środa, 27 listopada 2013

I Ty możesz zostać superbohaterem! ;)


Z czym kojarzą się Wam święta bożonarodzeniowe? Dla wierzących zapewne z Wigilią, pasterką, kolędami, dla niewierzących z bonusowym czasem wolnym od pracy. Dla wszystkich z choinką, jedzeniem, gronem rodzinnym, atmosferą życzliwości. A okres przedświąteczny? Zapewne z planami, przygotowaniami, rozgardiaszem i zakupami: jedzenia i prezentów.  Jedzenie i prezenty – tak, to chyba króluje  podczas świąt. Zachęcają do tego reklamy, bogato zatowarowane sklepy i prezentowe marzenia. A co jeśli kogoś na zakupy nie stać? Te podstawowe, pierwszej potrzeby, czyli żywność? Konsumpcyjne święta sprawiają, że Ci którzy mają mało, czują, że mają jeszcze mniej. Święta, które mają być radosnym okresem, są powodem do smutku i rozżalenia.

A gdyby tak zostać bohaterem? To nie jest takie trudne i nie wymaga dużego nakładu z naszej strony. Ba! nie pochłania nawet ani dużo czasu, ani zbyt wiele pieniędzy. Wystarczy podczas zwykłych zakupów dorzucić do koszyka choćby jedną rzecz, którą możemy komuś podarować, a potem po odejściu od kasy przekazać wolontariuszom z Banku Żywności. Mały gest, który nie kosztuje więcej niż np.: paczka ryżu, tabliczka czekolady, butelka oleju, czy jedna konserwa. Tak mało dla Ciebie, a tak wiele dla kogoś.


Świąteczna zbiórka przeprowadzana będzie przez Banki Żywności w najbliższy weekend 29.11-01.12.2013 r. w wybranych sklepach w całej Polsce. Tutaj możesz sprawdzić, czy Twój sklep również się do niej przyłączył. Możesz również zrobić zakupy przez internet lub wysłać sms-a. 

Niech to będą bohaterskie święta! ;)

ps. I pamiętajcie, aby po świętach nie marnować jedzenia :)


środa, 20 listopada 2013

Kasza i ryż na cały dzień


Kaszę lubię od zawsze. W domu rodzinnym królowała gryczana i drobna perłowa kasza jęczmienna. Z pierwszej najchętniej jadałam bezmięsne pieczarkowe gołąbki z kapustą włoską. Druga zaś często pojawiała się w moim ulubionym zestawieniu: jarzynowej zupy z sycącą kaszą, czyli w krupniku. Swoją drogą – krupnik był pierwszą zupą, którą ugotowałam samodzielnie od początku do końca.
Bywała też kasza manna – ta najczęściej na kolację. Gotowana na gęsto, a na talerzu koniecznie posypana cukrem i ewentualnie polana sokiem jagodowym lub malinowym. Na słono „kłuła w zęby” ;)

Kuskus odkryłam, kiedy gotowałam już w swojej kuchni i bardzo lubię go do dziś. To cudowna awaryjna kasza, kiedy brakuje czasu lub pomysłu. Staram się zawsze mieć jej zapas również w szafce w pracy. Kiedy nie mam czasu wieczorem ugotować obiadu do pracy na następny dzień – ratuję się właśnie kuskusem. Zalewam wrzątkiem, a kiedy ten pod przykryciem chłonie wodę i pęcznieje, ja kroję na cząstki świeżego pomidora. Mieszam oba składniki razem, solę do smaku i mam w pracy świetny, zdrowy zapychacz :) Nie ma wtedy potrzeby schodzić do sklepu po słodką drożdżówkę.

Moim odkryciem sprzed góra dwóch lat jest kasza jęczmienna pęczak. Trafiłam na opakowanie na półce sklepowej i wiedziona ciekawością kupiłam. Z miejsca się w niej zakochałam i od tego czasu gotuję ją dość często (w najbliższych planach kuchennych wpisało się już pęczotto). 
Swoją drogą - z Panem R. oboje lubimy i często jadamy kasze. U mnie wyparły one makaron, u niego – ryż. Ziemniaki zaś pojawiają się od wielkiego dzwonu i wierzcie lub nie – smakują wtedy wybornie.

Przy  kaszy kukurydzianej wciąż robię podchody. Zrobiłam kiedyś polentę, ale miałam chyba względem niej zbyt wygórowane żądania – nie zachwyciła, a ja nie przekonałam się do tej kaszy. Obecnie szukam przepisu, który pomoże mi ją oswoić. Może ktoś z Was ma jakiś sprawdzony przepis z jej użyciem? Chętnie poznam :)

Dochodzimy wreszcie do modnej ostatnio kaszy jaglanej (z tą dopiero stawiam pierwsze kroki w kuchni) i z komosy, czyli quinoa. Hmmm… no właśnie – ta jest dla mnie zagadką, a podobno jest pyszna. Chyba najwyższy już czas ją zakupić i przekonać własne kubki smakowe.

A ryż? Kiedyś jadałam go dosyć często i chyba się przejadłam, bo później przez długi czas nie miałam na niego ochoty. Dzisiaj lubię go głównie w zupach – szczególnie w pomidorówce lub koperkowej. Świetnie sprawdza się również w ogórkowej, w której pełni rolę zamiennika ziemniaków. Wpadłam na to kilka lat temu – gotowałam tę zupę, ale zapomniałam kupić ziemniaków. Zdecydowałam, że zamiast schodzić do sklepu, użyję dostępnego w domu ryżu – to naprawdę był dobry pomysł. Lubię go również w słodkiej jabłkowej zapiekance, w risotto, sushi i chińszczyźnie lub curry autorstwa Pana R.
Najchętniej jadamy ryż brązowy (jego jedyną wadą jest długi czas gotowania) i biały parboiled długoziarnisty. Kiedyś Podravka sprzedawała ryż Tri Colore, czyli mix dzikiego, czerwonego i białego – niestety od dawna nie mogę go kupić w moim markecie, a był naprawdę świetny.

Naszą sklepową bolączką w temacie kasz i ryżu jest sposób pakowania produktu przez producentów. Bowiem większość z nich pakuje je w 100 gramowe woreczki do gotowania. A ponieważ ja gotuję je na sypko, często muszę się naszukać jednolitego opakowania lub kupować ten w woreczkach, rozpruwać je i dopiero zawartość przesypać do słoika (jak było to ostatnio z brązowym ryżem).

Ryż i kaszę zwykle gotuję na patelni. Suche najpierw przepłukuję na sitku pod bieżącą wodą, aby pozbyć się m.in. kurzu, następnie przekładam na patelnię, zalewam zimną wodą, solę (nie solę jedynie kaszy gryczanej) i stawiam na gazie. Gotuję, aż ziarenka wchłoną całą wodę i będą odpowiednio miękkie. Czas gotowania i ilość wody zależna jest oczywiście od rodzaju kaszy lub ryżu.

