez względu na to, czy restauracja ma gwiazdki, czy też ich nie ma. Dla mnie osobiście hańbą byłoby, gdyby goście jedli u nas tylko ze względu na to, że jesteśmy w tym elitarnym gronie.”* Brawa dla tego Pana.

Podsumowując cały film - bez względu na to, w której części świata znajduje się restauracja i co serwuje w menu, to będąc w gronie wyróżnionych oprócz jedzenia serwuje przede wszystkim teatr. Publiczność wymaga dobrego smaku: zarówno w jedzeniu jak i w całej otoczce.

* (to nie jest dokładny cytat, zapamiętałam kontekst wypowiedzi, poskładany z kilku wypowiedzi rzeczonego pana)




Ponieważ w 1,5 godzinnym filmie było tyle wyszukanego jedzenia, pokuszę się o zaserwowanie czegoś zupełnie zwyczajnego. Nadal jednak w koncepcji „gotowania na okrągło” i z małym pomysłem, który pojawił się przy okazji czyszczenia lodówki z zapasów. To miały być zwykłe mielone kulki, ale w słoiku pływało kilka oliwek nadziewanych papryką. Postanowiłam je wykorzystać. Pokroiłam i wrzuciłam do mięsa. To była świetna myśl! Następnym razem pokuszę się o suszone pomidory albo kapary z zalewy.



Mielone kulki z oliwkami (pomysł własny)

0,5 kg mięsa mielonego z indyka
drobno pokrojona cebula
jajko (do środka oraz na zewnątrz jako element przyczepny dla panierki z bułki tartej)
pokrojone oliwki (można też suszone pomidory albo kapary z zalewy)
bułka tarta (do środka w razie potrezby oraz do obtaczania)
pieprz, przyprawa do mięsa mielonego

Mięso mielone wymieszałam zresztą składników, obtaczałam w rozbełtanym jajku i bułce tartej. Smażyłam na rozgrzanym tłuszczu.






Dodaję do akcji:


czwartek, 20 października 2011

Gotowanie na okrągło: klopsiki w sosie serowo - orzechowym

"- Proszę się z tym tak nie grzebać , Weasley. To opóźnienie raportu w sprawie dłoni palnej wstrzymało nam śledztwo na miesiąc.
- Gdyby pan przeczytał mój raport, to wiedziałby pan, że chodzi o „broń palną” - odrzekł chłodno pan Weasley. (...)
Ściszył głos i dodał:
- Postaraj się wyrwać stąd przed siódmą, Molly robi dziś klopsiki."


(J.K Rowling - „Harry Potter i Zakon Feniksa")


W serii gotowania na okrągło nadszedł czas na klopsiki z mięsa mielonego. Mieliśmy któregoś razu ochotę na obiad na coś orzechami włoskimi. Po krótkiej burzy mózgów („orzechy do środka, czy na zewnątrz?”) powstał pomysł na klopsiki w sosie serowym z orzechami.



Klopsiki w serowo – orzechowym sosie (pomysł własny)

0,5 kg mięsa mielonego z indyka
jajko
bułka tarta
przyprawa do mięsa mielonego
pieprz
bulion
cały camembert (bez skórki)
mleko
orzechy włoskie (w kawałkach i utłuczone w moździerzu)
pieczone ziemniaki na sposób Princess

Masę z mięsa mielonego z jajkiem i bułką tartą przyprawiłam przyprawą i pieprzem. Utoczyłam kule i gotowałam w bulionie. W głębszej patelni w mleku i bulionie (z gotowania klopsików) rozpuściłam camembert i wymieszałam z orzechami. Nie gotowałam!
Klopsiki podawałam z pieczonymi ziemniaczkami na sposób Princess.





Dodaję do akcji:

i

wtorek, 18 października 2011

Blog Forum Gdańsk 2011, czyli słówko o Kulinarkach, vegańskim black metalowym nożu i przywiezionych wrażeniach

Kursor miga natrętnie, a ja nie wiem od czego zacząć, bo mam pełną głowę wrażeń. Zacznijmy może od tego, że weekend minął pod znakiem Blog Forum Gdańsk 2011. Z tego miejsca dziękuję Felicji i Zgibkowi za podwózkę w jedną stronę, a Princess, że za to, że mało marudziła w pociągu w drodze powrotnej.



