Od dłuższego już czasu, zamiast wędlin, kupujemy kawałek mięsa, nacieramy oliwą, przyprawiamy, pieczemy, a potem kroimy w chwili potrzeby w plasterki na kanapki. Na początku zaczynaliśmy z zakrytym naczyniem żaroodpornym, potem z rękawem do pieczenia, aż zamarzyliśmy o termometrze. Chwilę nam zajęło jego poszukiwanie, aż wreszcie udało się go kupić. Najzwyklejszy, niezbyt drogi (nie pamiętam dokładnie, ale wyniósł między 10 a 20 zł), rewelacyjny.

Wystarczy wbić szpikulec w mięso, ustawić w piekarniku niską temperaturę (nasze piekło jest w stanie utrzymać najniższą temperaturę na poziomie 140-150 stopni) i w takiej temperaturze piec mięso do tego momentu, aż uzyska pożądaną temperaturę: wołowina piecze się najszybciej (bo potrzebuje osiągnąć mniejszą temperaturę), najdłużej drób (potrzeba mu najwyższej temperatury w środku).
Przy zakupie warto jednak sprawdzić, czy dany egzemplarz producent pozwala trzymać przez cały czas w piekle, czy tylko zaleca do chwilowego wbijania celem skontrolowania temperatury. My mamy taki, który siedzi w mięsie cały czas, aż do końca pieczenia.
Po doświadczeniach z termometrem, bezapelacyjnie stwierdzamy, że jest to prosty, a jednocześnie genialny sposób na upieczenie idealnego kawałka mięsa. Teraz już tylko wystarczy się zdecydować co mamy ochotę upiec, aby potem smacznie sobie podjeść coś dobrego.
My ostatnio piekliśmy pierś z indyka (natarte przyprawą do dań kuchni greckiej) oraz schab nadziewany suszoną żurawiną (natarty z wierzchu majerankiem, kminkiem i młotkowanym pieprzem).

Pomimo tego, że tak upieczone mięso samo w sobie jest idealne, zapragnęłam jednak jeszcze jakiegoś dodatku. Z tą właśnie myślą zrobiłam chutney śliwkowy. No cóż, muszę stwierdzić, że to naprawdę jest ambrozja.

Chutney śliwkowy (Przepis z programu Kuchnia.tv -Przysmaki Jamesa Martina, odc. 9)
Składniki:
500 g różnych śliwek (u mnie 400 g węgierek)
100 ml białego winnego octu (50 ml octu jabłkowego + ekstra 1 łyżka octu balsamicznego)
100 g brązowego cukru demerara (50 g zwykłego)
3 łyżki wody
2-3 szalotki (1 mała czerwona cebula)
1 laska cynamonu
sól
pieprz (kolorowy)
Przygotowanie:
Wydrylowane śliwki kroimy na kawałki i wrzucamy do garnka. Dodajemy ocet (i ocet balsamiczny), cukier, wodę i cynamon (można doprawić też gałką muszkatołową i zielem angielskim). Dorzucamy pokrojone szalotki (czerwoną cebulę), mieszamy i gotujemy na wolnym ogniu od 15 do 20 minut (aż śliwki zaczną się rozpadać, nie podkręcać za mocno ognia). Doprawiamy solą i pieprzem i przekładamy do słoika. Przechowujemy nie dłużej niż tydzień.
Dodaję do akcji:
i 
Wystarczy wbić szpikulec w mięso, ustawić w piekarniku niską temperaturę (nasze piekło jest w stanie utrzymać najniższą temperaturę na poziomie 140-150 stopni) i w takiej temperaturze piec mięso do tego momentu, aż uzyska pożądaną temperaturę: wołowina piecze się najszybciej (bo potrzebuje osiągnąć mniejszą temperaturę), najdłużej drób (potrzeba mu najwyższej temperatury w środku).