Uff, rozpisałam się, a jeszcze nie powiedziałam, co jadałam ostatnimi czasy. Kiedyś pokazywałam Wam moje obiady w pracy. Jak nietrudno zauważyć królują tam właśnie kasze i ryż. Tym razem zestaw na cały dzień:


Śniadanie: kotleciki gryczane z pieczarkami (świetne do ogórkowo-czosnkowego dipu jogurtowego).
Obiad- pierwsze danie: włoska zupa ryżowa lub zupa ryżowa ze smażoną  ciecierzycą.
Obiad-drugie danie: wieprzowe bitki z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym.
Deser: tartaletki z kakaową masą z kaszy manny.
Kolacja: Kuskus z awokado i kawałkami salami.


Na koniec jeszcze garść linków:
1. Konkurs u Kurczaka z Eksperymentalnie.com, do którego dołączam z moimi tartaletkami :)
3. Strona kampanii Lubię Kaszę


 ***

Kotleciki gryczane z pieczarkami (pomysł własny)

kasza gryczana (ugotowana)
usmażone pieczarki i cukinia
koperek
starty ząbek czosnku
starty ser gruyere
sól, pieprz
białko jaja
bułka tarta
olej rzepakowy

Ugotowaną kaszę i przesmażone warzywa zmiksowałam żyrafą na gładką masę. Wymieszałam z resztą składników (oprócz bułki), obtaczałam w bułce tartej i smażyłam na oleju rzepakowym.



Włoska zupa ryżowa w dwóch wariantach (inspiracja „Kuchnia Włoska”, wyd. Bellona, s. 252 )

bulion drobiowy
ugotowany ryż biały/brązowy
masło
zielona pietruszka
parmezan/gruyere
mięso z kurczaka (z którego powstawał bulion)

Wariant pierwszy (ze zdjęcia): Zagotowałam rozmrożony bulion, wrzuciłam do niego ugotowany ryż, dodałam łyżkę masła. Pogotowałam ok. minutę. Wyłączyłam gaz i dodałam zieloną pietruszkę. Do zupy już w misce dodatkowo dodałam starty parmezan.

Wariant drugi: Zagotowałam rozmrożony bulion, wrzuciłam do niego ugotowany ryż, mięso z kurczaka, z którego powstawał bulion, dodałam łyżkę masła. Pogotowałam ok. minutę. Wyłączyłam gaz i dodałam zieloną pietruszkę. Do zupy już w talerzu dodatkowo dodałam starty gruyere.



Zupa z ryżem i smażoną ciecierzycą (źródło: Moje Gotowanie maj 2007)

bulion na drobiowych skrzydełkach (skrzydełka z kurczaka, woda, włoszczyzna, cebula, liść laurowy, ziele angielskie, sól)
ugotowany osobno ryż
ugotowana ciecierzyca
masło
sól, pieprz
świeża bazylia

Z podanych wyżej składników ugotowałam bulion. Przecedziłam, warzywa odłożyłam, a mięso oddzieliłam od kości. Ugotowaną ciecierzycę obsmażyłam na maśle (zrobiła się przez to ciekawa otoczka). Mięso, ryż i ciecierzycę połączyłam z bulionem, a na talerzu dekorowałam świeżą bazylią.



Wieprzowe bitki z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym (pomysł własny)

karkówka wieprzowa
mąka pszenna
olej rzepakowy
bulion drobiowy
żółta cebula pokrojona w piórka
liść laurowy
sól i pieprz do smaku

kasza gryczana
ogórek kiszony

Mięso pokroiłam w plastry i lekko rozbiłam przez folię. Obtoczyłam w mące i obsmażałam na oleju. Przełożyłam do głębokiej patelni, zalałam bulionem, dodałam liść laurowy i cebulę. Dusiłam pod przykryciem na małym ogniu do miękkości. Podawałam z kaszą i ogórkiem.



Tartaletki z kakaową masą z kaszy manny (inspiracja: Jadłonomia, przepis na masę z zeszytu koleżanki, przepis na ciasto - mój)
na 4 tartaletki

Ciasto:
100 g mąki
50 g masła
jajo

Mąkę roztarłam dłońmi w misce z masłem, dodałam jajko i szybko zagniotłam na jednolitą masę. Wylepiłam foremki, na ciasto położyłam kawałek papieru śniadaniowego i obciążyłam fasolą. Piekłam w piekarniku przez 20 minut w 180 stopniach (pod koniec usunęłam fasolę).
Upieczone tartaletki wypełniałam jeszcze ciepłą masą.

Kakaowa masa z kaszy manny:
0,5 l mleka
50 g masła
ok. 1/3 szklanki kaszy manny
2 łyżki gorzkiego kakao
¼ szklanki brązowego cukru trzcinowego

Sypkie produkty wymieszałam razem. Mleko zagotowałam z masłem. Ugotowane zdjęłam z ognia, szybko dodałam sypki miks od razu przy wsypywaniu mieszając drewniana łyżką. Postawiłam ponownie na gazie i gotowałam do zgęstnienia masy. Lekko ostudzoną, ale jeszcze ciepłą wypełniałam upieczone tartaletki.



Kuskus z awokado i salami (pomysł własny, wariacja na tę sałatkę)

kuskus
awokado pokrojone na kawałki
salami pokrojone na kawałki
drobno pokrojona biała cebula
sól

Kuskus zalać wrzątkiem, przykryć i doczekać, aż wchłonie wodę i napęcznieje (max 5 minut). Dodać awokado, salami i cebulę, wymieszać i dosolić do smaku.



poniedziałek, 4 listopada 2013

Co jeść, kiedy nie chce się gotować?


Nadchodzą ciężkie czasy – zimno, ciemno, nic się nie chce (oprócz spania ;))
W takich chwilach potrzebny jest duży gar ciepłej, pożywnej zupy i koc do otulenia. No właśnie – gar zupy… Gdyby tak jeszcze chciało się gotować...

Ze śniadaniami sprawa jest prosta: twarożek z tuńczykiem, zieloną pietruszką i czerwoną cebulką, omlet, musli z bakaliami i jogurtem naturalnym albo sycąca owsianka. 
Chociaż…z tą owsianką to sprawa wcale nie była taka oczywista – przymierzałam się do niej od dawna. Niby nic, banalna rzecz, a ja wciąż jej nie zrobiłam… aż w czwartek zjawiłam się u Agaty, która specjalnie dla mnie przygotowała dwie wersje rzeczonej. Z jabłkiem, gruszką, orzechami włoskimi i słonecznikiem – to ta pierwsza. Druga – moja faworytka miała w sobie maliny i prażone płatki migdałowe. Poszłam za ciosem - w piątek w domu przygotowałam na śniadanie własną wersję owsianki: bananowa z imbirem i przyprawą piernikową, wymieszana na koniec z sezamem. Super! Teraz czas przekonać się do kaszy jaglanej.