W zasadzie wiele już zostało napisane przez innych blogerów – uczestników BFG. Podczytałam już co na temat do powiedzenia mieli m. in.: Kuma Grażyna, Princess, Polka, EVE, Mirek Połyniak, Maciek Budzich, Kominek i Radar.

Nie będę się rozwodzić nad tematyką poszczególnych paneli, bo mogłabym Was zanudzić, tak jak nas zanudziła Pani Rebecca B. Wspomnę jednak o „nowym kulinarnym guru”, którego przed Kulinarkami (kto wymyślił nazwę: Mirek Połyniak, czy Maciek Budzich – nie pamiętam, fakt faktem – skoro są Szafiarki, to i Kulinarki mogą być ;)) odkrył Paweł Tkaczyk. Tutaj i tutaj (głównie od 11.07 minuty) możecie zobaczyć o jakim nożu teraz marzę, haha ;)

No dobrze, a teraz na poważnie. Przede wszystkim muszę pochwalić całą logistykę – zaprosić 150 blogerów, zapewnić im wikt, nocleg, rozrywkę i zajęcia, aby się nie nudzili przez dwa dni i sprawić, żeby jeszcze wyjechali zadowoleni, to naprawdę duża rzecz. Bardzo chciałabym też podziękować Panu DJ-owi za głośne granie – dzięki niemu ewakuowaliśmy się z klubu, na rzecz integracji w hotelowym lobby przy niebieskich drinkach, 2 butelkach wina, tonicu i drożdżówce Kumy Grażyny. Przy okazji my – Kulinarki mogłyśmy wymienić marketingowe spostrzeżenia z innymi blogerami (duży ukłon dla Pawła i Mirka) przy okazji „rozmów nocnych Polaków”.

Najbardziej podobała mi się końcówka programu dnia drugiego – panel dyskusyjny „Marketing na blogach każdy robić może – jeden lepiej drugi gorzej” prowadzony przez Mirka Połyniaka z udziałem Natalii Hatalskiej, Segritty, Tomka Topy, Pawła Tkaczyka i Grzegorza Marczaka. Jak się okazuje, blogerzy są smacznym marketingowym kąskiem, który to kąsek nie zawsze orientuje się, że został wykorzystany z psie pieniądze tudzież marny gadżet mimo tego, że reklamodawcy mogą się nieźle na nim obłowić.

Choć wydawać by się mogło, że Kulinarki mogą być traktowane przez blogerów marketingowych, politycznych i technologicznych z przymrużeniem oka, to jednak myślę sobie, że nasza kuchenna frakcja bynajmniej nie odegrała w Gdańsku pobocznej roli. Świadczyć o tym niech będzie właśnie spore grono obecnych na BFG Kulinarek, wygrana Truskawki (gratki raz jeszcze) w konkursie „Blog of Gdańsk” oraz warsztaty fotografii kulinarnej szytej wprost dla nas.


Pierwsza część warsztatów, w której Beata omawiała stylizację, a Lubo oświetlenie, jakie wykorzystał dla danego zdjęcia była bardzo dla mnie przydatna. Część praktyczna ze styropianem i lampami też była w dechę.



Gdybym miała taką lampę w domu... żadna zima, szybki zmrok i brzydkie światło nie byłoby straszne ;)



Integrację różnych środowisk blogerów uważam za udaną. Naprawdę warto było przemęczyć się na trasie Warszawa – Gdańsk – Warszawa. Wrażenia rekompensują niedzielne i poniedziałkowe niedospanie ;) Dzięki!




piątek, 14 października 2011

Gotowanie na okrągło: kulki rybne z mozzarellą i koperkiem

Po szybkiej kolacji, wracam do formy ideału – kuli ;) Tym razem coś, co wymyśliliśmy, bo trzeba było znaleźć dobry sposób utylizacji mozzarelli, której termin przydatności do spożycia zbliżał się do tej alarmującej granicy.
Rozmroziliśmy filety rybne, na zakupach do wózka włożyliśmy pęczek koperku, a potem zaczęłam toczyć kule. Całe szczęście patelnię we władanie mogłam oddać Panu R. ;) Kulki były na obiad do lanczboksa zapakowane z kaszą gryczaną.