Przy zakupie warto jednak sprawdzić, czy dany egzemplarz producent pozwala trzymać przez cały czas w piekle, czy tylko zaleca do chwilowego wbijania celem skontrolowania temperatury. My mamy taki, który siedzi w mięsie cały czas, aż do końca pieczenia.
Po doświadczeniach z termometrem, bezapelacyjnie stwierdzamy, że jest to prosty, a jednocześnie genialny sposób na upieczenie idealnego kawałka mięsa. Teraz już tylko wystarczy się zdecydować co mamy ochotę upiec, aby potem smacznie sobie podjeść coś dobrego.
My ostatnio piekliśmy pierś z indyka (natarte przyprawą do dań kuchni greckiej) oraz schab nadziewany suszoną żurawiną (natarty z wierzchu majerankiem, kminkiem i młotkowanym pieprzem).
Pomimo tego, że tak upieczone mięso samo w sobie jest idealne, zapragnęłam jednak jeszcze jakiegoś dodatku. Z tą właśnie myślą zrobiłam chutney śliwkowy. No cóż, muszę stwierdzić, że to naprawdę jest ambrozja.
Chutney śliwkowy (Przepis z programu Kuchnia.tv -Przysmaki Jamesa Martina, odc. 9)
Składniki:
500 g różnych śliwek (u mnie 400 g węgierek)
100 ml białego winnego octu (50 ml octu jabłkowego + ekstra 1 łyżka octu balsamicznego)
100 g brązowego cukru demerara (50 g zwykłego)
3 łyżki wody
2-3 szalotki (1 mała czerwona cebula)
1 laska cynamonu
sól
pieprz (kolorowy)
Przygotowanie:
Wydrylowane śliwki kroimy na kawałki i wrzucamy do garnka. Dodajemy ocet (i ocet balsamiczny), cukier, wodę i cynamon (można doprawić też gałką muszkatołową i zielem angielskim). Dorzucamy pokrojone szalotki (czerwoną cebulę), mieszamy i gotujemy na wolnym ogniu od 15 do 20 minut (aż śliwki zaczną się rozpadać, nie podkręcać za mocno ognia). Doprawiamy solą i pieprzem i przekładamy do słoika. Przechowujemy nie dłużej niż tydzień.
Dodaję do akcji:


Świetna sprawa :) A jak nadzialiście to mięso żurawiną, że nie widać śladu złączenia? Pytanie laika, kompletnie się na tym nie znam więc proszę się nie śmiać :]
OdpowiedzUsuńOczku śliczne kociaste nalepki!
mam termometr kuchenny, ale nie taki do pieczenia mięsa. Dziękuje za ten wpis, będę wiedział czego szukać:)
OdpowiedzUsuńWasze mięsko prezentuje się smakowicie:)
Króliczku--->Pan R. zwyczajnie cienkim, długim nożem zrobił dziurę w schabie i nadział żurawiną.
OdpowiedzUsuńNalepki - samoróbka ;)
Ewelajna--->naprawdę polecam Ci termometr. Tylko przy zakupie sprawdzaj, czy możesz go trzymać w piekle przez cały czas pieczenia mięsa, czy jest tylko kontrolnym.
pozdrawiam
Oczko, fajnie, że pieczesz mięso zamiast wędlin kupnych, które są niepewne... Ja też czasem piekę albo gotuję peklowane, mają jedną wadę - szybko znikają.
OdpowiedzUsuńMusze sobie takiego termometru poszukać - Twoje mięska pycha a chutney śliwkowy do nich - poezja :)
Kumo, może napisz proszę coś o tym peklowaniu u siebie, co?
OdpowiedzUsuńbuziak
Oczko, no profeska, doskonałe przekroje! :) I ten chutney - duży i malutki, ambrozja mówisz? :)))
OdpowiedzUsuńBuziak!