Śniadania mamy załatwione ;) Kolacja to też nic problematycznego – zwłaszcza, kiedy na podorędziu ma się wspaniałego Pana R., który produkuje nasze domowe „Pyszne Kanapeczki” ;) Zaręczam Wam, że za każdym razem jest coś innego: szynka z camembertem i winogronami, hummus z sałatą i pieczonym mięsem, wędlina z ajvarem, kanapki „wiejskie”, „morskie”, zapiekanki. Lubię to! ;)


A co z obiadami? W tygodniu jakoś idzie – wszak w pracy coś jeść trzeba. A kiedy cały dzień się nie ma dostępu do kuchni, wtedy w grę wchodzą lanczboksy. Tutaj już o nich pisałam i pokazywałam. Mój ostatni – szybki i nieskomplikowany to pęczak z bakłażanem i oliwkami. W inny dzień był gulasz z wieprzowej łopatki z rozmarynem na czerwonym winie, a do tego kasza gryczana i ogórek kiszony. 


Ale w weekend dopada mnie niemoc twórcza. Nie chce mi się nic ani gotować, ani piec. Wtedy na szybko sprawdza się makaron, zupa (np. wariacja na oberibę, na którą zapraszam Was na Pasta i Basta) lub kuskus. Z tym ostatnim to już naprawdę żadna robota – kuskus robi się sam, w międzyczasie wystarczy tylko pokroić ogórka, a potem wymieszać razem wszystkie pozostałe składniki. Tylko bez soli – feta ma jej wystarczającą ilość.


Można też zamówić pizzę. Ale tę wolę zrobić w domu. Chętnie zaś spróbowałabym czegoś, czego nie robię w domu wcale lub naprawdę nie często. Prawdę powiedziawszy – jest taki natłok lokali restauracyjnych w okolicy, że tracę rozeznanie, gdzie co można zamówić i zjeść. Wtedy mogę skorzystać z serwisu Foodpanda. Pamiętacie, jak pisałam o indyjskim jedzeniu w restauracji Ganesh? Chętnie bym znowu stamtąd coś zjadła, ale ponieważ aura za oknem nie sprzyja – wybieram dowóz do domu. A Wy? Zamawiacie dania na wynos, czy tylko gotujecie sami?


***

Owsianka bananowa (pomysł własny inspirowany owsianką Agaty)

garść płatków owsianych
mleko 3,2%
banan
imbir sproszkowany
przyprawa do pierników
syrop z agawy
sezam

Garść płatków zalałam w miseczce ciepłą, przegotowaną wodą, przykryłam talerzykiem i zostawiłam na noc. Rano płatki przełożyłam do rondelka (wypiły całą wodę), podlałam mlekiem (tak, aby były nim zakryte płatki) i postawiłam na gazie. Dorzuciłam pokrojonego w półplasterki banana i przyprawy. Gotowałam ok. 5-7 minut na małym ogniu, pod koniec dosłodziłam syropem z agawy. Przełożyłam do miseczki i posypałam sezamem.



Kuskus z fetą i ziarnami (pomysł własny)

kuskus
ser feta
zielony ogórek
słonecznik, czarny sezam
zielona pietruszka
odrobina oliwy
świeżo zmielony kolorowy pieprz

Kuskus zalałam wrzątkiem (tak, aby kasza była lekko zakryta wodą), przykryłam talerzykiem i odstawiłam do napęcznienia kaszy. W tym czasie pokroiłam ogórka i ser feta, które następnie dodałam do gotowej kaszy. Dorzuciłam ziarna, odrobinę oliwy, zieloną pietruszkę i wymieszałam razem. Na koniec doprawiłam pieprzem. 
Uwaga: Do sałatki, ani do kaszy nie dodaję soli, ponieważ dość słony jest ser feta.



niedziela, 20 października 2013

Śniadanie, obiad i deser - w duecie, czyli dlaczego warto mieć w domu mężczyznę ;) I koty na dokładkę ;)


Panie zapewne przyznają, że lubią gotujących mężczyzn. Jestem również w tym gronie. I choćby Pan R. się zarzekał, że on nie potrafi gotować, nie gotuje i nie lubi – mam naoczne dowody, że jest inaczej ;) Na ten przykład dania poniższe to nasza wspólna kompilacja.

Zacznijmy od śniadania. Oto wytrawny omlet Pana R. z pomidorami i serem z mleka owczego, który przywiozłam z Kołudy, gdzie byłam na Święcie Gęsiny. Ten był z patelni, ale z powodzeniem można go również zrobić w piekarniku.
(A jeżeli ktoś woli omlet na słodko - zapraszam tutaj)


Obiadami zajęłam się ja. Proste i szybkie, czyli takie, jakie lubimy najbardziej.
Pierwszy to pampuchy vel parowańce podawane na sosie paprykowo-pomidorowym z sezamem i przesmażonym na maśle jarmużem.


Drugim jest jeden z najprostszych dań – makaron w sosie szpinakowo-serowym. O tym więcej na Pasta i Basta.


Przejdźmy do deserów. Jeżeli byłam domową boginią w kwestii serników na zimno, to już jest to nieaktualne. Otóż o zrobienie poniższego pokusił się Pan R. i wyszedł mu najlepszy sernik na zimno, jaki jedliśmy. Kakaowy z żurawiną (stwierdziliśmy, że jeszcze lepsze będą wiśnie w alkoholu), herbatnikami i czekoladową polewą. Boski :)


Inną słodką przekąską były ciastka. 


Te po lewej to kawowe ciastka z przepisu Joli Słomy i Mirka Trymbulaka. Wszystko byłoby z nimi ok., no bo: są zdrowe, kawowe, szybkie, łatwe i pięknie pachnie w kuchni, kiedy się pieką. Jest tylko jeden szkopuł – w przepisie jest zdecydowanie za mało cukru, tym samym finalnie ciastka też są mało słodkie. Jeszcze nad nimi popracuję.
Ciastka środkowe, to ciastka, które znalazłam u Truskawki, ale ostatecznie zrobiłam z przepisu Moni. Ciastka o smaku chałwy (dzięki tahini). Będę jeszcze wracać do tego przepisu.
O trzecich za wiele nie napiszę – jedynie tyle, że jest to mój stale wykorzystywany przepis zaczerpnięty od Gospodarnej, o którym już pisałam tutaj. Różnica w nim jest jedynie taka, że modyfikuję go o dostępne składniki jakie akurat mam w kuchni. Raz to są płatki owsiane, innym razem orkiszowe, więcej lub mniej żurawiny, czasem rodzynki, sezam, z wiórkami kokosowymi lub bez – takie tam wariacje.