ps. Do zobaczenia jutro na Blog Forum w Gdańsku :)




Kulki rybne z mozzarellą i koperkiem (nasz pomysł)

4 filety rybne z dorsza
duża mozzarella
koperek
jajko
bułka tarta
koperek
sól, pieprz

Rozmrożone filety wrzuciłam do wrzątku i gotowałam chwilę, aby mięso zdążyło się ściąć. Rozmiażdżyłam w misce, dorzuciłam rozdrobnioną mozzarellę, koperek, sól, pieprz (kulki robiłam dwa razy - za pierwszym razem dorzuciłam surowe jajko, drugim razem zaniechałam tego) i bułki tartej tyle, aby można było utoczyć kulki (oraz aby się nie rozwalały). Obtaczałam w rozbełtanym jajku i bułce tartej. Potem zostały usmażone.


Ze względu na małą ilość składników i niski koszt produkcji dania, kulki dodaję do akcji:




środa, 12 października 2011

Szybkie tosty z jajkami przepiórczymi i lekką pomidorową przegryzką

Przyznaję się bez bicia do tego, że o akcji TOST, BURAK, KAWIOR... przygotuj potrawę na 3. Kuchnia+ Food Film Fest przypomniałam sobie w ostatniej chwili (mimo, że jeszcze w sobotę planowałam kupno buraków). Tym samym na poczekaniu wymyśliłam tosty ze składników, które nawinęły mi się pod ręką.

Miałam dobrą oliwę, a i bułka była już nieco czerstwa, więc się zrobiły z tego fajne, chrupiące grzanki. Zaś jajka przepiórcze dodały nieco lekkości, bo moim zdaniem (i smakiem) są delikatniejsze od kurzych. A do przegryzki szybki miks: czerwona cebulka, pomarańczowy pomidor, mięta, oliwa i kolorowy pieprz. Szybka kolacja z tego wyszła (a będzie też dobrym pomysłem na śniadanie) :)

ps. a z następnym wpisem wracam do „gotowania na okrągło” ;)

Edit z 18.10.2011 r. ---> a oto podsumowanie akcji



Szybkie tosty z jajkami przepiórczymi i lekką pomidorową przegryzką (pomysł własny)

Tost:

oliwa
długa bułka
jajka przepiórcze

Na patelni podgrzałam oliwę i kładłam na nią kromki, aż do zrumienienia. Osobno posadziłam jajka, a potem ułożyłam na tostach.

Sałatka:

pomarańczowy pomidor
czerwona cebula
mięta z krzaka
kolorowy pieprz, świeżo zmielony
oliwa extra vergine

Wszystkie składniki wymieszałam razem i zjadłam przegryzając tostami


Dodaję do akcji:



wtorek, 11 października 2011

Gotowanie na okrągło: knedle ze śliwkami

Przejrzałam zdjęcia obiadów i stwierdziłam, że jadamy na okrągło. I to wcale nie do końca o to chodzi, że objadamy się nieustannie, tylko po prostu – lecimy sobie w kulki. Zaś to drugie bynajmniej nie oznacza, że traktujemy jedzenie niepoważnie, ale zwyczajnie: chyba lubimy formę ideału ;)
Kolejne kilka wpisów będzie zatem krążyć wokół kuli ;)


Na początek – knedle ze śliwkami.



Propozycja została przyjęta z bijącym wykrzyknikami entuzjazmem Pana R. (za pomocą e-maila w czasie pracy).
Zastanawiałam się nad trzema przepisami, ale ponieważ knedle w zamówieniu miały być ziemniaczane bez dodatku sera – padło wobec tego na przepis Małgo z Yummy & Tasty.

Padło dobrze, bo ciasto po ugotowaniu było świetne. Trzeba tylko pamiętać, żeby w momencie składowania surowych jeszcze kul na talerzu przed gotowaniem - dokładnie każdą z nich obtoczyć w mące. Z prostej przyczyny - one, te kulki, lubią się do siebie wzajemnie przytulać i trzeba je potem odklejać.




