Brukselka była moją kulinarną zmorą od dzieciństwa. O ile gorzki smak w wątróbce jest dla mnie delicją, o tyle goryczka brukselki stanowiła barierę nie do przekroczenia.
Jednak od 2 lat zaczynam robić do niej podchody. Wyszła z tego już zupa z klopsikami, smażona brukselka z kindziukiem, brukselka zapiekana w sosie pomidorowym, a ostatnio brukselka z pomarańczą z przepisu Karoliny. Z każdym daniem jej siła przekonywania wzrastała, ale to wciąż jednak nie było to, czego szukam.
Ostatnio, ponieważ kupiliśmy siatkę tej zmory, trzeba było wobec tego znaleźć jakiś sposób, aby ją zutylizować. Siatka wystarczyła na porcje dla nas obojga, więc zajęłam się produkcją dwóch obiadów.
Pan R. poprosił o lekką zupę, ja natomiast w międzyczasie trafiłam na przepis ze smażeniem u Hani Kasi, który mnie mocno zainspirował i tym samym pobudził do działania.
Zupa zrobiła się szybko i wyszła podobno dobra. Dodatek zielonej soczewicy był niezłym pomysłem.
Natomiast brukselka smażona to był strzał w dyszkę! Zmieniłam nieco przepis Hani, bo nie miałam musztardy, ale wlałam za to czerwone wino i ocet balsamiczny. I wiecie co? W takim wydaniu uwielbiam tę niedobrą brukselkę ;) Jak się okazało - nawet zmory dają się czasem lubić ;)
Zupa z brukselką i soczewicą (pomysł własny)
bulion warzywny
brukselka
zielona soczewica
pieprz
W rozmrożonym bulionie gotowałam brukselkę do miękkości. W międzyczasie w osobnym garnku w lekko osolonym wrzątku gotowałam zieloną soczewicę, którą, kiedy się ugotowała, odcedziłam i dodałam do zupy. Gotową zupę doprawiłam świeżo zmielonym kolorowym pieprzem.
Smażona, szatkowana brukselka z czerwonym winem i octem balsamicznym (inspiracja: Hania – Kasia)
brukselka
podsuszana kiełbasa
oliwa
czerwone wytrawne wino
ocet balsamiczny
sól, pieprz
Główki brukselki przekroiłam na pół i szatkowałam w piórka. Na patelni rozgrzałam oliwę i przyrumieniłam na niej pokrojoną kiełbasę. Dodałam brukselkę, obsmażyłam przez minutę i dodałam chlust czerwonego wina. Dusiłam ok 5 minut, aż brukselka zmiękła. Dodałam łyżeczkę octu balsamicznego i po minucie wyłączyłam gaz. Doprawiłam solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Brukselki dodaję do akcji:,
,
,
poniedziałek, 27 lutego 2012
Oswajanie zmory. Brukselka w dwóch wcieleniach
piątek, 24 lutego 2012
Słodki kompromis. Pachnący cynamonem zapiekany ryż z jabłkami
Nade wszystko na śniadanie oraz na kolację nie lubiłam wszystkiego, co było mleczne. Wyjątkiem było gorące mleko z obowiązkowym kożuchem na wierzchu. Na obiad nie jadałam brukselki, a z zupy z uporem maniaka wyławiałam do ostatniej sztuki Jasia fasolę. Kanapki przygotowywane do szkoły wracały ze mną po lekcjach do domu - oczywiście nawet nie rozpakowane. Wolałam narazić się na marsową minę rodzicielki, niż je wyrzucić, bo wpojono mi, że jedzenia nie wyrzuca się do kosza.
Mając zatem w pamięci moją awersję do jedzenia, doskonale rozumiem, że dzieciom coś może nie smakować, bądź, że marudzą przy jedzeniu. Wszak ich smak dopiero się wyrabia. Coś, czego nie lubią teraz, mogą polubić kiedyś. Smak zmieni im się jeszcze kilka razy. A z niejedzenia najczęściej się kiedyś wyrasta.
Jaką kolację lubiłam ówcześnie jeść najbardziej? Kolorowe kanapki, jajecznicę albo zapiekany ryż z jabłkami mocno pachnący cynamonem.