Na koniec jeszcze jedna słodycz. Ta najlepsza o statusie związku: „to skomplikowane”. Z łapoczynami, czasem sykami, szalonymi gonitwami, wzajemnym myciem i wspólnymi drzemkami ;) Taka różnorodność, aby nudno nie było ;)





***

Wytrawny omlet ala Zeus z owczym serem (przepis i wykonanie Pan R.)

masło klarowane lub oliwa
czerwona papryka
wędlina (sucha żywiecka lub krakowska)
cebula (opcjonalnie)
3 jajka
sól himalajska, pieprz zioła dalmatyńskie lub prowansalskie
pomidor
ser z mleka owczego

Na patelni (można z klarowanym masłem lub na oliwie) podsmażył pokrojoną w drobną kostkę wędlinę (sucha żywiecka) i czerwoną paprykę (aby była lekko miękka, opcjonalnie można również dodać drobno pokrojoną cebulkę). 
Masa jajeczna (3 jaja posolone, dobrze rozbełtane i wymieszane z dużą szczyptą ziół dalmatyńskich; opcjonalnie mogą być prowansalskie). 
Pod patelnią zmniejszył gaz, wylał masę jajeczną na wędlinę i paprykę, od razu ułożył na wierzch kilka plasterków pomidora i plastry sera (albo starty jak na pizzę – chociaż najlepsze z serów są oscypki lub inne sery owcze). Przykrył patelnią (koniecznie), zmniejszył ogień i trzymał na ogniu do ścięcia się górnej warstwy masy jajecznej. 
Opcjonalnie zamiast na patelni taki omlet można zapiekać w piekarniku.



Pampuchy z sosem paprykowo-pomidorowym i jarmużem (przepis własny)

papmpuchy (kupne, w domu tylko uparowane)
czerwona papryka
pomidor
sezam, zielona pietruszka
sól, pieprz
jarmuż
masło

Pampuchy uparowałam na sitku nad garnkiem z gotującą się wodą.
Paprykę i pomidory pokroiłam na małe kawałki, poddusiłam na oliwie, następnie podlałam minimalną ilością wody i dusiłam do miękkości. Następnie niedbale zmiksowałam (tak, aby papryka chociaż w części pozostała w małych kawałkach) i doprawiłam solą i pieprzem.
Z liści jarmużu usunęłam twardą łodygę, pokroiłam, umyłam i nie odcieknięty wrzuciłam od razu na patelnię (zachowuje się podobnie jak szpinak). Pod koniec dodałam do smaku trochę masła i doprawiłam solą.
Na talerzu pampuchy z sosem paprykowym posypałam jeszcze zieloną pietruszką i sezamem, a do tego obok uduszony już jarmuż.


Makaron w sosie szpinakowo-serowym (przepis tutaj na Pasta i Basta)

makaron lumaconi ugotowany w osolonym wrzątku
mrożone kostki szpinaku
mleko 3,2%
ser lazur
pieprz kolorowy świeżo mielony
Na patelni w mleku rozmroziłam szpinak, dodałam ser i trzymałam na ogniu dopóki się nie rozpuścił w szpinaku. Wyłączyłam gaz, doprawiłam pieprzem (z racji słonego sera - sól nie jest już potrzebna) i dobrze wszystko wymieszałam. Następnie przelałam do garnka z odcedzonym makaronem i wszystko wymieszałam razem. Podawałam z kieliszkiem wytrawnego czerwonego wina chilijskiego.



Boski sernik kakaowy z żurawiną i herbatnikami (przepis i wykonanie - Pan R.)

1kg sera w wiaderku (tym razem był to tłusty twarożek sernikowy z Kuchni Lubelskiej)
żelatyna (według przepisu na opakowaniu) – ok. 50 g rozpuszczonej w 100-150 ml wrzątku
herbatniki
suszona żurawina
ciemne, gorzkie kakao
syrop z agawy, cukier trzcinowy
czekolada i masło na polewę

Ser rozmiksował z kakao (dać tyle, im bardziej chce się uzyskać efekt kakaowości ;)) i dosłodził syropem z agawy i cukrem trzcinowym oraz dodał żurawinę. Żelatynę rozpuścił we wrzątku i przestudzoną połączył z serem. Dokładnie rozmieszał, a następnie szybko dodał część pokruszonych herbatników.
Tortownicę wysmarował masłem i spód wyłożył pokruszonymi herbatnikami. Wylał masę serową. Sernik przełożył do lodówki i w tym czasie zrobił polewę (czekolada rozpuszczona na parze z masłem). Przestudzoną polewą polał wierzch sernika i ponownie włożył do lodówki. 



Ciastka z tahini o smaku chałwy (przepis cytuję dosłownie za Moniką z bloga Stoliczku, nakryj się!)

0,5 szkl. tahini
100 g masła
0,5 szkl. cukru (w tym 2 łyżeczki cukru z wanilią)
1 szkl. mąki
ew. 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
+
1 łyżka zmielonej kawy
lub garść maku

Masło utrzeć z cukrem i tahini, dodać mąkę wymieszaną z proszkiem i ewentualne przyprawy, zagnieść ciasto. Formować lekko spłaszczone kulki wielkości orzecha włoskiego (z tych proporcji wyjdzie ok. 15 szt.), piec 13 min. w 170'C (ciasteczka nie powinny się zezłocić, gdy tylko zaczną pękać są dobre). Przesłodkie, najlepsze z mocną czarną herbatą.
Moje uwagi: 
1. Nie dodawałam maku tylko świeżo zmieloną kawę
2. Z racji mojego starego piekarnika, który piecze jak chce nie czekałam, aż ciastka popękałam – wyjęłam je wtedy, kiedy uznałam, że już są upieczone.


niedziela, 13 października 2013

Gdzie byłam, kiedy mnie nie było, czyli warsztaty i dobre regionalne jedzenie


Przeczytałam kiedyś na blogu Pana Adamczewskiego tekst o nowoczesnej kuchni polskiej. Ponieważ i mnie zainteresowała treść tej (o małej, niestety, objętości) książeczki napisałam maila do Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Broszurkę otrzymałam, tyle że odłożyłam ją na półkę i zapomniałam na dwa lata. 
Przypomniałam sobie o niej pod koniec sierpnia tego roku, kiedy zabrałam ze sobą jako poczytajkę do tramwaju. Odkryła ona przede mną nieznane dla mnie do tej pory produkty regionalne i rasy zwierząt hodowanych tradycyjnie. Owszem, słyszałam o niektórych, m.in. o: karpiu milickim, truskawce kaszubskiej, serach zagrodowych, kurach zielononóżkach, soczewiakach i pirogu biłgorajskim. Książeczka współautorstwa Gienia Mietkiewicza, Agnieszki Kręglickiej i Zofii Winawer wymieniając i dodatkowo opisując, oprócz podanych, na przykład: niebieskie szwedy, chrzan nadwarciański, masło z Lubochni, chleb prądnicki, czy świnię rasy puławskiej i gęś kołudzką - wzbudziła we mnie impuls do większych poszukiwań. 
Właśnie dlatego w najbliższy, po lekturze, weekend wybrałam się na BioBazar na Norblin. A stamtąd przywiozłam m.in. świetne korzenne piwo Herbowe, dżem agrestowy, który idealnie komponował się z gruszkami i owczym serem z Kołudy Wielkiej, bukiet jarmużu często niedostępny na stoiskach warzywnych, ziołową herbatkę z macierzanki i cały kilogram borówek, z których powstały później borówczanki.