Knedle ze śliwkami (cytuję za Małgo razem z proporcjami, bo ja robiłam tradycyjnie na oko)

500 g ziemniaków, ugotowanych
ok. 1 szkl mąki (może być 1 łyżkę więcej) + do podsypywania
1 jajko
ok. 750 g śliwek średniej wielkości
cukier
1-2 łyżeczki imbiru w proszku (zrezygnowałam)

Ziemniaki rozgnieć na puree. Dodaj do nich jajko i mąkę, wymieszaj. Ciasto powinno być miękkie i elastyczne, może się lekko lepić do rąk (ale nie za bardzo!) - w razie potrzeby dodaj łyżkę mąki.Zagotuj sporo wody w dużym garnku, dodając do niej 2 łyżki oleju.
Śliwki natnij wyjmując pestki. Tak przygotowane zasyp imbirem (nie posypałam) i wymieszaj. Nabieraj ciasto w wielkości ok. dwóch orzechów włoskich (ręce za każdym razem posypuj mąką), formuj placki o grubości 4-5 mm. Na środek każdego kładź śliwkę, do każdej sypiąc pół łyżeczki cukru (bez cukru). Zlepiaj placuszki formując kule i każdą oprószając mąką (mąki nie żałować).
Wrzucaj po kilka knedli na raz do wrzątku i gotuj 3-4 minuty, aż wypłyną na powierzchnię (po wypłynięciu jeszcze chwilę pogotowałam).
Podawaj posypane cukrem i cynamonem, najlepiej polane masłem z podsmażoną bułką tartą (zrezygnowałam z bułki).





niedziela, 9 października 2011

Gotowanie z Jarkiem Uścińskim w t-barze Dilmah - cejlońskie curry w 3 wersjach

Pierwsze spotkanie w t-barze Dilmah na Szpitalnej 5 było bliższym zapoznaniem się z marką Dilmah oraz możliwością degustacji herbat i drinków, które zajęły podium w konkursie somelierskim. Natomiast w piątek było to, co blogerki kulinarne lubią najbardziej – gotowanie.
Na wstępie informuję, że spotkania w t-barze odbywają się co tydzień w piątek lub sobotę – wstęp jest wolny, a pełny program znajdziecie tutaj.

Natomiast w ostatni piątek spotkanie odbyło się pod hasłem: „Gotowanie po cejlońsku z Jarkiem Uścińskim. Wieczór opanowało curry w trzech wersjach. Najpierw Pan Jarek przygotował curry podstawowe, następnie curry z rybą i ananasem i ostatnie – curry z kurczakiem i mango. I powiem szczerze – co wersja to lepsza, szczególnie posmakowała mi ostatnia – również dzięki dodaniu do dania soku z cytryny (limonki), który cudownie podkręcił smak dania (to podobnież jak dodanie tegoż soku do zupy rybnej – smak bardzo zyskuje).

Podczas gotowania nieustannie poruszaliśmy mnóstwo kulinarnych tematów. A na dowód tego, że spotkanie było bardzo udane i smaczne niech świadczy to, że spotkanie, na które organizatorzy zakładali 1 godzinę (18.30-19.30), skończyło się 2 godziny później, niż było w planie :)

Poniżej przedstawiam Wam przepisy Pana Jarka Uścińskiego, które zostały wykorzystane na spotkaniu (Szelko, dziękuję za skan). Polecam. Sama też planuję powtórzyć te dania niedługo w swojej kuchni.




Curry cejlońskie podstawowe warzywne

100 g świeżego siekanego imbiru
300 g dyni (duże kostki 3cmx3cm)
150 g czerwonej cebuli (kostka 1cmx1cm)
200 g świeżej papryki -kolor mix (kostka 3 cmx3cm)
główka czosnku lekko sieknięta
0,5 szkl masła klarowanego
pieprz cayenne lub 1 pikantna papryczka chili
1 łyżka stołowa żółtej pasty curry
kilka liści curry
250 g mleka kokosowego
sok z jednej limonki
odrobina trawy cytrynowej
1 kokos świeży, rozbity
odrobina trawy cytrynowej
1 łyżka ziaren gorczycy
1 laska cynamonu
1 łyżka kolendry
kumin
anyż
kardamon
kurkuma
sól, pieprz