Swoją drogą, zauważcie, że ostatnia propozycja to mały sukces - mama chce, aby dziecko spożywało mleko i jadło owoce. Dziecko natomiast najczęściej ma ochotę na słodycze. Oto więc słodki kompromis :)
Pachnący cynamonem zapiekany ryż z jabłkami (źródło: książeczka "Przepisy Czytelników Poradnika Domowego" z początku lat '90-tych)
ryż
mleko
starte na tarce jabłka
masło
cynamon, cukier kryształ
Ryż gotuję w lekko osolonym mleku wymieszanym z wodą w stosunku 2:1. Stosunek płynu do ryżu stosuję w proporcji 2:1.
Ścieram jabłka na tarce na dużych oczkach. Ponieważ lubię dużo jabłka w zapiekance - obieram ok 2-3 duże sztuki.
Formę żaroodporną smaruję masłem. Kładę warstwę ugotowanego ryżu, jabłek i posypuję cukrem. Kolejne warstwy analogicznie, z tym, że na wierzchu zawsze jest ryż, spora warstwa cynamonu i wiórki masła.
Zapiekam ok 30 minut w 180 stopniach.
Zapiekankę dodaję do akcji Neoflam w kategorii "Dziecięce Przysmaki"

wtorek, 21 lutego 2012
Rozgrzewający obiad. Żydowska zupa jęczmienna ze szpinakiem
Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż mamy luty i niepodzielnie rządzi zima.
Co jest wtedy najprzyjemniejsze? Pomijając w wyliczance kubek dobrej herbaty, wciągającą książkę, ciepłą kołdrę i niezakichany nos? Oczywiście treściwy, ciepły i aromatyczny obiad. Wszak to najlepszy czas na gulasze i zupy, które swoją drogą uwielbiam.
Jak głosi żydowskie przysłowie: „Najbardziej natrętny wierzyciel to własny żołądek.” Spłacam więc dług jęczmienną zupą ze szpinakiem.
Żydowska jęczmienna zupa ze szpinakiem (źródło: miesięcznik „Kuchnia 2/2012”, s. 70)
podaję proporcje dla 4 osób podane w gazecie
1 cebula
2 pory (białe części)
starty ząbek czosnku
4 łyżki oliwy
2 łodygi selera naciowego
4 marchewki
1 fenkuł
2 korzenie pasternaku lub pietruszki
½ szkl kaszy jęczmiennej
1 l bulionu
pieprz i gałka muszkatołowa
25 dag świeżego szpinaku
Cebulę (w piórkach) i pory (w pół-krążki) poddusiłam z czosnkiem na oliwie. Dodałam resztę pokrojonych drobno warzyw (oprócz szpinaku) i smażyłam dalej ok 2 minuty. Dodałam kaszę, zalałam bulionem i gotowałam do miękkości. Na koniec dodałam szpinak, doprawiłam do smaku i gotowałam jeszcze przez ok 5 minut.
Zupę dodaję do akcji Neoflam w kategorii "Ciepło, cieplej, gorąco!"

Oraz do akcji na Durszlaku:


poniedziałek, 20 lutego 2012
Domowe kiszenie kapusty. Zupa kwaśnica
Kiedy byłam mała, wręcz zajadałam się kiszoną kapustą. Potem mi przeszło, bo zbyt często w domu piątkowym obiadem był sztandarowy, postny zestaw: smażona ryba, gotowane ziemniaki i kiszona kapusta z olejem i porem.
Ale nie tak dawno na powrót przyszła mi chęć na kapustę. Kupiłam 10 dag w warzywniaku i w domu zabraliśmy się z Panem R. do konsumpcji. I cóż – 10 dag tej kapusty to było zdecydowanie za dużo. Była zwyczajnie niedobra. Nie mam pojęcia co teraz w produkcji do niej wrzucają, że moje kolejne podejście do kupnej kiszonki zakończyło się rozczarowaniem. Wobec tego postanowiliśmy ukisić kapustę samodzielnie.
W sieci wyszukałam przepis, zakupiliśmy głowę, a następnie Pan R. zabrał się do szatkowania. Potem minęły 2 tygodnie, w międzyczasie rozchodził się coraz przyjemniejszy zapach kiszonki, aż wreszcie postanowiliśmy coś z niej zrobić, a nie tylko podjadać ;)
Pan R. od pewnego czasu przebąkiwał o góralskiej kwaśnicy. Nie kupiliśmy żeberek ani boczku, więc tym razem obeszliśmy się smakiem góralką. Ale dlaczego nie zrobić by innej kwaśnicy? Z pomocą przyszedł blog Niebo w gębie.