Szczęśliwym trafem kilka dni później w skrzynce mailowej otrzymałam dwa zaproszenia na warsztaty, które były niejako praktycznym dopełnieniem mojej wcześniejszej lektury.

5. września uczestniczyłam w warsztatach pn. „Wieprzowina regionalna – doceń smak tradycji”, które poprowadził Adam Michalski. Oprócz części teoretycznej, podczas której Pan Adam omówił trzy rodzime rasy świń (świnia: puławska, złotnicka biała i złotnicka pstra) – była również część praktyczno - degustacyjna. 



Pochodzenie świń ras rodzimych jest efektem krzyżówek prymitywnych świń wielorasowych dokonywanych we wczesnych latach PRL-u przez zespół naukowców ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu. Niestety na skutek zmian ustrojowych i gospodarczych na początku lat 90-tych, ich populacja drastyczne się zmniejszyła, bo została wyparta przez tuczniki rasy przemysłowej, czyli nie zawsze wartościową pod względem konsumpcyjnym i jakościowym wieprzowinę dostępną obecnie w sklepach. 
Rasy tradycyjne zdołano jednak ocalić. Hoduje się je zagrodowo, co oznacza, że w gospodarstwach, mówiąc poglądowo: świnie chodzą po podwórku, widzą słońce, czują wiatr, ryją w ziemi i mają, względnie pojętą - wolność. 
Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że mięso szczęśliwego zwierzęcia smakuje lepiej? Mogę to potwierdzić – podczas części praktycznej warsztatów przygotowaliśmy, a następnie jedliśmy wieprzowinę rasy świń puławskich. Porównując je z rasą przemysłową (na podstawie kotletów schabowych), muszę stwierdzić, że nie ma ona sobie równych. Jest soczysta, krucha i naprawdę zdecydowanie lepiej smakuje. Jeżeli macie ochotę przekonać o tym własne kubki smakowe – szukajcie wieprzowiny puławskiej w Auchan na żółtych tackach. Jest podobno droższa o rasy przemysłowej zaledwie o 10%. Wprawdzie pojawia się ona niezbyt często i w małych ilościach (zważywszy na małą populację rasy), to i tak zachęcam i  zaręczam, że warto posmakować. 

Podczas warsztatów jadłam najlepsze żeberka przygotowane metodą sous-vide, zapakowane próżniowo i pieczone 14 godzin w niskiej temperaturze, a także pieczone w niskiej temperaturze schab i karkówkę, tradycyjne schabowe oraz smażone na tepanie polędwiczki z sosem  borowikowym, chabrem i żubrówką  z flambirowaniem.




Natomiast 2 dni później, w sobotę 7. września wybrałam się na Kujawy do Kołudy Wielkiej na Święto Gęsiny, które odbywało się na terenie Instytutu Zootechniki Państwowego Instytutu w Kołudzie Wielkiej, czyli twórcy i hodowcy rasy gęsi kołudzkiej. 



Tam, razem z grupą blogerek, najpierw zwiedziłyśmy halę, w której przebywają gęsi (wraz z zieloną łąką na której się wszystkie zgrupowały). A następnie, po kawie i ciachu, rozpoczęłyśmy warsztaty z Arturem Morozem i Marcinem Sobolem. Były ciekawsze z tego względu, iż nasz warsztatowy namiot był elementem całego pikniku, w którym oprócz sceny z muzykantami znajdowały się również stoiska wystawców sprzedających produkty regionalne, jedzenie przygotowane przez koła wiejskie oraz rękodzieło. Na stoisku Koła Pszczelarzy z okolicznego Janikowa zakupiłam do domu butelkę pysznej nalewki miodowej. Sączymy ją sobie oszczędnie, aby wystarczyła na dłużej ;)

Na warsztatach z gęsiny przygotowaliśmy m.in.: wątróbkę z jabłkiem i cebulką, sałatkę z gęsiny z bobem, cieciorką i gruszką, gęsinę z kurkami, gęsinę sous-vide, gęsinę w kiszonej kapuście oraz jak dla mnie hit warsztatów – okrasę, czyli siekaną pierś z gęsi wraz z tłuszczykiem, doprawioną majerankiem i solą, a następnie rozsmarowaną na chlebie. 



Miałam też okazję zjeść po raz pierwszy czerninę, czyli zupę z gęsiej krwi. Byłaby całkiem niezła, gdyby nie to, że miała za bardzo słodki posmak. 

Do domu przyjechałam z fantami - m.in. z rewelacyjnymi warzonymi serami z mleka owczego z Instytutu, które w domu zjedliśmy z dżemem agrestowym i gruszką na przekąskę oraz na niedzielne śniadanie w omlecie Pana R. Przywiozłam też pyszną nalewkę miodową zakupioną na miejscu w namiocie Koła Pszczelarzy w pobliskim Janikowie.




W kwestii dobrego jedzenia miałam we wrześniu naprawdę farta w blogerskich spotkaniach. Po tych dwóch ww. warsztatach - pojawiłam się jeszcze na Czerskiej w siedzibie Agory na konferencję Food Blogger Fest. A tam oprócz prelekcji i miłych towarzyskich rozmów, odbywały się również w międzyczasie warsztaty z Grzegorzem Łapanowskim. W konkursie Kamisa nie startowałam, więc nie miałam szans na wygraną – czyli wspólne gotowanie na FBF, ale za to degustowałam przyrządzone już dania. 



Polecam Wam ugotować grzybowe pęczotto, czyli pęczak gotowany sposobem jak risotto. To było tak pyszne, że pokusiłam się o dokładkę. Wybór jedzenia był naprawdę spory - zjadłam jeszcze camemberta z żurawiną, miodową marchewkę, buraczki, kozi twarożek, roladki z cukinii, brownie i burgera z Meet Meat. 