Curry cejlońskie z kurczakiem i mango

składniki z podstawowego curry (bez dyni)
200 g świeżego mango w dużej kostce
300 g piersi kurczaka w dużej kostce

Curry cejlońskie z ananasem i rybą

składniki z podstawowego curry
300 g filetów z ryby (halibut, dorsz)
200 g świeżego ananasa (duża kostka)


Przygotowanie:

Na masło klarowane wrzucone zostały przyprawy: kumin, kardamon, anyż, gorczyca, kolendra. Po chwili została dorzucona cebula, czosnek i imbir (i chyba pasta curry – nie notowałam, szukam w pamięci ;)). Następnie: dynia, papryka, połamany cynamon, trawa cytrynowa i mleko kokosowe. Na koniec: sok z limonki (cytryny), kurkuma, sól i pieprz.
W zasadzie początek w każdym curry był taki sam, w curry z kurczakiem dodaje się pod koniec jeszcze kurczaka, a później mango. W curry z rybą analogicznie: do podstawowego ryba, a na koniec ananas.




sobota, 8 października 2011

Otwarcie T-baru Dilmah

Będąc nastolatką, kiedy interesowałam się czymś bardziej – zakładałam poświęcony danemu tematowi zeszyt. Było ich kilka. Wśród nich – zeszyt o herbacie. Bardzo fascynowała mnie ta cała ceremonia herbaty z miotełką, czarkami, skupieniem – będących elementem filozofii Chanoi (lub nazywanej też Chanoyu), legenda o obciętych rzęsach Bodhidarmy, a później opowieści o herbatce u Anny Marii Russel - księżnej Bedford, dzięki której podobno narodził się w Anglii zwyczaj five o'clock z mini kanapeczkami, ciastkami i herbatą z mlekiem. Ciekawe było odkrywanie, jak poszczególne procesy z jednego liścia kamei potrafią wyprodukować herbatę białą, zieloną lub czarną.
Przez dobrych kilka lat miałam zarezerwowaną jedną całą szufladę na kilkanaście różnych rodzajów herbat. Kiedy jednak stwierdziłam, po zakupach we wchodzących dopiero na rynek herbaciarni usytuowanych w galeriach handlowych, że nad herbaty torebkowe stawiam jednak wyżej całe liście, szuflada ustąpiła miejsca półce ze słoiczkami i puszkami.
Później herbatę wyparła kawa, w której zasmakowałam jednak dość późno. Zawsze jednak miałam, aż do dnia obecnego na stanie co najmniej 3 różne słoiczki z herbatami – najczęściej zielonymi.

Dlatego też z przyjemnością przyjęłam zaproszenie na otwarcie t-baru Dilmah w Warszawie. To taka trochę podróż sentymentalna w przeszłość – wszak o narodzinach marki Dilmah, o Panu Merillu Fernando, o genezie nazwy handlowej tej herbaty czytałam dobrych kilkanaście lat temu. A teraz mogłam spotkać się na żywo, uścisnąć dłoń, posłuchać. Jak dla mnie – świetna sprawa! :)

Wracając jednak do spotkania – okazją było, jak już wspomniałam wyżej – otwarcie t-baru oferującego herbaty Dilmah. Na miejscu przebierać można w karcie pośród wielu herbat (również aromatyzowanych)– zielonych, czarnych i białych oraz przekąsić coś dobrego (o jedzenie zadbał Kurt Scheller). Na miejscu podawana jest herbata liściasta, natomiast na wynos – herbata torebkowa (kwestia wygody).



Na spotkaniu dostępne były do degustacji trzy koktajle alkoholowe na bazie herbaty, które wygrały dzień wcześniej w konkursie somelierskim organizowanym na miejscu, w ramach Dni Herbaty.


(zwycięzcy konkursu somelierskiego z Merillem J. Fernando i Dilhanem C. Fernando)


Wprawdzie drink, który zajął I miejsce nie był już dostępny, to jednak drinki, które zajęły II i III miejsce (aroniowy i z mandarynką) można było podegustować - były niezłe. Choć tak naprawdę najbardziej smakowała mi zimna herbata wędzona – miała mocny, zdecydowany aromat. Pycha.