Bardzo spodobał mi się tam pomysł z dodaniem do zupy suszonych grzybków. Nigdy nie wrzucałam ich do kapuśniaku. Dlatego postanowiłam wypróbować przepis i jeszcze tego samego dnia zabrałam się za warzenie na gazie. Zapach gotującej się zupy pobudzał ślinianki, a obiad nie obył się bez dokładki.
80% sukcesu w tej zupie to pyszny aromatyczny, dobrze doprawiony bulion (lubczyk! ;)), który ugotowałam dzień wcześniej i kiszona kapusta, którą wyprodukował nam Pan R.
Resztę podkreśliły dodatki – suszone grzybki, kminek, pieprz i podsmażona kiełbasa z cebulką.
Obiad był bardzo rozgrzewający i aromatyczny. Idealny na zimę. Bardzo, bardzo polecamy domową kiszoną kapustę :)
1.Kiszona kapusta (źródło: Majdan Zbydniowski, adamchciuk.republika.pl )
cytuję przepis ze strony, z której korzystaliśmy
5 kg kapusty białej
0,5 kg marchwi
1dkg nasion kminku
8-10 dkg soli szarej (koniecznie)
Dobrze wyrośniętą, ścisła kapustę poszatkować (…) i wymieszać (...) z marchwią, kminkiem, i solą.
Tak wymieszaną kapustę pozostawić około 15-20 minut (aż puści sok).
Następnie układać warstwami w kamiennym garnku (beczce dębowej) i każdą warstwę ubijać aż do wystąpienia soku.
Dobrze ubita kapusta lepiej się zakwasza i łatwiej ją przechowywać. Po wypełnieniu garnka (beczki) kapustą położyć na niej talerz lub deszczułkę dębową, przycisnąć wyparzonym kamieniem lub słoikiem napełnionym kapustą (dlaczego? - podczas fermentacji wydziela się sok, który odlewa się do słoika a następnie wlewa go ponownie - jest zbyt cenny aby jego brak uzupełniać wodą). (...)
Kiszącą się kapustę przebijać co drugi dzień, aby usunąć gazy powstające podczas fermentacji.
Po ukiszeniu kapustę przełożyć do 1 litrowych słoików lub pozostawić w beczce. Kapustę ukiszoną wynieść do piwnicy lub innego chłodniejszego pomieszczenia.
Nasze uwagi:
1. Robiliśmy z połowy porcji podanej w przepisie.
2. Kapustę ( z braku dużej kamionki) umieściliśmy w szklanym 5 -litrowym słoju, przykryliśmy talerzykiem o obciążyliśmy litrowym słoikiem wypełnionym suchym ryżem. Kiedy kapusta się ukisiła i nieco zmalała na objętości - przełożyłam ją do 2,5 - litrowej kamionki.
3. Więcej o kiszeniu kapusty możecie poczytać na stronie Wędzarnicza Brać - wędliny domowe.pl
2. Kwaśnica z suszonymi grzybkami (źródło: blog Niebo w gębie)
podaję proporcje z bloga, ja robiłam na oko
pętko kiełbasy - powinna być o wyraźnym smaku, najlepiej podwędzana i niezbyt chuda
pół kilo wędzonego, surowego boczku (pominęłam)
3/4 kg kwaśnej kapusty
1 cebula
2-3 surowe ziemniaki pokrojone w drobną kostkę
5 listków laurowych (pominęłam)
ziele angielskie (pominęłam)
pieprz
sól (pominęłam, bo rosół i kapusta były już odpowiednio słone)
kminek
kilka suszonych grzybków (garść)
pół litra rosołu
oliwa
Suszone grzyby obmyłam i zalałam wrzątkiem, a po 5 minutach odcedziłam i niezbyt drobno pokroiłam.