Z tego miejsca dziękuję wszystkim organizatorom za zaproszenie i blogerom za spotkanie. Miło było poznać kolejne nowe twarze :)


A propos dobrego jedzenia, ale już nie z Polski – jeżeli będziecie mieli okazję być w Szwajcarii, lub macie tam znajomego polecam ten ser. Jedzony z żurawiną w towarzystwie kieliszka czerwonego wytrawnego wina smakuje znakomicie. Szczególnie wieczorową porą :)


Jeżeli jest tutaj jedna osoba, która ma ochotę przeczytać opisaną wyżej książeczkę o kuchni polskiej i przejrzeć przepisy na gęsinę autorstwa Artura Moroza – proszę o komentarz. Chętnie prześlę materiały pocztą.



niedziela, 1 września 2013

Kuchnia roślinna: pasta do pieczywa, curry, zielona zupa, zapiekana papryka, czipsy z jarmużu, brokuły w beszamelu i borówczanki


W kuchni roślinnej (pomijając aspekt etyczny) podoba mi się to, że jest ona kolorowa. Nie ogranicza się do czerwieni, bieli i szarości jak w przypadku mięsa. Spójrzcie na zdjęcia poniżej - każde danie kolorem cieszy oko. Przygotowane mięso na zdjęciach zyskuje dopiero z dodatkami (nawet wędliny często fotografuje się na liściach sałaty), kuchnia roślinna broni się sama. Nie chcę tu zabrzmieć jak mądrala – ot takie mnie naszły po prostu przemyślenia.
Swoją drogą – trafiłam ostatnio na blog „Potrawy półgodzinne” i wsiąkłam. Głównie przez te kolory. I chociaż na co dzień ponad papuzie barwy stawiam monochromatyczność, to na talerzu wolę feerię barw.
A co się działo przez tydzień u nas w kuchni?

Najpierw pasta do pieczywa. Ugotowałam tradycyjnie 5 litrów warzywnego bulionu do zamrożenia. Zwykle z ugotowanych warzyw Pan R. prosi o polską sałatkę warzywną. Tym razem nie miałam majonezu, a szkoda mi było wyrzucać jedzenia. To nie w moim stylu ;) Ugotowałam więc połówki żółtego grochu i zmiksowałam je z marchewką i pietruszką z bulionu. Doprawiłam, lekko podlałam oliwą. Tutaj widzicie pastę w towarzystwie mojego ulubionego sera korycińskiego – z czarnuszką.


Ta potrawka również jest z serii „ekonomia – gastronomia”. Pierwotnie z kalafiora miała być zupa Marty z Jadłonomii, ale wszystkiego miałam za mało. Dużo miałam jedynie przestrzeni i światła w lodówce. A w niej znalazł się też m. in. kawałek pora, a w słoiku na półce - ryż. Zrobiłam zupę, odparowałam (bulionu też nie było dużo), na patelni poddusiłam na oleju krążki pora, dosypałam ryż, zalałam wodą i ugotowałam. Na koniec wymieszałam z zupą i wyszła z tego świetna potrawka, która smakowała również jedzona na zimno.


Zupę zieloną nazwałabym kartoflanką zbieracza. Inspirację do jej ugotowania znalazłam na portalu Dzieci są ważne. To taka strona o świadomym i ekologicznym nie tylko rodzicielstwie, ale i stylu życia. 
Zamiast liści rzodkiewki z ogródka przyniosłam po garstce pokrzywy (ała!) i szpinaku nowozelandzkiego, z krzaczka na kuchennym parapecie zerwałam liście mięty, z zamrażalnika wzięłam troszkę szczawiu, lubczyku i duuużo zielonej pietruszki. Wyszła super zupa. Następnym razem będę pamiętać jeszcze o koperku :)


A tutaj proszę - nadziewana papryka. Kiedy ostatnio zerknęłam na statystyki bloga (co na Kotach zbyt często nie uskuteczniam) okazało się, że jednym z częściej szukanych przepisów jest właśnie to. Tym razem zapiekałam bez mięsa, za to z moim ostatnim odkryciem – kaszą jęczmienną „niby tabouleh”. Tylko ser polecam zmieszać razem z nadzieniem, albo przy zawijaniu uważać, aby nie stykał się z folią.


Wczoraj byłam na BioBazarze na Norblinie i przywiozłam (oprócz innych super rzeczy, o czym następnym razem) jarmuż. Spodobał mi się kiedyś jego smak, więc jestem otwarta na nowe eksperymenty.
Jeszcze nie wspominałam, że Jadłonomia to mój jeden z bardziej lubianych blogów – nie tylko tych wegetariańskich. Po zupie, z której powstała potrawka, postanowiłam przetestować przepis na chipsy z jarmużu. Jedną blaszkę liści spaliłam ;), ale pozostałe wyszły super. Polecam. Następnym razem będzie chyba burak lub marchewka. Bo ziemniak jest zbyt oczywisty ;)


Zaś dzisiaj obiad robił Pan R. z pomocą Lilianki, która przy produkcji beszamelu była operatorem butelki z mlekiem. Ich współpraca spowodowała powstanie jednego z lepszych (bardzo mleczny w smaku) sosu beszamelowego, jakie powstały w naszej Gawrze. W beszamelu maczaliśmy ugotowane brokuły. To naprawdę było syte :)


Zajadaliśmy się też borówczankami, czyli drożdżówkami z borówkami (16 zł za 1 kg! :)), kakaowym ciastem z gruszkami oraz ossssstrrrą pomidorową salsą z nachosami. 
Generalnie – jest smacznie.



***

Grochowo – warzywna pasta do pieczywa (pomysł własny)

ugotowany żółty groch 
ugotowana marchewka i pietruszka
sól, pieprz
oliwa
Warzywa i ugotowany groch (połówki grochu najpierw zalewam wrzątkiem i pod przykryciem trzymam ok. 30 minut, płuczę, zalewam świeżą wodą i gotuję do miękkości, czyli ok. 40 minut, pod koniec gotowania solę) zmiksowałam, do smaku dodałam oliwę i przyprawy. Przechowywałam w słoiczku w lodówce.




olej słonecznikowy
cebula żółta
pokrojony ziemniak
kalafior podzielony na małe różyczki
1 1/2 l bulionu warzywnego
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
1/2 łyżeczki imbiru
1/4 łyżeczki chili
1/4 łyżeczki kurkumy
na czubku noża kardamon i cynamon
bulion warzywny
kawałek pora
ryż długoziarnisty

Cebulę pokroiłam w drobną kostkę, ziemniaka w większą, kalafiora podzieliłam na małe różyczki. Warzywa podsmażyłam na oleju, następnie dodałam wszystkie przyprawy, podsmażyłam jeszcze chwilę, zalałam bulionem i gotowałam do miękkości warzyw i odparowania większości płynu (dusiłam w małej ilości bulionu). Na osobnej patelni na oleju poddusiłam krążki pora, wsypałam przepłukany ryż, chwilę podsmażałam, zalałam wodą i gotowałam do miękkości ryżu soląc pod koniec. Wszystko połączyłam razem. Dobre do jedzenia zarówno na ciepło, jak i na zimno.