Jak się okazuje herbata niejedno ma imię – można się o tym przekonać nie tylko w domowym zaciszu :)

A w następnym wpisie będzie o drugiej wizycie w t-barze kilka dni później – bardzo aromatycznej, cejlońskiej i kulinarnej :) (z przepisem :))


***
T-bar Dilmah, Warszawa ul. Szpitalna 5 (Śródmieście)

Idea t-baru została wprowadzona na rynek po raz pierwszy w Kolombo wraz z otwarciem w czerwcu 2003 r. pierwszego na świecie t-baru. Dziś T-bary Dilmah działają w Mediolanie, Weronie, Rzymie, Wilnie, Moskwie, Kolombo, Abu Dabi, Warszawie, a wkrótce również i w Pradze. Produkty serii t są do nabycia w wyspecjalizowanych sklepach z herbatą, delikatesach, wybranych hotelach i restauracjach na terenie całego kraju. Pełna gama produktów z serii t – zarówno w postaci wyśmienitych napojów, jak również stylowych herbacianych puszek - jest dostępna w Warszawie w butiku firmowym Specjały przy ul. Kopernika 8/18 oraz w Hotelu Marriott. (informacja ze strony Dilmah)

czwartek, 6 października 2011

Zupa z pieczonych warzyw

Już niedługo jesienne ciepło nie będzie nas rozpieszczać. Przyjdą deszcze, wiatr i ogólnie będzie zimno i nieprzyjemnie - jak co roku. Małymi krokami próbuję się do tego przygotować i zbojkotować długi czas zimna, który jest już tuż tuż przed nami. W kuchni doskonale sprawdzają się do tego rozgrzewacze – zupy na ten przykład.



Zupa z pieczonych warzyw (źródło: „Kuchnia grecka”, wyd. Parragon, str.50)

2 bakłażany
4 pomidory (dałam 2)
2 czerwone papryki (dałam zieloną i żółtą)
2 cebule w łupinach (czerwone)
2 ząbki czosnku w łupinach
4 łyżki oliwy
gałązka świeżego oregano (dałam suszone)
sól, pieprz
1,5 litra bulionu (drobiowy)

Wszystkie warzywa umyłam. Bakłażanom ścięłam zieloną część i nakłułam widelcem. Papryki przekroiłam na pół, wydrążyłam. Na blaszce ułożyłam wszystkie warzywa i piekłam 30 min w 180 stopniach, wyciągnęłam pomidory, włożyłam do miski, którą przykryłam, a resztę pozostawiłam jeszcze w piekarniku, a potem dołożyłam do pomidorów i również przykryłam, aby warzywa się „spociły”, co ułatwiło usuwanie skórek. Warzywa pokroiłam.
Do garnka wlałam oliwę i chwilę poddusiłam pokrojone warzywa. Podlałam bulionem i podgotowałam. Zmiksowałam, doprawiłam solą, pieprzem i oregano. Podałam z surową cukinią i pikantnym salami.

poniedziałek, 3 października 2011

Z wizytą w Pyrlandii :)

W pierwszy październikowy weekend razem z Princess wsiadłam w pociąg, który zawiózł nas obie do Pyrlandii. W gościnę do swojego domu zaprosiła nas Kuma Grażyna, z którą znam się blogowo już dłuższy czas, ale nigdy wcześniej nie było nam po drodze spotkać się na żywo. I oto właśnie nastała sprzyjająca pora, aby to zmienić.
Cieszę się za każdym razem, kiedy mogę porozmawiać z blogerami nie tylko za pomocą klawiatury, ale też siedząc przy jednym stole. Wszak nic nie zastąpi interpersonalnych kontaktów z żywym człowiekiem, do którego notabene żywi się bardzo dużo pozytywnych emocji.

Czas gościny choć krótki (nieco okrojony weekend), to obfitował w spacer (podczas specjalnie zamówionej na nasz przyjazd przez Grażynę, pięknej słonecznej i ciepłej pogody), dużo dobrego, sytego jedzenia i niewiele mniej rozmów. To takie bardzo budujące, że spotykasz się z kimś pierwszy raz i masz wrażenie, że nie możesz się nagadać, bo czasu jest odwrotnie proporcjonalnie do tematów, które chciałoby się poruszyć. I nic nie szkodzi, że nawet nie jesteśmy równolatkami.