W garnku na oliwie podsmażyłam pokrojoną w kostkę kiełbasę i cebulę. Kiedy cebula się zeszkliła dodałam kiszoną kapustę razem sokiem (zupa miała być dość kwaśna), podsmażałam ok 3-5 minut, dorzuciłam grzybki, zalałam rosołem i sypnęłam kminek. Przykryłam garnek pokrywką i gotowałam na wolnym ogniu ok. 30 minut. Kiedy kapusta była już prawie miękka, w osobnym garnku z osoloną wodą ugotowałam pokrojone w kostkę ziemniaki. Ugotowane ziemniaki dodałam do garnka z zupą, doprawiłam pieprzem i podawałam.
Zupę dodaję do akcji na Durszlaku:,
A także do akcji Neoflam w kategorii: Zimowe grzybobranie
niedziela, 19 lutego 2012
Blue Dragon: Kurczak w dwóch odsłonach. I pochwała woka
Pan R. dość często z niego korzysta. Z premedytacją piszę, że on, bo w naszym domu to właśnie on jest specjalistą od omletów, barwnych kanapeczek i orientalizmów. Z resztą – już o tym wspominałam ostatnim razem.
Pierwszy przepis wykorzystuje sos z nowej przesyłki Blue Dragon. Jest dość pikantny – z tego względu nie jestem jego wielbicielką, ale dla tych, którzy wolą bardziej ostre jedzenie (jak Pan R.) - jest idealny.
Co ciekawe – sos ów, kiedy połączy się go z octem balsamicznym łagodnieje. Wtedy mogę obejść się bez mleka po konsumpcji ;)
Drugi przepis to danie, które Pan R. przygotował podczas akcji chińskiej, ale tak się złożyło, że do tego czasu jeszcze go nie opublikowałam. A jest ciekawy, bo wykorzystuje mąkę do kurczaka. Pierś z kurczaka lekko obtoczona w mące (najlepiej ryżowej) sprawia, że podczas smażenia kurczak w środku jest soczysty.
Do dań wykorzystaliśmy produkty Blue Dragon: sos Sweet Chili i saszetkę sosu Teryiaki. Oba polecamy.
Polecamy też zaopatrzyć się w woka – orientalizmy w kuchni wychodzą jeszcze lepsze :)
Kurczak słodko – ostry z ryżem (przepis: Pan R.)
sos Sweet Chili Blue Dragon
sos sojowy
ocet balsamiczny (zamiast ryżowego)
pierś kurczaka (pokrojona w paski)
warzywa - mrożona mieszanka chińska
ryż tri colore
Z sosów i octu Pan R. zrobił marynatę i wymieszał w niej kurczaka. Rozgrzał wok i wrzucił na niego pierś z kurczaka z resztą sosu, w której macerował się kurczak. Szybko podsmażył, wrzucił mieszankę chińską, wymieszał i jeszcze chwilę podsmażał. Jedliśmy z ugotowanym ryżem.
Kurczak teryaki (przepis: Pan R.)
pierś z kurczaka (pokrojona w paski)
sos sojowy
sos rybny
świeży imbir
mąka kukurydziana (zalecamy ryżową)
olej sezamowy
warzywa - mrożona mieszanka chińska
saszetka sosu teryaki Blue Dragon
ryż tri colore
Wymieszać sos sojowy, rybny i starty imbir. Do marynaty dać kurczaka. Zamarynowanego oprószyć mąką kukurydzianą (nie za dużo) i smażyć w woku na oleju sezamowym. Dodać warzywa i sos sojowy, wymieszać. Serwować z ryżem.
piątek, 17 lutego 2012
Światowy Dzień Kota. Potrawka warzywna z kurczakiem
„Ledwie zdążył pochłonąć krem z wątróbki, umyć pyszczek i zająć strategiczną pozycję w salonie, gdy zaczęli nadchodzić ludzie. Jego poirytowanie zakłóceniem codziennej rutyny łagodziła nieco świadomość, że goście będą się nim zachwycać. Jego imię w języku syjamskim podobno znaczyło „cudne zjawisko”, a on sam doskonale zdawał sobie sprawę ze swej urody. Ułożył się więc między dwoma georgiańskimi lichtarzami ze srebra, unosząc wysoko głowę i wyciągając jedną łapkę do przodu, a drugą podwijając z gracją; jego ogon tymczasem zwisał niedbale przez krawędź marmurowego gzymsu nad kominkiem. Czekał na komplementy.”