Zupa „zbieracza”, czyli zielona kartoflanka (inspiracja z przepisu Magdaleny Gembackiej, strona Dzieci są ważne)

bulion warzywny
ziemniak pokrojony w kostkę
po małej garstce zieleniny:  pokrzywa, szpinak nowozelandzki, mięta, szczaw, lubczyk i zielona pietruszka
sól i pieprz do smaku
oliwa

Rozmroziłam bulion, do gorącego wrzuciłam ziemniaki i gotowałam do miękkości. Zieleninę zalałam chochlą bulionu z kilkoma kawałkami ziemniaków i zmiksowałam, następnie wymieszałam z resztą zupy i dosoliłam do smaku. Zupę na talerzu obsypałam świeżo zmielonym kolorowym pieprzem i wlałam łyżkę oliwy.



Zapiekana papryka z mozzarellą nadziewana kaszą jęczmienną (pomysł własny)

oliwa
cukinia i pomidor (pokrojone w małą kostkę)
tymianek
sól i pieprz
czerwona papryka (przekrojona wzdłuż i oczywiście pozbawiona gniazd nasiennych)
plastry mozzarelli

Na oliwie poddusiłam do miękkości cukinię, pomidor rozgotował się tworząc pomidorowy sos. Nadzienie w trakcie smażenia doprawiłam tymiankiem, a pod koniec solą i pieprzem. Połączyłam z kaszą jęczmienną ala tabouleh, nadziałam czerwoną paprykę, na górę kładłam plastry mozzarelli. Zawijałam każdą połówkę papryki osobno w folię aluminiową, przełożyłam do ceramicznego pojemnika (do zapiekania lasagne) i piekłam 30 minut w 200 stopniach.
Po upieczeniu papryka stała się jeszcze bardziej słodka. 
Uwaga: ponieważ mozzarella w części stopiła się na folii aluminiowej, polecam zamiast dawać na wierzch – zmieszać razem z nadzieniem.



Czipsy z jarmużu (źródło: Jadłonomia)

Liście jarmużu (bez łodyg i twardych włókien, umyte i porwane na małe kawałki)
Wymieszane razem: olej słonecznikowy, sól himalajska i sproszkowana wędzona papryczka z Esplette

Przygotowane liście maczałam w smakowym oleju i wykładałam na blaszkach na folii aluminiowej obok siebie uważając, aby liście na siebie nie zachodziły. Piekłam ok. 7 do 10 minut w różnej temperaturze. Marta podaje w przepisie „150 stopni przez 3 - 5 minut do czasu, aż będą chrupkie ale nie spalone.” 
Mój piekarnik jest gazowy, więc piecze różnie. Aby chipsy wyszły - muszą być chrupkie, ale nie spalone.



Brokuły w beszamelu (pomysł rodzinny)

brokuł podzielony na różyczki i ugotowany
ewentualnie starty żółty ser

Najlepiej trochę beszamelu wlać do miseczki i trzymając brokuła za „nóżkę” maczać w sosie. Lila poleca jeszcze na wierzch starty żółty ser.



Borówczanki, czyli bułki drożdżowe z borówkami (źródło: Majana – Majanowe Pieczenie)

1/2 szklanki cukru, 
4,5-5 szklanki mąki (pół na pół tortowa z pszenną Szymanowską 480)
2 szklanki mleka
szczypta soli himalajskiej
50g masła
1 opakowanie suchych drożdży
borówki (dużo) – u Majany było to ok. 350 g jagód
ewentualnie lukier na wierzch

Mleko podgrzałam jednocześnie rozpuszczając w nim masło pocięte na małe kawałki. W misce połączyłam z mąką drożdże, cukier i sól. Dodałam ciepłe maślane mleko, połączyłam i wyrobiłam ciasto, aż przestało się kleić do rąk. Przełożyłam do miski i dostawiłam na ok. pół godziny, aż ciasto podrosło. Lekko je odgazowałam, nożem odkrajałam po kawałku ciasta, rozpłaszczałam na dłoni, robiąc dołek jak w przypadku pierogów, do którego dawałam po kilka borówek, zaklejałam, formowałam zgrabne okrągłe bułeczki i odkładałam na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę (klejonym do dołu). Zostawiłam na ok. 10 minut (w międzyczasie nagrzewał się piekarnik), pomalowałam rozbełtanym żółtkiem i piekłam ok. 25 minut w 200 stopniach.
Na wierzchu Pan R. kilka bułek posmarował po upieczeniu lukrem.



poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Kuchnia roślinna: bezmięsne kotlety i placki


Lubię oglądać filmy, w których jedzenie odgrywa dużą rolę. Lubię krzykliwe włoskie i hiszpańskie filmy, w których ludzie przy zastawionym stole głośno i żywo: rozmawiają, żartują, dyskutują lub nawet kłócą. 
Lubię sceny kuchenne, a film, na którym wczoraj byłam w Muranowie zupełnie mnie w tej kwestii usatysfakcjonował. Obraz pozornie lekki, acz bardzo emocjonalny: ktoś na kogoś czeka, ktoś kogoś traci, ktoś się do czegoś przyznaje, ktoś uzmysławia sobie, że nie był nigdy przez kogoś kochany. Ktoś ma marzenia, ktoś inny pozbywa się złudzeń. A wszystko to dzieje się przy stołach podczas śniadań, obiadów i kolacji. „18 spotkań przy stole” - polecam.

Natomaist ja i Pan R. wczoraj przy stole zjedliśmy znakomity, prosty i bardzo syty obiad. 
Na nowo ciągnie mnie do kuchni roślinnej, więc tematem przewodnim minionego tygodnia były bezmięsne kotlety i placki. I chociaż ze wszystkich kuchennych czynności najbardziej nie lubię smażyć (wolę już zmywać), to potrzeba smaku zwyciężyła uprzedzenia ;)

Zaczęło się w poniedziałek od kotletów z kapusty włoskiej. W moim dawnym już 10-letnim bezmięsnym etapie życia robiłam je dość często, więc postanowiłam sentymentalnie powrócić do tamtych obiadów.


zdjęcie robił telefonem w pracy Pan R.

We wtorek skusiłam się na twarogowo - miętowe placki, które znalazłam u Grażynki. I muszę stwierdzić, że są rewelacyjne. Zwłaszcza jedzone od razu na ciepło. Mięta wykonała w nich kawał dobrej roboty ;)


Później ugotowałam cukiniowy bigos z marchewką z przepisu Eweliny, który został opublikowany gościnnie u Zieleniny. Podkręcony dodatkiem placków ziemniaczanych smakował jeszcze lepiej.