Z innej strony - szkoda, że pojemność żołądka jest ograniczona, bo naprawdę było co smakować. Grażka zadbała o to, byśmy były najedzone.

Zacznijmy od początku. Pojawiłyśmy się w sobotę w porze obiadowej, tym samym na stół wjechały regionalne szare kluski ze skwarkami. To była dla mnie kulinarna ciekawostka. Swoją drogą, szkoda, że mało promujemy regionalne kuchnie polskie. Przekonana jestem, że nie są mniej interesujące od eksplorowanych przez nas smaków z kuchni świata.
Wracając do szarych kluch – rzeczone podane zostały z gotowaną kapustą kiszoną, ogórkami, fasolką szparagową i grillowanymi roladkami ze schabu z serem i suszonymi pomidorami.



Do tego dwa kompoty: czerwony (Grażka ratuj, bo zapomniałam z czego, gdyż zajęłam się opróżnianiem dzbanka z drugim ;)) i jabłkowo – miętowy (jak dla mnie hit) oraz czerwone wino.


Później przyszedł czas na deser: ucierana szarlotka z przepisu mamy Grażki (właśnie pojawiła się na blogu), której kilka kawałków zwinęłam jeszcze do domu, owocowe ciasto z kruszoną, ciemne ciasto z białym kremem, ciemne ciasto z wiśniami i polewą, zielona pianka i przekładane nutellą ciastka (które piekła w Warszawie Princess).





Później przyszedł czas na spacer po okolicy z Piotrem i Julią. A wieczorem pora na kolację, w tym między innymi grill: marynowany kurczak i kiełbaski. Piotr znalazł sprytny sposób na szybkie rozpalanie brykietu – myślę Grażka, że mogłabyś o tym któregoś razu opowiedzieć. Pojawił się też, obiecany wcześniej, bigos :) Po kolacji Piotr rozpalił ogień w kominku i rozmawialiśmy we czwórkę do późna, sącząc wiśniówkę Grażki. Ja niestety przez to, że biorę teraz leki przeciwzapalne, umoczyłam tylko język, ale wierzcie mi – zawartość kieliszka to było naprawdę coś!

Sen dopadł nas nad Wartą, a rankiem zasiedliśmy do stołu ze śniadaniem. Pierwszy posiłek dnia powinno się jeść po królewsku? No to czytajcie dalej, co na takim śniadaniu serwują dobrego. Zacznijmy od chleba z czybrzycą i suszonymi pomidorami – rewelacja.


Czekam na przepis, gdyż jestem przekonana, że i Panu R. on posmakuje. Do chleba ogórki, które kosztowałyśmy też dzień wcześniej: z curry, z papryką i zwykłe kiszone. Inną ciekawostką był śliwkowy sos sojowy. I jeszcze: peklowana szynka (jadłam ją z polanym po wierzchu sosem czosnkowym), biała kiełbasa ze słoika i smalec ze skwarkami.




Kawka, herbatka, kompot – do popitki. Zjadłabym jeszcze :)

W międzyczasie przemykały dwa czarne koty: gadatliwy Nuki i nieco mniej towarzyska Frida.


A do domu dostałyśmy suszone pomidory i suszone jabłka.


Te drugie kojarzą mi się z pierwszymi latami szkoły podstawowej, gdyż mama bliskiej koleżanki z klasy też robiła takie robiła. To taka nieco sentymentalna przegryzajka, która od dziś będzie jeszcze mi się kojarzyć z wypadem do gościnnej Pyrlandii.


To był bardzo przyjemny weekend – Kumo Grażyno, Piotrze i Reszto Rodziny bardzo dziękuję za ugoszczenie. Było naprawdę bardzo sympatycznie i smacznie. Princi – Tobie też dziękuję, nawet za to, że jęczałaś w pociągu ;)
Oby więcej takich wycieczek i takich spotkań :)


A już za niecałe dwa tygodnie pora na Blog Forum 2011 w Gdańsku - do zobaczenia na miejscu :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...