(Liliam Jacskon Braun - "Kot, który wiedział")
I cóż ja na to poradzę, że kiedy czytam książkę to same pchają mi się przed oczy fragmenty albo o kotach, albo o jedzeniu?
Ponieważ dzisiaj mamy Światowy Dzień Kota, a nazwa bloga zobowiązuje, więc pozwoliłam sobie na to co powyżej, zwłaszcza, że wciąż nie upiekłam kocich ciastek (Princess mówię z wyprzedzeniem, bo pewnie byś zapytała ;)).
W zamian serwuję kolejną szybką potrawkę. Nie, nie z kota, tylko warzywną z kurczaka. Na dodatek ekonomiczną, bo zrobiłam przegląd lodówki i do rondla wpadło to, co uprzednio wpadło w ręce. Wyszło dobre i tanie – jak w reklamie. Polubiliśmy się z potrawkami :)
Warzywna potrawka z kurczakiem (pomysł własny)
olej z pestek winogron
czerwona cebula w piórkach
mały kalafior podzielony na różyczki
marchewka w plasterkach
żółta papryka pokrojona w kostkę
suszony tymianek
ryż tri colore
bulion
mrożony groszek
pierś z kurczaka pokrojona w paski
sól, pieprz
Na głębokiej patelni na małym ogniu podsmażałam cebulę, kalafiora i marchewkę. Po 5 minutach dodałam paprykę, tymianek, suchy ryż i zalałam bulionem. Przykryłam pokrywką i gotowałam na małym ogniu. Kiedy ryż był już prawie gotowy dodałam paski kurczaka i groszek. Doprawiłam do smaku.
Potrawkę dodaję do akcji:,
poniedziałek, 13 lutego 2012
Zakochany Bestseller na Walentynki. Zupa korzeniowa z mleczkiem kokosowym i lubczykiem
Ostrygi, mule, banany – to przyznacie dość egzotyczne produkty jak na naszą strefę klimatyczną i zimne Morze Bałtyckie. Całe szczęście na tym nie kończy się lista ingrediencji, z których można przyrządzić danie na wiele obiecującą kolację ze śniadaniem ;)
Z pomocą przychodzi nasz poczciwy seler oraz mile brzmiący* i nie mniej aromatyczny lubczyk. Oba składniki – wprost z przydomowego ogródka, działki tudzież warzywniaka. I co najlepsze – za grosze.
Swoją drogą - lubczyk to jedno z moich ulubionych ziół. Naszą naturalną maggi zwykłam dorzucać do garnka, kiedy warzę co jakiś czas 5 – litrowy gar bulionu z przeznaczeniem do mrożenia. Nie są mi potrzebne wtedy żadne wegety, kucharki, czy inne kostki rosołowe.
Ale wróćmy jeszcze do best - selera. Na sobotnich warsztatach w Makro mieliśmy okazję skosztować zupy selerowo - ziemniaczanej z mlekiem kokosowym.
O ile zupy wszelakie jadam zawsze chętnie, tak tym razem zdążyłam najeść się do pełna innymi dobrami ze szwedzkiego stołu, że na zupę nie znalazłam już zwyczajnie miejsca.
Uważnie za to słuchałam p. Grzegorza Kazubskiego i w niedzielę uwarzyłam coś bardzo mocno inspirowanego tamtą zupą, której sposób przyrządzenia nasz ulubiony kucharz zdradził wszystkim ciekawskim podczas warsztatów ;) Oto więc proszę Państwa przed nami - Zakochany Bestseller ;)
Zakochany Bestseller : Korzeniowa zupa – krem z mleczkiem kokosowym i lubczykiem (inspiracja: Grzegorz Kazubski – Makro HORECA)
olej z pestek winogron
pokrojone na kawałki: seler, pietruszka i ziemniak
bulion warzywny
mleczko kokosowe
świeży lubczyk
świeżo zmielony pieprz kolorowy
Na oleju podsmażyłam przez ok. 7 minut wszystkie warzywa i zalałam bulionem. W połowie czasu gotowania dolałam mleczko kokosowe. Zmiksowałam na krem, wymieszałam z poszatkowanym, świeżym lubczykiem i oprószyłam do smaku kolorowym pieprzem.