Aha! Dodatek balsamico to był jednak dobry pomysł. Jutro oprócz cukinii, kupię jeszcze węgierki. I poszukam mirabelek :)
OdpowiedzUsuńnosze sie z zakupem takiego termometru juz dluzszy czas, bo tez wolimy takie domowe wedlinki:)
OdpowiedzUsuńschabik wyszedl Ci, ze palce lizac, mniam:)
Bardzo chętnie wpadłabym do ciebie na taki poczęstunek:)
OdpowiedzUsuńAle pyszności Sis! :))
OdpowiedzUsuńJa to sie nie mogę nadziwić ,ześ Ty mięsa mogła nie jadać ;-)).
A chutney świetnie się zapowiada, spróbowałabym, na przykład do tego schabiku:-)
Buzia:*
ojej jakie etykietki , normalne cudo ,Oczko ty jesteś artystka
OdpowiedzUsuńTo wy jesteście drapieżniki.
OdpowiedzUsuńTeż nie kupuję wędlin, ale niestety kawał mięsa starczyłby nam na miesiąc, gdyż wyznaję chińska zasadę garstka mięsa na tydzień ( mam małe garstki).
jakie cudne nalepki!
OdpowiedzUsuńpyszności u Ciebie muszę się też koniecznie spróbować :)
OdpowiedzUsuńAga--->gorąco Ci polecam taki zakup, to bardzo dobra i ie wymagająca dużych nakładów inwestycja ;)
OdpowiedzUsuńAti--->to pakuj torbę! ;)
Sis--->ja też się dziwię ;) A wiesz, że to już 2 lata!? Ale zleciało :)
Alutka--->hi hi, zamierzam wyprodukować więcej kocich słoików ;)
Gospodarna--->a ja ostatnio mam większą ochotę, a jeszcze 2 lata temu tylko warzywka i rybki :)
Jwsm--->bo się zaczerwienię, no! ;)
Magdo.K--->szczerze polecam, kupne wędliny się nie umywają, a i ze smakiem możesz sama pokombinować :)
pozdrawiam!
Oczku to najpiękniejsze nalepki na słoiki jakie widziałam!
OdpowiedzUsuń:*
A jak pieczecie? Bez przykrycia? Marzy mi się pieczone soczyste!
Bez przykrycia. Najbardziej soczysta z wszystkich mięs wyszła nam łopatka.
OdpowiedzUsuńśliwkowy do mięsa.. już lubię.
OdpowiedzUsuń:) a pokochasz jak spróbujesz ;)
OdpowiedzUsuńmam slabosc do miesa taka, ze zawsze lubilam i lubie jego zapach, ale nigdy smak :) za to moj chlopak jest urodzonym miesozerca i az sprobuje zrobic mu taka miesna niespodzianke! :)
OdpowiedzUsuńzapraszam na mojego poczatkujacego bloga (co prawda raczej vege, ale zawsze :))
Chutnej śliwkowy jest podejrzanie prosty do wykonania i jak znam życie pewnie jest rewelacyjny :)
OdpowiedzUsuńMam w domu termometr do mięs, ale jeszcze jakoś nie zaczęłam go używać. Skoro mówisz, że to bardzo pomaga w pieczeniu, to przy najbliższej okazji wypróbuję.
Nie wiem czy to nie pomyłka: "wołowina piecze się najszybciej, najdłużej drób" - wydawało mi się, że jest dokładnie na odwrót.
Bugaj--->nie jadłam przez 10 lat mięsa - potem mi przeszło ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie
Olu--->nie, nie pomyłka - spójrz na termometr - drób po prostu musi osiągnąć wewnątrz wyższą temperaturę niż wołowina, czy schab, a co za tym idzie - dłużej siedzi w piekle.
pozdrawiam!
etykietki na słoiki cudne :) takie mruczaśne :)
OdpowiedzUsuńchutney wygląda ciekawie, choć nie wiem czy moje powidłowe śliwki poświęcę :P
Kreski w górę, w bok i w dół - i już jest mruczek ;) Takie to proste :)
OdpowiedzUsuń