A teraz czas na obiad wczorajszy, czyli kotlety grochowe. Inspirację do ich wykonania znalazłam w starym wycinku z babskiej gazety, które mam zgromadzone w moim cytrynowym segregatorze. I kiedy przerabiałam tamten przepis na swoją modłę - wpadłam na genialny pomysł. Zamiast bułki tartej, która miała zagęścić masę grochową, użyłam poppingu z amarantusa i żytnich otrębów. To było naprawdę rewelacyjne posunięcie. Nie dość, że w kotletach nie było nic nie dającego wypełniacza (vide bułka tarta), to zastosowany zagęszczacz był zdrowy i odżywczy (czyli amarantus i otręby), zaś same kotlety były niesamowicie syte. Pan R. jadł je z jogurtowym sosem.
Do kotletów podawałam polską wariację na tabbouleh, którą znalazłam na blogu Wegańska Edukacja Nipaqui. Kasza jęczmienna z miętą i sokiem z cytryny jest cudowna i gorąco polecam taki miks.
Do popitki na stole postawiłam wodę z cytryną i miętą lekko słodzoną syropem z agawy.




Rozkręciłam się ;) Na półce mam jeszcze sporo różnych strączkowych, kasz oraz ryż, więc kolejne wariacje na bezmięsne kotlety już mi się kształtują w głowie.  I nawet ugotowany wczoraj wieczorem na czerwonym winie super gulasz z łopatki wieprzowej, który Pan R. wraz z kaszą gryczaną zabrał dzisiaj do pracy - nie odwiedzie mnie od zmiany dotychczasowych nawyków ;)

Z placków polecam również: na słono z zielonym groszkiem lub z cukinią, a na słodko - bananowe. Oraz kotlety z czerwonej soczewicy.

***

Kotlety z kapusty włoskiej (źródło: stary wycinek z nieznanej gazety zgromadzony w cytrynowym segregatorze)

mała główka kapusty włoskiej
bulion warzywny
posiekana drobno żółta cebula
koncentrat pomidorowy
starty żółty ser
jajko
sól, pieprz
bułka tarta 
olej rzepakowy

Z kapusty wycięłam głąb, liście drobno poszatkowałam, umyłam, zalałam bulionem i gotowałam do miękkości. Odcedziłam, połączyłam z lekko rozrzedzonym bulionem koncentratem pomidorowym, serem i cebulą, surowym jajkiem i przyprawami. Aby masa była bardziej zwarta dosypałam bułki tartej. Formowałam kotleciki, obtaczałam w bułce tartej i obsmażałam na złoto.



Placki twarogowo-miętowe (źródło: blog Grażyna gotuje)
Cytuję przepis za Grażynką, gdyż robiłam dokładnie jak ona. Wyjątkiem było zastosowanie przeze mnie sody (pół łyżeczki) w miejsce proszku do pieczenia, oraz (aby ciasto miało odpowiednio gęstą konsystencję) użyłam ok. 2 szklanki mąki.

ok. 1, 5 szklanki mąki
2 jajka
1/2 szklanki mleka
ok. 15 dkg białego sera
płaska łyżeczka proszku do pieczenia
łyżka posiekanej mięty
olej do smażenia
szczypta cukru i soli

Ser roztarłam  z jajkami, sola i cukrem. Dodałam mieszając mleko i mąkę z proszkiem oraz posiekaną miętę. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstego naleśnikowego i nabierać się dobrze łyżką.
Na rozgrzanym oleju smażyłam niewielkie owalne placuszki, najpierw pod przykryciem, gdy się ścięły na wierzchu, odwracałam i dosmażałam bez przykrycia. Odsączałam na papierowych ręcznikach.
(…)  placuszki wyszły rewelacyjne w smaku, puszyste, bardzo orzeźwiające i idealne na lato.



Bigos z cukinii od Eweliny (znalezione na blogu u Zieleniny)
Cytuję Polę, gdyż robiłam dokładnie tak, jak ona.

olej albo oliwa do smażenia 
1 cebula pokrojona w cienkie piórka
3 duże ząbki czosnku
ćwierć łyżeczki suszonych płatków chili lub kawałek świeżej czerwonej papryczki chili
pół łyżeczki ziaren gorczycy
pieprz czarny - do smaku wg uznania
pieprz ziołowy - do smaku wg uznania
pół łyżeczki czarnuszki
szczypta suszonego lub świeżego lubczyku
6 średnich cukinii obranych i pokrojonych w kostkę
4 młode marchewki pokrojone w półplasterki
1 puszka pomidorów lub 400g świeżych pomidorów obranych ze skórki, wypestkowanych i pokrojonych w kostkę (użyłam świeżych)
1 łyżki passaty pomidorowej lub koncentratu pomidorowego
1 pęczek koperku
1 pęczek natki pietruszki
sól

W szerokim rondlu rozgrzewamy olej.
Wrzucamy cebulę, czosnek, gorczycę, chilli, pieprz, czarnuszkę i lubczyk i smażymy na małym ogniu przez 5 minut co pozwoli na wydobycie z przypraw wspaniałego aromatu.
Dodajemy pokrojoną cukinię i marchewkę i smażymy przez 10-15 minut, aż warzywa zmiękną ale będą jeszcze w miarę jędrne.
Dodajemy pomidory, passatę (lub koncentrat), koperek, natkę pietruszki i sól.
Przykrywamy pokrywką i gotujemy kolejne 10-15 minut.
Doprawiamy do smaku - danie ma być lekko pikantne, a warzywa powinny być miękkie, ale nie rozpadające się.
Podajemy ze świeżą bagietką.

Podawałam z plackami ziemniaczanymi.



Grochowe kotlety z amarantusem i otrębami (inspiracja: stary wycinek z nieznanej gazety – być może „Naj”, zgromadzony w cytrynowym segregatorze)

połówki żółtego grochu
mieszanka przypraw tex-mex z lidlowskiego tygodnia amerykańskiego (zioła: kmin rzymski, czosnek, pieprz kajeński, chili, oregano, suszona cebula, skórka z cytryny) - można zastąpić sproszkowanym curry
jajko
popping z amarantusa
otręby żytnie
bułka tarta do panierki

Połówki grochu zalałam wrzątkiem, przykryłam i odstawiłam na pół godziny, następnie odcedziłam, zalałam nową wodą i gotowałam do miękkości ok. 40 minut pod koniec soląc. Odcedziłam, jeszcze ciepły rozdrobniłam na gładko żyrafą, przyprawiłam, dodałam surowe jajko, popping i otręby. Formowałam kotlety, obtoczyłam w bułce tartej i obsmażałam na złoto. Podawałam z kaszą jęczmienną ala tabbouleh i sosem (jogurt zmieszany z przyprawą użytą w kotletach).



Polska wariacja z kaszy jęczmiennej na tabbouleh (źródło: blog Wegańska edukacja Nipaqui)

ugotowana kasza jęczmienna
oliwa
sok z cytryny
posiekana mięta
posiekana zielona pietruszka
pomidor
sól i pieprz do smaku

Wszystko wymieszałam razem i podawałam do grochowych kotletów.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...