* Lubić z rosyjskiego znaczy kochać. Ach! więc nazwa „lubczyk” wręcz prosi się o to, aby ją pokochać ;)
Zupę dodaję do akcji:,
,
niedziela, 12 lutego 2012
Wpis z marką: "Afrodyzjaki w kuchni" - Makro 11.02.2012 r.
Na sobotnich warsztatach w MAKRO HORECA (Warszawa, Al. Jerozolimskie 18) gotowanie pod hasłem „Afrodyzjaki w kuchni” zaczęliśmy od kieliszka wina musującego. Zatem rozluźniamy się i przechodzimy do działania...
Nie! Jeszcze nie do sypialni ;) Nie tak szybko – najpierw na chwilę do kuchni, bo stara prawda mówi, że przez żołądek do serca... i tak dalej. Tym lepiej, kiedy w pokarmie pojawi się cynk i inne dobra podwyższające (pozornie lub rzeczywiście) libido.
Ustalmy jedno – bałut i zupa z jaskółczych gniazd to nie dla nas. Zajmiemy się małżami, ostrygami i sufletem czekoladowo – bananowym. Zaczynamy!
Ja i Princess, tradycyjnie, jak prymuski – w pierwszym rzędzie. Nie inaczej i tym razem – zwłaszcza, że temat ciekawy. Ciekawszy niż wszystkie wcześniejsze ;) Oj! I już się uśmiechają pod nosem ;)
Na początek mule w lekkim sosie.
Zabieramy się za nie ostro, krojąc drobno szalotkę, którą podduszamy na sklarowanym maśle z czosnkiem, świeżą chili, potem dorzucamy mule i zajmujemy się resztą. Ale zanim reszta – chwila dla małży.
Aby sprawdzić, czy są żywe wystarczy je zalać zimną wodą – powinny się natychmiast zamknąć. Te, które tego nie uczyniły, lub mają popękaną skorupę – natychmiast lądują w koszu.
Aha! Te małże, które w wodzie są na górze, są o jeden dzień starsze, niż te, które opadły na dno. O, taka ciekawostka.
Wszystkie dobrym małżom wystarczy teraz tylko oczyścić skorupki i wrzucić do garnka z rozpoczętym sosem. W ślad za mulami wlewa się winiak (który można widowiskowo sflambirować, jeżeli ma się na wszelki wypadek w domu pod ręką gaśnicę ;)), a kiedy alkohol wyparuje, ale smak zostanie, trzeba dolać białe wino i gotować, aż mule się otworzą. Te, które nie będą tak uprzejme – również za karę wędrują do kosza. Zatruć się przecież nie chcemy przed upojną nocą, czyż nie? No dobrze, na koniec dodajemy posiekaną natką i śmietanę 36%, chwilę jeszcze gotujemy, wyłączamy gaz i dodajemy nieco masła. Z bagietką smakuje rewelacyjnie.
Swoją drogą nie sądziłam, że z mulami to taka prosta sprawa. Zawsze podchodziłam do tego tematu jak do jeża, a wychodzi na to, że niepotrzebnie.
Potem przyszedł czas na pierwszy raz – z ostrygą rzecz jasna. Dzięki temu, że mieliśmy specjalne noże i chętnych panów (oczywiście mam tu na myśli chętnych do pomocy przy otwieraniu zamkniętych skorup mięczaków, a co pomyśleliście? ;)) - poszło szybko. Potem tylko wystarczy polać sokiem z cytryny (albo w sosie minonet (piszę, jak usłyszałam, choć google na ten temat milczy).
Edit: sos mignonette (dzięki, Ewa! :)) - sukcesem w nim jest drobno, bardzo drobno pokrojona szalotka, połączona z octem z czerwonego wina i pieprzem młotkowanym) i już można brać do buzi.
Ostrygi... taa... – jak już pisałam na Facebooku – glut o smaku wody morskiej – nic szczególnego. W sumie to nawet dziwię się Casanovie, że potrafił i 50 sztuk zjeść za jednym posiedzeniem. Dla mnie to żaden kulinarny orgazm – taka tam ciekawostka (podwójna, bo zjadłam też za Princess - ona się bała tego mięczaka wziąć do buzi, ja wiem, wiem – chyba woli twardsze egzemplarze ;))
Na koniec jeszcze nieco słodyczy. Banany na twarzy mieliśmy od samego początku, ale teraz banan trafił jeszcze do sufletu.
Podaję przepis, jakby ktoś był ciekawy:
2 jajka
pół tabliczki czekolady
2 dojrzałe banany
10 g mąki kukurydzianej
1 łyżka mleka
3 łyżki cukru (lepiej białego)
pół laski wanilii
Do blendera wrzucamy: banany, 2 płaskie łyżki cukru, 2 żółtka, wanilię, mąkę kukurydzianą i czekoladę w kawałkach. Robimy szybkie zamieszanie, a obok miksujemy białka, którym pod koniec ubijania dosypujemy resztę cukru. Kiedy piana stanie się błyszcząca, to znak, że czas zaprzestać bicia (aby nie przebić). Białka teraz delikatnie wystarczy wymieszać zresztą i przełożyć do kokilek wysmarowanych masłem i obsypanych cukrem kryształem do ¾ wysokości naczynia.
Piec w 195 stopniach najpierw 6 minut z nadmuchem, potem 7 minut bez nadmuchu. Nie otwierać piekarnika w czasie pieczenia sufletów, bo te opadną wtedy koncertowo i z deseru przed upojną nocą nic nie będzie.
No! i tyle z gotowania. Potem zasiedliśmy do konsumpcji innych afrodyzjaków, o które już zatroszczyli się wcześniej nasi gospodarze z Makro. Same dobre rzeczy były: ser pleśniowy niebieski zawijany w bakłażanie, kalmary smażone w cieście, łosoś seviche, sushi, karczochy, figi z jakimś mięsem i owocową polewą, melon zawijany w prosciutto, szparagi, zupa – krem z selera, truskawki z czekoladą, panna cotta z figami, fontanna czekoladowa... Z trudem wyturlałam się do domu, bo szkoda było nie spróbować wszystkiego po trochu.
Przy okazji mam radę – pamiętajcie o afrodyzjakach (niech to będzie nawet nasz poczciwy seler), ale nie przesadźcie z ilością. Wszak z pełnym brzuchem trudniej przy gimnastyce w parze ;)
Aha! A jutro – tak pod kątem Walentynek opowiem Wam o afrodyzjakalnej zupie, inspirowanej tymi warsztatami ;)
Na koniec dziękuję gospodarzom Makro i wszystkim, których poznałam (lub nie) za kolejne miłe spotkanie :)
czwartek, 9 lutego 2012
Pod znakiem pomarańczy. Wołowina curry z pomarańczami i podudzia w glazurze.
Zima to dla mnie czas cytrusów. Mogę ich wtedy zjeść całkiem sporo. Zwykle gustuję w grapefruitach – im bardziej gorzkich, tym lepiej. I do tego bez cukru. W pacholęcych latach jadałam tylko przekrojone na pół, posypane cukrem i podziabane widelcem, aż puściły sok. Teraz jadam obrane ze skórki i podzielone na cząstki – bez słodzenia. Aż wykręca buzię, mniam! ;)
W tym roku jednak grapefruity ustąpiły miejsca pomarańczom. Tutaj zaś dla odmiany: im bardziej słodkie, tym smaczniejsze.
W weekend tak się złożyło, że obiady jadałam na pomarańczowo – najpierw wołowina, potem kurczak.
W kwestii dań: wołowina wyszła cudowna i bardzo aromatyczna. Kurczak zaś nie powalił na kolana. Jeżeli już ma być w glazurze, to szczerze polecam Wam jednak noworoczną wersję, który wyszła fantastyczna, i którą w tygodniu będę robić raz jeszcze – tym razem nie z podudziami, a z wykorzystaniem piersi kurczęcych.
I jeszcze a propos pomarańczy – niezmiennie polecam koktajl z pietruszką.
Wołowina curry z pomarańczami (źródło: „Dania niskotłuszczowe – najlepsze przepisy z całego świata”, wyd. Parragon, s. 113); podaję proporcje z książki, ja robiłam na oko
dla 4 osób
1 łyżka oleju (z pestek winogron)
225 przepołowionych szalotek
2 zgniecione ząbki czosnku
450 g pokrojonej w kostkę wołowiny
3 łyżki pasty curry (dałam zieloną ze słoika)
450 ml bulionu wołowego (dałam warzywny)
4 pomarańcze
sól i pieprz
2 łyżki zagęstnika (woda z mąką)
2 łyżki siekanej kolendry (dałam siekaną miętę)
Na rozgrzanym oleju poddusiłam szalotki, dodałam mięso i czosnek i smażyłam 5 minut mieszając, aż mięso przyrumieniło się z każdej strony. W niewielkiej ilości bulionu rozmieszałam pastę curry i wlałam do mięsa, po chwili dodałam bulion i dusiłam do miękkości mięsa w miarę potrzeby podlewając bulionem. Pod koniec dodałam startą skórkę z pomarańczy i wyfiletowane cząstki pomarańczy, doprawiłam pieprzem i zagęściłam nieco mieszanką wody z mąką.
Na koniec wymieszałam ze świeżo siekaną miętą.
Glazurowane podudzia z kurczaka (źródło: „Dania niskotłuszczowe – najlepsze przepisy z całego świata”, wyd. Parragon, s. 170); podaję proporcje z książki, ja robiłam na oko
dla 4 osób
10 podudzi z kurczaka
4 łyżki łagodnej marmolady pomarańczowej
starta skórka i sok z ½ pomarańczy
1 łyżka sosu wocester
sól i pieprz
Z podudzi usunęłam skórę i ugotowałam w lekko posolonym wrzątku.
W rondelku połączyłam wszystkie składniki na glazurę i trzymałam na gazie, aż glazura zrobiła się płynna (mieszając co chwilę)
Ugotowane podudzia posmarowałam marynatą i zapiekałam 10 minut w piekarniku w 200 stopniach (lepszy efekt wyjdzie na grillu)
Wołowinę dodaję do akcji:
niedziela, 5 lutego 2012
Zupa - krem z buraków z aromatem kuminu
(S. J. Lec - "Myśli nieuczesane")
Gdyby tak sięgnąć początku bełkotów, uzasadnionym jest istnienie słownika wyrazów niezrozumiałych. Jednak z biegiem czasu, pośród wydarzeń, zmieniających się pór roku i wciąż tykającego wskazówką zegara – każdemu z nas zmienia się ogląd na codzienność, a rzeczywistość mówi już innym językiem.
Wprawdzie nie budzi mnie jeszcze z rana, zamiast budzika, miauczenie i choć koty obserwuję na razie tylko te sąsiedzkie, które przemykają nam chyłkiem po ogrodzie lub obserwują świat z daszku komórki, to już od dziś nazwa bloga nieodwołalnie zmienia swoją nazwę. Jak? Sami zobaczcie ;)
A w kocim kubku, który sprezentowała mi imieninowo Princess, zanurzam łyżkę, aby zjeść aromatyczny barszcz czerwony. Z zupami u Oczka akurat bez zmian – wciąż są na topie.
A skoro o imieniniach mowa – tym razem ja składam życzenia.
Princess imienionowo życzę Ci mniej dylematów, więcej uśmiechu, owocnych rozmów i... zadowolenia z oka ;)
(uf! zdążyłam przed północą ;))
Krem z buraków z kuminem (źródło: „Dania niskotłuszczowe – najlepsze przepisy z całego świata”, wyd. Parragon, s. 45)
ugotowane i pokrojone buraki
olej z pestek winogron
posiekana czerwona cebula
pokrojone w kostkę ziemniaki
obrane i pokrojone jabłko
suszony tymianek
bulion
liść laurowy
sól i pieprz
sok z cytryny
koperek
W jednym garnku ugotowałam buraki. W drugim garnku poddusiłam chwilę na oleju cebulę z kminem, dodałam ziemniaki i jabłko, posypałam tymiankiem, zalałam bulionem i dodałam liść laurowy. Gotowałam do miękkości jabłka i ziemniaków. Pod koniec dodałam ugotowane buraki, doprawiłam solą i pieprzem, zmiksowałam. Na koniec do smaku dodałam sok z cytryny. Posypałam koperkiem.
Nie mogłam się oprzeć i wrzucam zdjęcie małego diabła Princess. Kiedy ciocia oczko jest catsitterką, diabeł, zwany Polą, bywa bardzo grzeczny i bardzo łasy na głaski ;)
Zupę dodaję do akcji:


